Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2014, 18:52   #166
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Hawkes przystawił lufę rewolweru do skroni “przebudzonej” Lou i rzekł zimnym tonem głosu.- Nie próbuj żadnych sztuczek demonie, bo nie zawaham rozwalić łba tej dziewuszce i posłać was oboje w zaświaty.-
Niewątpliwie bowiem panienka była opęta przez samego czarta o jakim to prawili pastorzy na niedzielnych kazaniach. A że nie było wśród nich księdza… cóż… w zasadzie był jakiś, prawda?
-Wielebny... jak sobie radzisz z egzorcyzmami?- zapytał odwodząc kurek. Nie miał bowiem zamiaru pozwolić sentymentom na przyćmienie zdrowego rozsądku. Zakładał też, że diabeł wiedział iż zapewne zostanie odesłany do piekła z duszyczką którą opętał. I dlatego nie wpadnie na głupi pomysł prowokowania “Morte” podejrzanym zachowaniem.
Wielebny patrzył zamyślony w kierunku Lou, i zastanawiał się co począć. Z jednej strony była im potrzebna, z drugiej natomiast.. Uśmiechnął się słodko i rzekł:
-Cóż..Panie Hawkes...kula między oczy będzie najlepszym egzorcyzmem w tym miejscu. Od razu odegna złe duchy… Panienko Lou, jak pani widzi, zapewne tylko Panna Reed nie będzie za takim rozwiązaniem ale.. - zamilkł na chwilę i sam wycelował Colta w kierunku kobiety -czas na bycie szczerym. Może Pani jest czarownicą, demonem czy sam Szatan wie kim...ale kilka kulek między oczy...i zapewne spotka się pani ze Świętym Piotrem. A więc poproszę o kilka wyjaśnień, jeśli mamy pani zaufać? - zamilkł odciągając kurek. Lufa idealnie została wymierzona między oczy kobiety
Harrisowi było wszystko jedno, co zrobią z wiedźmowatą Lou. Martwił się tym, że pozostało mu tylko pięć kul w bębenku rewolweru, pozostałe utracił w szarpaninie ze szkieletami. Utracił tam coś więcej. Opuściła go pewność, że dalsze podążanie za Diabłem Harperem ma sens. Teraz chciał już tylko przetrwać. Podstawową zasadą przeżycia w takiej sytuacji, jest pozostawienie jakichkolwiek sentymentów za sobą. Dlatego nawet nie mrugnął słysząc, jak dwaj mężczyźni planują zastrzelenie kobiety. Sam spojrzał na nią chłodnym okiem, unikając jej niezwykłego wzroku. Stanął za jej plecami, sięgnął po Beaumont-Adamsa i wycelował w potylicę podejrzanej damulki.
- Panienko, nikt już tutaj nie żartuje. Mów co tu się dzieje, lub żegnaj- charakterystyczne szczęknięcie odwodzonego kurka poparło poważną wymowę postawionego ultimatum.
Czekając na jakąkolwiek odpowiedź, rzucił okiem na rozgałęziające się dalej tunele. Wężowate wzory sugerowały mu kierunek ku jakiejś świątyni, widać że autochtoni czcili pełzające maszkary, oraz intensywnie korzystali z kontaktów z jakąś obcą siłą, pozwalającą panować nad gadami. Czy warto ruszać do świątyni? Pewnie tam udał się Harper, pewnie tam czeka na nich mnóstwo jadowitego tałatajstwa. Odnoga z czaszkami mogła prowadzić do jakiegoś miejsca kaźni, składania ofiar, czy ogólnie ponurej i groźnej lokacji. Czy jednak nadal pozostawała groźna, skoro pueblo dawno już stało bezludne? Możliwe też, że naturalnego pochodzenia odnoga, dawała szanse wydostania się na zewnątrz. Jednak gdyby tak miało być, to czy dawni mieszkańcy zadający sobie tyle trudu by pozamykać wejścia od strony pueblo, pozostawiliby zupełnie niezabezpieczone wyjście z drugiej strony? To raczej nierealne, w szaleństwie konstruktorów widać było przemyślaną i precyzyjną chęć chronienia swoich sekretów. Zatem chyba jednak wężowa świątynia. Tam pewnie rozwiążą się zagadki, lecz może być tak, że to będzie ich ostatni wybór. Jebediah porzucił rolę mściciela, miał gdzieś, co stanie się ze ściganym przez nich bandytą. Pozostała w nim jednak ciekawość, pasja badacza. Jako wykształcony człowiek pożądał wiedzy, informacji, prawdy o tym czego właśnie doświadczają. Josephine też była taka, otwarta, badawcza, niemal równa mężczyznom w swej inteligencji. Na pewno zrozumiałaby i wybaczyła mu porzucenie pragnienia zemsty, po tym co już przeszedł. Nie zrozumiałaby jednak braku poszukiwania odpowiedzi.
Zaczął odliczać w myślach do pięciu. Jeden… Dwa…
Jeśli dojdzie do piątki, pociąga za spust i rusza wężowym korytarzem. Nie będzie dłużej czekał na słowa panny Zephyr.
Trzy...

Lou Zephyr opuściła głowę. Z jej ust wydobył się cichy szept. Ledwie słyszalny, lecz zrozumiały.
- Została ostatnia pieczęć. Kiedy ją przełamie, otworzy bramę do domu i wróci tam, skąd przybył.
Mówiła dziwnie. Nieswoim głosem.
- A wtedy zabierze ze sobą mój lud. Dusze pomordowanych. Dopełni przymierza, które zawarł stulecia temu. Porzuci ten świat, nawet ona go tutaj nie zatrzyma. Wy stracicie swoją zemstę, ja swój lud. Musicie podążyć szlakiem węża. Szybko. czas nagli. Lecz nie zabijecie go bronią, którą macie przy sobie. Już nie. Potrzebujecie tego, co zabierzecie śmierci.
Głowa dziewczyny uniosła się lekko wskazując odnogę z czaszkami.
Wielebny słuchał uważnie i z każdym słowem dziewczyny jego oczy otwierały się coraz szerzej. Usta otworzyły się w delikatnym rozwarciu, i przez chwilę Jeremiaha wyglądał jak debil. Pokręcił mocno głową i zapytał:
-Kto go nie zatrzyma? Jakie przymierze? Co mamy zabrać śmierci? - zapytał samo sobie się dziwiąc, że odważył się na takie pytania - Panienko, może kurwa jaśniej. Bo widzisz, wychodzi na to, że tylko ty wiesz co się dzieje. I z tego co mówisz, i tobie i nam, zależy na powstrzymaniu Harpera..więc...oświeć nas tutaj…- gniew zaczął przez niego przemawiać. Sam nie wiedział czemu, ale czuł że traci kontrolę nad sytuacją. Słowa dziewczyny, sugerowały, że kula nie uczyni krzywdy Diabłu. To nie mogło.. a może było prawdą. Zapytał sam siebie. W końcu Pan czynił cuda, może i Szatan znalazł swój sposób.. Nie chciał się przekonać, że to możliwe, i nie chciał stawać bezbronny przeciw Diabłu.
- Nie jestem nią - opowiedziała Lou Zephyr. - Nie jestem dziewczyną, której ustami przemawiam. Jestem... byłem ...poświęcony bogom. Nazywałem się Wukoputwii i prowadziłem mój lud w zgodzie z wolą bogów. Aż przyszli ludzie o białej skórze, jak wasza, żądni złota, którzy przynieśli nam śmierć. Strzegłem tego miejsca za życia, strzegę go i po śmierci. Ale on teraz wrócił, by domknąć przymierze i przekroczyć granicę światów. Kiedy to zrobi mój lud przestanie istnieć. Nie pozostanie tutaj nawet jeden duch, który będzie o nas pamiętał.
Ziemia znów zadrżała wyraźnie.
- Niedługo księżyce znów staną się jednością, świat duchów i świat żywych na powrót rozdzielą się, a nasz pogromca zyska to, na co czekał tyle czasu. Musicie zdobyć moją broń, unurzać ją we krwi jego krwi i powstrzymać go, nim przeprowadzi dusze do swojego świata.
- Co to za broń i gdzie jest? - zapytał odruchowo Wielebny. To wszystko było cholernie dziwne, ale jeśli Lou czy Wukocośtam było prawdziwe i mówiło prawdę… nie zamierzał pozwolić uciec Diabłowi. Kula między oczy, kosa między żebra czy cegła w łeb nie miało to znaczenia. Martwy Diabeł to dobra rzecz, a przynajmniej jednego skurwysyna na tym świecie mniej.
- Mój wampun. Jest na końcu ścieżki z czaszkami starszych dzieci.
Wielebny spojrzał na towarzysz i zapytał drapiąc się lufą pistoletu po policzku.
-Kto wie co to wampun? - by po chwili powiedzieć -Jak macie lepszy pomysł to mówcie, ale ja tam jej...wierzę- nie było słychać przekonania w jego głosie, ale czy miał większy wybór ? Nie.
-Pewnie coś tubylczego, jakaś rzeźbiona broń czy inne cholerstwo. Najważniejsze, że mamy gdzie iść… to znaczy, wiemy w którym kierunku.- stwierdził spokojnym tonem “Morte”. Sytuacja bowiem nastrajała go pozytywnie. Owszem nadal byli w ciemnej dupie, ale wiedzieli gdzie iść i co zrobić. A to było już coś. Resztę opowiastki o złych “białych” i dwóch światach Jimmy puścił mimo uszu. Nie na jego proste uszy ta uczona gadka. -Na miejscu poszukamy tego wampuna.
Hawkes uśmiechnął się. Lubił proste i jasne sytuacje.

Wdowa Reed, która przez cały czas stała z boku w towarzystwie pana Olsena wystąpiła krok na przód.
- Wampum… To pas z koralików, który Indianie przygotowują do potwierdzenia ważnych wydarzeń, traktatów... To co siedzi w dziewczynie chyba kiedyś było Indianinem. Nie przychodzi mi jednak do głowy jak mielibyśmy uśmiercić Diabła za pomocą pasa z paciorków… Podziwiam wasz zapał panowie ale nie uważam aby dobrym pomysłem było zawierzanie opętanej kobiecie, która może być z Diabłem powiązana. Mamy przed sobą trzy korytarze i uciekający czas. Możliwe, także że nasz rozmówca ma rację.
-Mamy wybór. Korzystamy z podpowiedzi, albo sami próbujemy ogarnąć niezrozumiałe dla nas sprawy. Proponuję związać i zostawić tu na razie opętaną panienkę i szybko wyprawić się po indiańskie relikwie. Takim pasem pewnie da się całkiem udatnie dusić - uśmiechnął się do ponurych towarzyszy. Odpowiedź Zephyr brzmiała klarownie, jak instrukcja, której nie da się zepsuć. Jeśli kłamała, zdążą pewnie jej za to podziękować w odpowiedni sposób. Jeśli rzeczywiście chce pomóc, ocali swoją głowę. Nawet jeśli to tylko pożyczona głowa.
-Ruszmy w stronę czaszek. Ale ostrożnie, nie wiadomo jakie podstępy przygotowali kolorowi po drodze
Obrócił się do dziewczyny.
-Czy po drodze czekają nas jakieś niespodzianki? Jakieś pułapki? Udowodnij, że jesteś nam przychylna.- Spojrzał w jej nieludzkie oczy, koncentrując się na wypadek jakiegoś ataku.
- Tylko ...próba... Ale każdy, kto uda się ścieżką śmierci, przechodzi ją sam, więc nie wiem, co duchy postawią wam na drodze.
-Zagadki… Czekanie nam nic nie da. Chodźmy - Pas oddarty od zniszczonej kurtki oplątywał kostki Zephyr.
Dopóki Hawkes mu nie przeszkodził.- Ona idzie z nami, albo na własnych nogach, albo niesiona. Wolę ją mieć pod ręką, gdy pojawią się kolejne niespodzianki.
Łowca nagród wolał jednak brać dziewczynę ze sobą i wydawał się upierać przy przy tym zamyśle.-Szczerze powiedziawszy bardziej ufam jej poradom niż twoim pomysłom.
- Jak wspomniałam, wolałabym brać poprawkę na to, że jednak demon tkwiący w dziewczynie może chcieć sprowadzić nas na manowce - zreflektowała się wdowa Reed. - Jeśli ona sprzyja Harperowi i chce aby on sforsował ostatnią… barierę i dokonał tego czego pragnie… wówczas chce kupić mu trochę czasu i skierować nas na nieodpowiednią ścieżkę. Od początku byłam przeciwna aby się rozdzielać ale w tych okolicznościach powinniśmy raczej zmniejszyć margines błędu i… przebadać wszystkie trzy ścieżki.
-Dwójka tam, jeden po środku, dwójka tam,
- Hawkes po kolei wskazywał lufą rewolweru kolejne tunele.- To gdzie chcecie się udać?
-Tam gdzie wskazała dziewczyna - rzucił posępnie Wielebny wskazując na odnogę z czaszkami -Możemy tu tak stać i pierdolić smuty. Prawda jest taka, albo szukamy sami albo chwytamy się brzytwy czyli wskazówek nawiedzonej laluni. Panno Reed, jeśli jej mamy nie słuchać, egzorcyzm przez kulę w łeb będzie najprostszą sprawą. Gonią nas jakieś bestie, mamy dwa księżyce na niebie, martwi zaczynają żyć..więc.. - gniew można było wyczuć w głosie Jeremiaha -albo idziemy gdzie Lou czy Wakacośto mówi, albo kula w łeb i idziemy tak jak mówi nam instynkt… Ja jestem za tym by posłuchać się rady ducha. Może to podstęp, a może ktoś chce nam pomóc. W końcu niezbadane są ścieżki Pana - zakończył. To wszystko zaczynało być chore. Potwory, demony, węże..Pokręcił głową tylko. Ile dałby za butelkę gorzały.
-Część z nas może pójść już do Harpera i zyskać na czasie dla drugiej grupy, jedna osoba wystarczy by sprawdzić ślepy korytarz.- zaczął planować Hawkes.-Więc ja z Wielebnym poszukamy wampunu, pani z Harrisem dadzą nam więcej czasu na powstrzymanie Harpera. Pan Olsen poradzi chyba sobie sam z korytarzem, który pewnie prowadzi donikąd. I po sprawdzeniu zawróci do dowolnej z grup. Wszystkim to odpowiada?
-Niech będzie, lepszy zły plan, niż brak jakiegokolwiek. Zabieram pochodnię, nie dam rady bez niej się poruszać w ciemnościach. Pani Reed? Zapraszam na spacer- Uchylił kapelusza i podał ramię kobiecie, próbując pokryć normalnością niesamowite okoliczności.
- Niech będzie - zgodziła się lekarka i ruszyła za Harrisem. - Nie ma co więcej czasu mitrężyć. Panie Olsen? - posłała jeszcze odrobinę zaniepokojone spojrzenie bankierowi. - Na pewno pan sobie poradzi? Może lepiej… pójdę z panem?
Bankier wbił w nią pełne zdziwienia spojrzenie. Otaczający ich zewsząd mrok nie pozwalał na dostrzeżenie wielu rzeczy, jednak w oczach tego niskiego, półnagiego w obecnej chwili mężczyzny można było zobaczyć zdziwienie. Jakby dopiero co się obudził, wszedł w pół słowa do pokoju wypełnionego gwarem i dopiero rozpoznając lub nie uczestników spotkania na podstawie szczątków wypowiedzi starał się wyrobić sobie zdanie o przebiegu całej rozmowy.
Dłonie, całe jego ciało dygotało. Strzępy koszuli wisiały na nim jak na upiorze, z ran na twarzy powoli sączyła się krew. W dłoni jedynej sprawnej prawej ręki ściskał jakimś cudem uratowany rewolwer, jednak czynił to jakby broń była obuchem, a nie narzędziem przeznaczonym by z niego strzelać. Na ile pozwalały ciemności przenosił wzrok z jednej twarzy na drugą mamrocząc pod nosem niezrozumiałe duńskie słowa. Wreszcie jego wzrok spoczął na twarzy lekarki.
- Nie… - odezwał się zmęczonym głosem po chwili namysłu - Nie trzeba… miss Reed…
Odwrócił się w stronę korytarza w który miał wejść, zawahał jakby chciał jeszcze coś dodać, jednak zaraz nie mówiąc już niczego znikł w ciemnościach.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline