Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2014, 18:35   #168
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
MORTE, WIELEBNY i WĘŻOWA DAMULKA

Podnieście lament, pasterze, i krzyczcie!
Tarzajcie się w prochu, przewodnicy trzody! Nadeszły bowiem dni waszej rzezi i padniecie jak wybrane owce. Nie ma ucieczki dla pasterzy
ani ocalenia dla przewodników trzody. Rozlega się krzyk pasterzy i lament przewodników trzody, bo Pan pustoszy ich pastwisko. Niszczeją spokojne pastwiska od płonącego gniewu Pańskiego. Lew opuścił swą kryjówkę, bo jego kraj stał się pustkowiem,
z powodu niszczycielskiego miecza i z powodu palącego gniewu Pańskiego

Odgłosy bitwy były nieco niepokojące, ale nie dość, by “Morte” się nimi w tej chwili przejął. Wszystko trzeba było wszak zrobić po kolei. Przyszli tu po te wampun, więc nie było powodu zawracali bez niego, tylko dlatego że tam ktoś strzelał.
Zresztą teraz jego zmartwieniem byli żabulce znajdujące się przed nimi, pomiędzy czerwonymi twarzami. Na ich widok Hawkes uniósł rewolwery, acz nie strzelił. Nie zachowywały się wrogo, były wręcz przerażone… więc ostatecznie postanowił nie marnować kul. Za to rzekł do Lou Zephyr.- Te Wakuola… spytaj swoich pobratymców, gdzie jest twój wampun, którym można ubić Harpera. Powiedz, że weźmiemy tylko to i już stąd znikamy.
Oczywiście, możliwe że część Indian rozumiała angielski. Niemniej, gdyby jednak nikt z nich nie mówił w ludzkim języku, to duch w Lou powinien przetłumaczyć.

Wielebny czekał w gotowości. Kropelka potu spłynęła mu po czole na widok żabo podobnych stworzeń. Wzrok jego natomiast krążył w poszukiwaniu wampuna. Koraliki. Prawie zaczął się śmiać, bowiem tak niedorzeczne było, że zwykłe koraliki miały powstrzymać i unicestwić Diabła. Człowieka, który uciekał z niejednej zasadzki, którego kule miały się nie imać, który terroryzował miasta, miasteczka i ludność. Taki ktoś miał paść od kilku kulek przewleczonych nitką...Colt cały czas był w pogotowiu, choć co jakiś czas ręka mu drżała i delikatnie lufa szła w stronę ziemi.

Lou Zephyr otworzyła szeroko oczy i ... nagle, dosłownie, rozpłynęła się w powietrzu. W jednej chwili była w sali razem z rewolwerowcami, w drugiej ... już jej nie było, chociaż “Morte” nadal czuł zapach jej ciała i ciepł tam, gdzie przed chwilą podtrzymywał ją ramieniem.
Jednak nie tylko zniknięcie Lou Zephyr było niepokojące, lecz fakt, że korytarzem ktoś biegł. Słyszeli, jak się zbliża w panice.
I wtedy zorientowali się, że Hawkes nie trzymał już w rękach rewolwerów, lecz dwa indiańskie tomahawki, a Wielebny maczugę z charakterystycznym kolcem. Poza tym ich ciała też się zmieniły! Półnagie, ciemnej karnacji, ozdobione bransoletkami z piórami i kłami zwierząt należały do Indian.
- Winehawu, Komanawu! - krzyczał biegnący w ich stronę Indianin. - Nadchodzą wrogowie. Przygotujcie się! Chrońcie kobiety i dzieci!

-Eeee… co ...do cholery?- Hawkes zaskoczony przyglądał się zmienionym dłoniom, trzymającym toporki ozdobione sznurkami i kruczymi piórami. A może orlimi?
Nie bardzo rozumiał co się działo. Nie wiedział, czy to duch z nich zakpił, czy coś chce im przekazać. Jakim cudem zrobił się czerwony na gębie? A może… Pal z tym licho. “Morte” był prostym rewolwerowcem ścigającym banitów, a nie pastorem… czy elegancikiem z uniwersytetu.
Nie zamierzała rozważać tego co się działo wokół niego. Wolał działać.
-Chronić kobiety i dzieci… jasne. Wine.. Koma… jakkolwiek cię zwą. Stań jednej strony wejścia tutaj. A ja z drugiej. Weźmiemy frajerów w ogień krzyżowy.- w sumie nie było sensu się dopytywać przed czym mają bronić. Ani czemu… wszystko się dopiero okaże. No bo w sumie gdzie miał uciekać, będąc obecnie półnagim dzikusem z toporkami?

- Na Boga Wszechmogącego, co to kurwa jest ? - rzucił zaskoczony Wielebny. Nie było czasu jednak na kontemplowanie i dochodzenie przyczyn owego zjawiska, którego byli uczestnikami. Jeremiaha wzniósł maczugę do góry, chcąc poczuć jej ciężar, i wyczuć ją. Dawno nie walczył wręcz, a coś takiego miał pierwszy raz w łapach. Spojrzał na Hawke’sa i rzucił cynicznie:
- To ja biorę setkę z prawej, a ty setkę z lewej. Kolejną setką podzielimy się do spółki - dowcip w tej sytuacji, był dla niego najlepszym rozwiązaniem.

-Ja bym się jednak przyczaił przy wejściu i walił jednak gnoi od tyłu w plecy. Na szczęście zawsze byłem draniem bez honoru… więc dłoń mi nie zadrży. Zresztą… bez gnatów wolę nie brać wrogów na klatę.- wyjaśnił z ironicznym uśmieszkiem Hawkes zgadują, że wiedźma Zephyr nie tylko jego zmieniła w indiańca.

- Niech i tak będzie - odpowiedział Jeremiaha - gdy tylko się pojawią przyciągnę ich uwagę. Może nie zginiemy, ale jeśli...to wiedz, że jesteś w porządku gość.

Wielebny przesunął się na środek sali i czekał. Zamierzał godnie przywitać gości, a jeśli to miało mu zapewnić dostęp do tych koralików, nie zamierzał poddać się. Ta myśl stała się motorem napędowym rewolwerowca.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline