Marcel
Kiedy pozostali wchodzili do kolejnego pomieszczenia Marcel stał przy drzwiach, lekko skłoniony, przepuszczając wszystkich wciąż nie zmieniając bezczelnego uśmieszku. Kątem oka zlustrował wnętrze komnaty, gdzie w półmroku widział dwie postacie. Księżna... i jej stróż. Dobrze...
Wyczekał moment, kiedy chroniący Lucretię olbrzym przyglądał się wchodzącym.
Źrenice Marcela o barwie bursztynu na krótką chwilę błysnęły w ciemności nienaturalnym blaskiem - dla wielkiego Gangrela, który w tej chwili mu się przyglądał, błysk ten niewątpliwie był znany. Ich spojrzenia skrzyżowały się i oba wampiry patrzyły na siebie, nawet kiedy Księżna witała już przybyłych. Malak chyba rozpoznał użycie dyscypliny krwi charakterystycznej dla jego klanu i podjął grę. Marcel stał przez chwilę w progu i dopiero gdy potężny kainita zbliżył się do niego, ustąpił mu drogi. Wampir imieniem Marcel potrzebował do tego ledwo zauważalnego ruchu, który kosztował go jednak spory wysiłek woli - nie wyglądał wszak na osobę, która komukolwiek i kiedykolwiek ustępuje pola. Przez chwilę niemal instynktownie, kiedy jeden cofnął się, drugi postąpił krok w jego kierunku i obaj znikli w poprzedniej sali.
Sekundę później Marcel oglądając się przez ramię, jakby zabezpieczając się przed atakiem w plecy, wszedł, a raczej sprężystymi krokami wskoczył do sali i skłonił się po raz już kolejny - i po raz kolejny bezczelnie - jakby przepraszając za swoje zachowanie... a przynajmniej udając, że przeprasza. Lucretia już rozpoczęła swoją przemowę i zwróciła uwagę zebranych na architekta kryjącego się w cieniu.
Marcel nie usiadł, lecz przesunął się bliżej prawej ściany i z pochyloną głową wsłuchiwał się w słowa Księżnej. |