Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2014, 09:55   #157
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

PRICE

Szedł po omacku, powoli macając drogę przed sobą wyciągniętą dłonią. Czuł, że poci się niemiłosiernie. Z trudem łapał oddech i walczył z ogarniającą go paniką. A co, jeżeli umarł! I teraz jego dusza błąka się po korytarzach piekła. Miał powody do obaw.

Price był złym człowiekiem. Może nie tak złym, jak ścigany Harper, lecz na pewno nie dużo mniej. Ile żyć odebrał? Ile bólu zadał? Nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie.

W pewnym momencie zdawało mu się, że słyszy gdzieś jakieś wrzaski, lecz nie potrafił określić ani kierunku, ani odległości, ani nawet stwierdzić, że faktycznie słyszy krzyki.

Zatrzymał się jednak i wtedy niespodziewanie wydawało mu się, że dostrzega jakieś światełko, gdzieś z boku. Prawie je minął, ale ujrzał je kątem oka. Najwyraźniej od tunelu, którym brnął w ciemność, odchodziła boczna odnoga. Zerknął w nią i faktycznie, ujrzał nikły poblask światła. Niewielki, jak małą lampka górnicza lub świeca. Niewiele się namyślając, lecz ostrożnie, wybrał nowy kierunek.

Po chwili blask nasilił się, jednak nadal pozostając niczym więcej, jak wątły ogarek. Price poczuł, że opuszcza wąski tunel i wchodzi do jakiejś większej komory lub jaskini. Światłem okazało się być odbicie w czymś, co mogło być kryształem lub wypolerowanym metalem. Postąpił jeszcze jeden ostrożny krok i nagle zorientował się, że pod nogami coś mu brzęczy. Pochylił się, zaintrygowany i poczuł, że stoi w czymś, co było zimne i ciężkie. Podniósł to do oczu upewniając się, że trzyma w dłoni ciężki samorodek.

Złoto!

Trafił do pomieszczenia, pełnego złotego kruszcu! Czyżby natrafił na skarb ukryty przez Indian przed chciwym złota konkwistadorem. Jeśli tak, to nagroda oferowana przez wdowę Reed za pomoc w zabiciu Dzikiego Diabła przestała mieć jakiekolwiek znaczenie.

Zaginiony skarb konkwistadorów musiał być warty dziesiątki jeśli nawet nie setki tysięcy dolarów!

Potrzebował światłą, by się upewnić! W tej jednej chwili nic więcej się nie liczyło.

Nagle ziemia pod jego nogami zatrzęsła się potężnie, a Price wylądował ciężko na czymś, co mogło być hałdą złota!



POZOSTALI

Wdowa Reed ciągnęła ich dalej, ogarnięta jakąś dziwną obsesją. Wszystko inne przestało się liczyć, mieć znaczenie. Mężczyźni szli za nią, ponieważ trudno było wyminąć kobietę w niezbyt szerokim, chociaż wysokim korytarzu, w jakim się znaleźli.

Światło lekarskiej latarenki oraz zaimprowizowanej pochodni z ledwością wystarczało, by nie pogubili się w ciemnościach.

Tunel, którym szli, upstrzony był kawałkami gruzu – pokłosie potężnych wstrząsów ziemi, jakich niedawno doświadczyli. Nie prowadził prosto lecz wił się. Wił się, niczym wąż. Wąż pełznący w głąb ziemi, do samych trzewi Piekła.
Wdowa Reed ujrzała kolejne kawałki kamiennej płyty oznaczonej lśniącym symbolem, takim samym, jak przy wejściu do korytarza ze schodami. Nie zdziwiła się więc, kiedy ujrzała kolejne zejście w dół – kolejne nierówne, prymitywnie wyciosane w skale stopnie. Sufit nad nimi wisiał tak nisko, że kilka razy musieli schylać głowy, by sobie ich nie porozbijać.

Schody sprowadziły ich w dół, na kolejny korytarz. Ten jednak był inny. W ścianach wisiały wmurowane szkielety, ich patykowate ręce wystawały z za[prawy, wyciągnięte w stronę przechodzących korytarzem ludzi. Czaszki również były poza murem. Rozwarte w krzyku żuchwy sprawiały wrażenie, jakby szkielety krzyczały w stronę przechodzących. Na końcu korytarza leżało kolejna zniszczona ściana. Już z daleka wdowa Reed widziała nikły poblask „pieczęci”.

Kiedy ruszyli przez korytarz ze szkieletami nastąpiło kolejne, niezapowiedziane trzęsienie ziemi. Podłoże niemal podskoczyło pod ich nogami, jak miotający się pod siodłem dziki mustang, a oni nie zdołali utrzymać kierunku. Siła wstrząsu cisnęła nimi na boki, na ściany.

Wdowa Reed upadła na kolana, ale nie wypuściła z dłoni cennej lampki – jedynego dla niej źródła światła w ciemności.

„Morte” zdołał zachować równowagę i stał na środku korytarza, kiedy wstrząs ustał.

Olsen poleciał w bok, na ścianę, i zaczął przeraźliwie krzyczeć, kiedy szkielety nagle ożyły! Kościste ręce chwyciły go mocno, zaczęły dociskać do ściany. Bankier z przerażeniem poczuł, że kamień jest … miękki jak kit do uszczelniania okien. Czuł, że jego plecy zaczynają się zagłębiać w tą plastyczną masę, a szarpania tylko przyspieszały ten proces.

Harris też poleciał w stronę ściany, lecz miał odrobinę więcej szczęścia. Ożywione ręce szkieletów chwyciły go za ubranie, rozdzierając drogi materiał i przyciągając w swoją stronę. W stronę ściany.

Wielebny też znalazł się przy ścianie, ale tylko jedna szkieletowata dłoń zdołała zacisnąć się na jego prochowcu, szarpiąc i próbując przyciągnąć go bliżej ściany, gdzie reszta trupich kończyn wymachiwała spazmatycznie, próbując schwytać powietrze.
 
Armiel jest offline