Strach jest wrogiem rozumu. Strach pcha ludzi do czynów wstydliwych i niezrozumiałych, mąci w głowie i przysłania rozsądek. Dodaj do tego solidną okrasę bólu i wychodzi ci danie, które nie sposób przełknąć silnemu mężczyźnie, nie wspominając o niemłodej już kobiecie, która jest już zmęczona odgrywaniem właściwej miny do tej ciężkiej przecież gry. Przez ostatnie dni była cała spięta jak postronek, rzeczowa i chłodna, racjonalna i opanowana. Co prawda zazwyczaj taka była ale presja bycia jedyną niewiastą w mnogim męskim towarzystwie zmuszała ją do kontrolowania swojego charakteru, swoich odruchów i słów tak dalece, że zapomniała już niemal co oznacza termin "swoboda" i jak to jest odsapnąć po ciężkim dniu w przyjemnych miękkościach własnej sofy, z dala od oceniających ją spojrzeń.
Tama pękła. Przez upadek z wysokości i silnego zawodzenia bólu. Przez widok zielonkawej zjawy o pobrużdżonej zmarszczkami twarzy. Przez ciemność, chłód, bliskość samego diabła i oddechu kostuchy na zroszonym potem karku.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaa - wrzeszczała wdowa Reed bez kompletnego opamiętania, wessana w tę spiralę strachu, bólu i niewiadomej.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaa - zawtórował jej spanikowany zaciąg bankiera, do którego tuliła się jak zwykła niegdyś do rodzonej matki, lata temu, w innym życiu prawie.
- Aaaaaaaaaaaaaaaa - wydzierał się pochylający się nad nimi upiór. Aby ich bardziej wystraszyć, by atmosferę tą grobową jeszcze zaostrzyć a może do towarzystwa po prostu, trudno rzec. Niemniej kakofonia tych przerażających treli niosła się po pueblo jak muzyka z samego piekła.
Kiedy wdowa Reed odzyskała pomyślunek? Chyba gdy dostrzegła płomień w rękach jednego z rewolwerowców. W tłumie poczuła się nieco bezpieczniej i wtedy nadszedł wstyd. Poluzowała ramiona, które zaciskała kurczowo na piersi pana Olsena, poprawiła ubranie i zapytała jak bankier się czuje, oboje wszak poturbowali się niezgorzej. Oddech nieco zwolnił. Wdowa Reed z trudem podniosła się do pionu i podała dłoń Olsenowi.
- Przepraszam - wykrztusiła, choć nie sprecyzowała za co przeprasza właściwie. Przycisnęła do piersi swoją lekarską torbę i wskazała korytarz, w który przed momentem wycelowany był ułudny palec Indianina. - Tam, prędko...
Nie wyjaśniała niczego, czas gonił. A przynajmniej wdowa Reed była o tym święcie przekonana. Harper dokonuje swoich zamysłów może nawet teraz, w tejże chwili. Ktoś musi go powstrzymać... W torbie lekarskiej odnalazła maleńką lampę na spirytus. Źródłem światła będzie marnym ale lepsze to niż nic. |