Gorzej niż źle. Lepiej niż beznadziejnie. Tak mniej więcej się czuł.
Jeb powoli zaczynał tracić nadzieję, że wyjdą z tego cało. Ze wyjdą z tego nawet nie cało, ale żywi. Żaboludy pełzły uparcie, kule nie odradzały się czarodziejskim sposobem w ładownicach, a w walce wręcz ulegną szybko pokrytym węzłowatymi mięśniami kreaturom.
Ciemność była przytłaczająca, zwłaszcza dla nie najlepszego wzroku Harrisa dawała się we znaki. Bogu dziękować, że znalazł się w grupie istny Prometeusz, który zamienił whiskey w jasne źródło niosącego pocieszenie światła.
Idąc starał się uważnie obserwować ściany i podłogę korytarza. Piekielny krzyk jaki się rozchodził z przodu, mógł oznaczać jakąś ponurą zasadzkę, czy poukrywane pułapki. W hałasie dało się rozpoznać wysokie vibrato głosu lekarki, przebijające przez niezwykły zaśpiew pełnego grozy wrzasku.
W zasadzie, to Jebediah był na krawędzi odpuszczenia sobie polowania na Diabła. Schowa dumę do kieszeni, nie pomści narzeczonej, nie wykastruje bandyty. Da się z tym żyć. Może mniej będzie czuł do siebie szacunku, ale przynajmniej będzie miał okazję sprawdzić, jak z tym sobie radzić w przyszłości. Teraz przyszłość raczej nie zapowiadała żadnych perspektyw.
Co z tego jednak, że wahał się i może by zdecydował o opuszczeniu grupy, skoro w tunelu za nimi czaiły się nie znające litości stwory. Jak wrócić do normalnej rzeczywistości, gdzie Luna nie ma siostry, a węże polują sobie głównie na gryzonie, nie na ludzi?
Wyjścia nie było, trzeba więc podążać z falą wydarzeń. Oby tylko utrzymać się na powierzchni...
Szedł przodem, czujny, skoncentrowany, oświetlając towarzyszom drogę. Pochodnię trzymał w miarę nisko, odsuniętą od siebie, tak by potencjalny strzelec mierzący z ciemności, wybierając sobie za cel źródło światła nie trafił go. Dotarli do rozszerzającej się części, podłoże opadało, a tam, migotliwe światło sprytnie zaimprowizowanej, lecz niezbyt wydajnej pochodni ukazało siedzących na ziemi, przerażonych, lecz nadal żywych, lekarkę i bankiera.
Może Bóg nie prowadzi ich w zbożnym dziele, ale jednak też zupełnie o nich nie zapomniał. Nikt nie zginął, prawdziwy cud. Może... Może nie wszystko jeszcze stracone? Może sflaczały penis Harpera zadynda jednak w skórzanym mieszku, który rzuci do stóp gubernatora, ojca słodkiej Josephine?
__________________ Pусский военный корабль, иди нахуй |