Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2014, 12:25   #160
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Zdziwienie. Strach. Niedowierzanie.

No bo cóż innego może odczuwać człowiek ni stąd ni zowąd wciągany przez tworzące makabryczną poniekąd ale jednak dekorację korytarza szkielety wgłąb ściany?!

Jakby już samego faktu nagłego ataku kościotrupich ramion było mało by umysł sam z obrzydzeniem odrzucił myśl o ewentualności takiego zdarzenia, wciągany pomiędzy niecodziennie ruchliwe gnaty bankier ze zgrozą stwierdził, że na samym pochwyceniu się nie kończy! Że szkieletowe ramiona ciągną go i oplatają z jakimś makabrycznym, surrealistycznym zamierzeniem!
Mur, ściana od pokoleń kojarzona przez ludzki umysł jako ostateczna granica, krawędź możliwości, bariera nie do przebycia dla jego pleców była tylko niczym powierzchnia bagna. Lepkim początkiem koszmaru, pajęczą nicią zamiast miejsca, od którego po nabraniu sił można się odbić.

Wszystko stało się nagle. Tąpnięcie ziemi, atak kościotrupich ramion, walka o swobodę, w końcu o haust powietrza. Tak nagle, że w swym zamieszaniu okazało się to dla niego wybawieniem. Gdyby tylko o sekundy wszystko działo się wolniej jego skołatany niedawnymi wydarzeniami, a i obecnymi w szczególności, umysł nie dałby rady długo trzymać się na powierzchni normalności. Gdyby tylko przez moment starał się ogarnąć nonsens tego, co działo się wokół – zwariowałby. Oszalał, przez co mógłby stać się nie mniej niebezpiecznym dla pozostałych niż szarpiące ich trupy, lub by zwyczajnie padł bez zmysłów. Kto wie, może tak skończyli niektórzy z tych, co właśnie na siłę zapraszali go do swego grona?

Na myślenie nie było czasu. Szarpiąc się rozpaczliwie i nieudolnie rozdając kolbą rewolweru razy zmurszałym gnatom do jego ogarniętej histerią świadomości już jakby zza ściany dotarły słowa lekarki.
- ...uspokoi!... Tylko pogarsza pan sprawę!
Nie zaśmiał się, choć w obecnym położeniu jej apel wydał mu się co nieco groteskowy. Bardziej ton niż treść jej słów zrobiły swoje. Do kompletnego opanowania i zaprzestania gwałtownych wierzgnięć było jeszcze daleko - szarpiące go wciąż kościotrupy ani myślały odpuścić dotkliwie raniąc obolałe ramię - ale czując pomocną dłoń jako tako opanował histerię i resztką sił, jaka mu jeszcze została naparł w kierunku lekarki.

Czas był ku temu najwyższy. Dusił się. Nie wiedział czy to któreś z kościstych ramion chwyciło go za gardło i wyciskało z płuc resztki powietrza czy organizm wkładając całą energię w walkę o przeżycie zapomniał o oddychaniu, jednak czuł, że na długo mu nie starczy. Ból z ramienia promieniował na całe piersi. Brakowało tlenu. Brakowało sił.

Jedyne, czego miał w nadmiarze – to wola przeżycia.
 
Bogdan jest offline