Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2014, 12:35   #7
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Walerian Anguis

Było ich czterech. Czterech poważnie wyglądających, uzbrojonych po zęby, niezbyt czystych, niezbyt świętych i niezbyt pięknych żołnierzy w nudnym moro.
Na pierwszy rzut oka wydawali się być zwykłymi zbrojnymi, członkami jednej z wielu ludzkich armii. Jednak bliższe przyjrzenie się ich rynsztunkowi ukazywało runy wyryte na lufach karabinów, szklane pojemniki z wodą w miejsce granatów na specjalnym pasie, srebrne medaliony owinięte wokół nadgarstków i zawieszone na szyi, srebrne noże i większe ostrza oraz zatknięte w różnych miejscach na mundurze wampirze kły - trofea wyrwane z dziąseł poległych wrogów. Ci, których Severine przypisał Walerianowi mieli owych trofeów całkiem sporo.
Grupą dowodził mężczyzna, którego pozostali zwali Couilles. Jego potargana, posklejana broda sięgała piersi, a na wielokrotnie łamanym nosie zatknięte były krzywo posklejane ciemne okulary. Swoje kły zatykał w materiał rybackiego kapelusika. Obok niego stał nieco mniej postawny, nieco bardziej dbający o higienę Soucre, zwany tak ze względu na fakt, że ciągle coś ssał, cukierka, lizaka, a czasem po prostu kostkę cukru. Soucre był w tej drużynie znawcą potworów, który dzięki edukacji w zakonie znał praktyczne sposoby na zwalczanie wszelkiego tałatajstwa.
Trzecim i czwartym w oddziale byli bracia Allain i Delon, specjaliści od broni konwencjonalnych i niekonwencjonalnych. Przystojni, ciemnowłosi i niebieskoocy mieliby powodzenie u kobiet, gdyby nie preferowali towarzystwa własnej płci. Niestety, zazwyczaj obaj preferowali tego samego przedstawiciela własnej płci, co powodowało niesnaski, bójki, płacz i zgrzytanie zębów.
Taki oddział wybrał Severine, ludzi na tyle szalonych by zechcieli walczyć ramię w ramię z jednym z potworów, które przyrzekali tępić, a jednocześnie na tyle świadomych swego szaleństwa by nie niwelowało ono profesjonalizmu. Nie była to drużyna duża, ale zgrana. Zresztą, większe drużyny zaginęły już w tajemniczym lesie, pora więc zmienić taktykę.
Cała piątka wsiadła więc do odpowiednio przerobionego, odpornego na ataki większości potworów samochodu opancerzonego i ruszyła w wyznaczonym kierunku. Couillles dowiózł ich w pobliże wyznaczonego przez Severina terenu poszukiwań bez najmniejszego problemu. Jedyne co zwróciło uwagę Waleriana to nienaturalna cisza panująca w otaczającym ich lesie. Zwykłe oddgłosy zwierząt ucichły co było niechybną oznaką, że gdzieś w pobliżu garasuje coś nienaturalnego, potwór, może sfora. Nie było to jednak nic nadzwyczajnego w tym nowym świecie i zapewne poprzedni żołnierze wysłani by patrolować ten teren także tak pomyśleli. W końcu ich zadaniem było pozbywanie się szkodników, nie cofnęliby się przed odpowiedzialnością tylko ze względu na złe przeczucie.
A złe przeczucie wisiało w powietrzu. W krótkim odstępie czasu dwa oddziały zaginęły w tych lasach.
Ruszyli na poszukiwania. Szybko odnaleźli miejsce gdzie obie grupy weszły w gęstwinę. Drzewa rosły tu gęsto, wybujałe i dzikie, jakby od dziesiątki lat niekontrolowano ich rozrostu. Walerian poczułby się jak w pradawnej puszczy, gdyby nie ta dziwna cisza.
- Tsyk - syknął Couilles, gdy przeszli dobry kilometr - Coś tu jest nie tak.
- To drzewa -
zmarszczył czoło Soucre, rozglądając się dookoła ze wzniesionym na wysokość pasa karabinem - Przesuwają się gdy nie patrzysz...



Salvador Ruentez

Ulice wschodniego Paryża były niemal opustoszałe. Za każdym razem gdy Salvador zapuszczał się na te stronę miasta wydawało mu się ono coraz bardziej wymarłe. Ostatnio prawie w ogóle nie uświadczył oznak życia. Tym razem zobaczył jedynie sforę zdziczałych piesków pokojowych, przemykającą bocznymi uliczkami.
Ruentez wiedział jednak, że to pozory. Pod ulicami, chodnikami, parkami, piwnicami Paryża krył się labirynt kanałów, starych tuneli pozostałych po kopalniach gipsu i piaskowca oraz niesławne katakumby. Tam właśnie gnieździli się nosferatu, zbyt zastali w swych instynktach by wychodzić na powierzchnię za dnia, ani w ogóle o żadnej innej porze. Tam właśnie powoli, systematycznie zaciągnęli całą populację wschodniego Paryża.


Wampirze Rody z Zachodu i Południa zadbały więc by żaden nosferatu nie przemknął się pod ich nosami. Zamknięto tunele metra, zasypano kanały i zablokowano katakumby. Nikt nie chciał szkodników pod własną podłogą.
Łowca nie miał wielkiego wyboru. Jeżeli chciał się wyżyć na paru zwyrodniałych bestiach musiał zejść w dół, w brud i smród, w odchody, odpady i resztki po wampirzych posiłkach.
Gdy poprzednio szwendał się w tych nieprzyjemnych okolicach bardzo szybko napotykał na wampiry - nosferatu bezbłędnie wyczuwały ruch i życie w swojej domenie i lgnęły do niego jak ćmy lgną do ognia. Jednak nie tym razem. Niezależnie od tego jak duży hałas robił Salvador żaden z parszywców nie wyściubił przegniłego nosa ze swej nory. Byli w podziemiach, to było pewne, a jednak z jakiegoś powodu nie interesowała ich świeża krew Salvadora.
Przez myśl przeszło łowcy, że muszą być czymś zajęci, co już zupełnie doprowadzało jego instynkty do szaleństwa.
Im głębiej zapuszczał się w ich domenę, tym więcej dowodów znajdował, że Nosferatu rzeczywiście czymś byli zajęci. Zwały gruzu, nowe korytarze, przebite ściany. Oni kopali, ryli nowe tunele…
Wykorzystali już w końcu wszystkie dostępne sobie zasoby i szukali nowych. To czego tak obawiały się wampiry z zachodu i południa stawało się wreszcie prawdą. Nosferatu rozpełzały się pod całym Paryżem.



Echo

Echo pikowała, unikała, zabijała kolejne nietoperze, jednak szybko zorientowała się, że na otwartej przestrzeni się od nich nie uwolni. Bestie dzieliły się, mnożyły na nowo, łączyły w większe formy, a czasem przyjmowały postać jednego wielkiego cienia i nie dawały za wygraną niezależnie od tego jak wielkie straty poniosły w szponach anielicy. Były uparte i, choć nie czyniły jej wielkiej krzywdy, to nie była w stanie się ich pozbyć. Gdy znikała pośród drzew, lub pikowała nisko przy ziemi czekały aż wzniesie się ponownie. Gdy leciała tak wysoko, że nie były w stanie jej sięgnąć pozostawały w jej cieniu.
W końcu na horyzoncie ukazały się zabudowania Zurychu, a pośród nich wieża, z której spoglądał mężczyzna poruszający się o lasce. Gdy i nietoperze to dostrzegły zdwoiły wysiłki by ściągnąć Echo na ziemię. Podskubywały, uderzały w samobójczych atakach, opadały całą chmarą, zostawiając siniaki i ugryzienia.

[MEDIA]http://media.giphy.com/media/sBHrMLmELyojC/giphy.gif[/MEDIA]

I move through town, I’m quiet like a fire,
And my necklace is of rope, I tie it and untie it.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline