Jeremiasz, Murrur, Bradock Byliście pierwsi przy "jedynce" - a Murrur nawet w niej - więc mieliście najlepszy ogląd na sytuację. Drzwi rozsunęły się powoli... i nic więcej się nie stało. Inżynier czekał w napięciu, ale nie dostrzegł nikogo, kto by przechodził przez drzwi; dopiero po chwili zjawił się w nich uzbrojony Anders, przywołany głosem Murrura. Bradock dobiegł do modułu ostatni. Widział jak żołnierz wchodzi na trap, ale zanim przekroczył próg, uwagę Bradocka przykuł jakiś drobny ruch z boku. Było ciemno, więc mogło być to oczywiście tylko przywidzenie... które ewentualnie wymagałoby podejścia w kierunku promu, jeśli mężczyzna zdecydowałby się je zbadać. Chwilę później do wszystkich dotarł komunikat Dantego i cały obóz zerwał się na równe nogi - w tym i Kora, która lekko nieprzytomna usiadła na podłodze modułu i nic nie rozumiejącym wzrokiem wpatrywała się w dwójkę mężczyzn i otwarte wrota.
Dante, Kzetah Obaj mężczyźni podjęli jedynie słuszną w tej sytuacji decyzję - zamiast zgrywać samotnych twardzieli postanowili ostrzec resztę. Wpadli do obozu krótko po tym, jak ich alarm odniósł skutek - wszyscy żywi byli już na nogach. Mimo obaw Kze'taha - i przywidzeń, zapewne wywołanych strachem - cokolwiek się zbliżało było jeszcze daleko. A przynajmniej nie na ich plecach; pozostała więc chwila by złapać dech. Oraz zastanowić się, co należy zrobić i co może być źródłem hałasu, bo Dantemu wydawało się, że wśród niewątpliwie naturalnych uderzeń kończyn o grunt usłyszał też... dźwięk silnika. Żeby jednak być w stu procentach pewny, musiałby raczej zbliżyć się niż oddalić od źródła dźwięku. A to obecnie nie było chyba zbyt rozsądne posunięcie.
Reszta Komunikat Dantego podziałał na obóz jak granat wrzucony do ogniska. Ci, którzy jeszcze spali, zerwali się na równe nogi - albo sami obudzeni alarmem, albo przez towarzyszy, albo po prostu przez hałas i zamieszanie, jakie wybuchło w bazie. Nie dane Wam było odpocząć w spokoju - mimo kilkugodzinnej drzemki większość z Was czuła się nadal zmęczona i osłabiona po poprzednim dniu. Początkowo nikt nie rozumiał, co żołnierz miał na myśli - wszyscy zbyt zajęci byli ogarnianiem się i orientowaniem w sytuacji - ale po kilku minutach nerwowego i półprzytomnego czekania i wsłuchiwania się w nieprzeniknioną ciemność wreszcie usłyszeliście.
Hurgotliwy, wpierw stłumiony, a potem coraz bardziej wyraźny grzmot, jakby dziesiątki - lub setki - ciężkich kopyt uderzały w ziemię, powoli i nieustępliwie kierując się do południowego krańca strefy lądowania. Pofałdowany teren i noc uniemożliwiały obserwację i dokładną lokalizację źródła zagrożenia, ale jedno było pewne - sądząc po wciąż narastającej fali dźwięku tylko kilka minut pozostało, by przygotować się na ewentualny atak...