Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2014, 09:39   #152
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Co to była za kobieta?! Ludzie!

On wpadł na nią niczym spłoszony bizon – słyszał o przypadkach kiedy rozpędzone, spanikowane stada takich zwierząt wykolejały całe tabory – a ona, zamiast nawrzeszczeć, zwymyślać, nawet dać mu po gębie pytała o stan jego zdrowia! Anioł! Chodzący anioł! Bez dwóch zdań.

Siedział na zimnej, kamiennej posadzce w towarzystwie anioła, a jednak żałował.
Było mu wstyd. Znowu. Kolejny raz kiedy ich ścieżki przecięły się zrobił coś, czego żałował i nawet nie znał sposobu jak mógłby jej zadośćuczynić. Przez chwilę nawet był wdzięczny losowi za te kompletne ciemności. Nie mógł w nich dojrzeć jej oczu. Nie musiał w nie patrzeć. Nie wiedział nawet czy by potrafił. Cierpienie które słyszał w jej głosie kiedy wypowiedziała doń tych kilka krótkich słów było i tak surową karą. Musiała się nieźle poobijać. Bankier nie potrafił określić z jak wysoka spadli, ale skoro on, niemłody ale w końcu mężczyzna był tak poobijany, to czego musiała teraz doświadczać kobieta?... Bał się nawet zapytać. Wstyd i strach przed straszną prawdą tłumiły w nim ludzkie odruchy i zwyczajną, ludzką poczciwość.

Na własny, paraliżujący ruchy ból w lewym ramieniu starał się nie zwracać uwagi. Było to oczywiście niemożliwe. Każde poruszenie przypominało o obrażeniach jakich doznał, ale brał go, ten ból, za rodzaj kary, swoisty wyrok sprawiedliwości za własną głupotę. Mleko się rozlało. Konsekwencje przyszły szybciej niż by się tego spodziewał, a okoliczności w jakich znaleźli się oboje w wyniku jego błędu nie wróżyły nic dobrego. Byli poobijani, w szoku, na nieznanym terenie, otoczeni wrogami, do tego ścigani przez... wciąż bał się nazwać kreatur które zagnały ich w te jaskinie po imieniu, a przed sobą mieli arcywroga - człowieka który sam siebie zwał Dzikim Diabłem. Jak do ciężkiej cholery w tej sytuacji miał odzyskać swoje dolary nie miał bladego pojęcia.
Dokoła sami wrogowie, żadnych sprzymierzeńców. Do tego nienaturalne zachowanie dziewczyny, którą ku jego ogromnemu zdziwieniu wszyscy na przekór zdrowemu rozsądkowi uparli się ratować wciąż napędzało mu stracha. Czy tylko on widział w niej zagrożenie? Czy nikt poza nim nie wyczuwał w niej fałszu? Podstępnej gry jaką toczyła ona sama, lub ktoś jej osobą? Może nie zauważyli... wszyscy mieli ostatnio mnóstwo własnych kłopotów i ręce pełne roboty. Stykali się z nią na moment by zaraz odwrócić plecami ku własnym problemom. On przebywał z nią najdłużej. Wystarczająco by dojść do wniosku że kryło się w niej... za nią... zło. Zło jakiego jeszcze nigdy w życiu nie dane mu było doświadczyć, a widział straszne rzeczy podczas zamieszek i pogromu w Hedeby. Zło, którego lękał się choć nawet nie widział jego twarzy. Starczyło, że raz zwróciło na niego swe plugawe spojrzenie.
Na wspomnienie tych złotych oczu aż się zatrząsł.


Nigdy nie wierzył w duchy. Opowiadane przez ludzi historie brał z przymrużeniem oka. Fakt, oni sami pewnie święcie w nie wierzyli, ale skoro sam nigdy nie widział żadnego, ani nie znał osobiście nikogo kto tak by twierdził, nie do końca traktował takie rewelacje na poważnie. Ludzie opowiadali przeróżne banialuki. W Karpatach na południu Europy żyły – słowo żyć było w tym przypadku nadużyciem – podobno wampiry... a kanadyjscy Indianie zjadać mieli serca pokonanych wrogich wojowników by przejąć ich męstwo, ale kto wierzy w takie rzeczy? Z drugiej strony ludzie od wieków wieszali pod powałą podkowy, zakopywali pod progiem żelazny nóż by ochronić się od złego... nosili krzyże na sercu...

To co zobaczył, i z całą pewnością nie on sam, na zawsze odmieniło jego stosunek do duchów, zjaw i wszelkiego rodzaju rewelacji na ten temat.
Zjawa pojawiła się, a potem jakby już tego samego było mało wrzasnęła tak przerażająco, że kompletnie stracił nad sobą kontrolę. Prawdopodobnie wrzeszczał ze zgrozy głośniej niż zjawa i skulona obok wdowa Reed razem wzięte. Nie opróżnił pęcherza chyba tylko dlatego że nie miał czym. To było straszne, przerażające przeżycie. Zjawa zniknęła, ale przerażenie pozostało. Już nawet nie myślał o uczuciach wobec kobiety obok. Przez trwającą zdawało się wieki pełnej trwogi chwilę bez zażenowania tulił się do obcej, było nie było, kobiety niczym przerażony Jaś do Małgosi pośrodku ciemnego, obcego lasu. Cały świat rozpadł mu się w jednej chwili na kawałki. Wszelkie wartości zmieniły swoją wagę. Pragnienie odzyskania zrabowanych pieniędzy przestało być tak dojmujące a jego miejsce zajęła chęć pozostawienia Harpera jego przeklętemu losowi i wyniesienia się stąd w diabły. Do Artesia. Do domu. Z dala od tego miejsca, kobiet przebierających się za mężczyzn, indiańskich upiorów, bandytów i głodnych krwi potworów o czerwonych ślepiach.

Zjawa zniknęła. Oni przestali krzyczeć ale cisza jaka zapanowała była nie mniej złowroga niż horror jakiego byli świadkami przed chwilą. Słychać było tylko pełne napięcia, pośpieszne oddechy. Mówić nie było co. Żadne słowa nie wydawały się odpowiednie. Z trudem ignorując ból Olsen wydobył z kieszonki pudełko zapałek i niemrawo potarł jedną o szorstką ściankę. Bał się że w blasku ognia zobaczy przyczajonego nieopodal ducha, ale i tak to zrobił. Czekanie nie wiadomo na co w kompletnych ciemnościach było męką. Ducha nie zobaczył. Właściwie poza piachem i drobnymi kamieniami nie odkrył nic. No, może swój rewolwer cudem ocalały w kaburze na pasie i paskudne, krwawiące rozcięcie na czole miss Reed. Trzymając dopalającą się zapałkę bez słowa podał pudełko pozostałych kobiecie. Na chwilę uchwycił jej wzrok a potem zapałka się dopaliła.

Na szczęście.
 
Bogdan jest offline