Zabawne jak się życie układa... w jednym momencie walczysz o przetrwanie, o mało nie zostajesz zmiażdżony i gania cię niedorzecznie gigantyczny wąż, w drugim: stoisz na szczycie góry złota. ZŁOTA. Najprawdziwszego, cudownie lśniącego, odpornego na machlojki finansistów, umożliwiającego pławienie się w luksusie do końca życia jemu i pięciu pokoleniu wprzód. No dobra, potomków nigdy się nie dorobił, ale z takimi zasobami... kto wie, może jeszcze przed śmiercią zdąży napłodzić trochę bękartów.
W Pierwszym odruchu Price zrzucił starty płaszcz i zaczął sypać na niego bryłki szlachetnego kruszcu, by posłużyć się starym łachem jako zaimprowizowanym workiem. Wyniesie ile wlezie, a potem...
Błąd uświadomił sobie, gdy paczka była już prawie gotowa. Targając wór tej wielkości nigdy stąd nie wyjdzie. A jeśli wyjdzie i spotka swoich towarzyszy zaczną zadawać setki pytań, będą chcieli swoją dolę i diabli wiedzą co jeszcze.
Wyrzucił złoto z płaszcza i ponownie naciągnął go na siebie. Starannie wybrał kilka samorodków odpowiedniej wielkości i poupychał w każdą możliwą kieszeń. Czuł że płaszcz robi się ciężki, jednak przez krój (przywodzący na myśl jutowy worek na bezdomnym) na pierwszy rzut oka nie dało się zauważyć czy i czym jest wypchany. Podskoczył na próbę raz czy dwa i z niechęcią odłożył parę zarodków - teraz każda bryłka miała swoją kieszeń i nic nie brzęczało.
Złota zabrał znacznie mniej niż pierwotnie zakładał, ale dość by sam mógł dożyć swych dni w luksusie i dać dobry start jednemu pokoleniu potencjalnych bękartów.
Oczywiście jeśli będzie miał taką możliwość wróci po więcej.
Dopiero teraz zaczął rozglądać się nieco przytomniej dookoła. Jego uwagę przykuło nikłe źródło światła - kryształ, czy też metal. Prawdopodobnie odbijał światło księżyca wpadające gdzieś z zewnątrz...czyżby miał aż tyle szczęścia? Z rewolwerem w dłoni podszedł bliżej by zrozumieć z czym właściwie ma do czynienia.
__________________ Show must go on! |