Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2014, 18:34   #7
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Domostwo Aarta Czarnego, południowa część Llorkh

- Ponie! - drzwi nieledwie wyleciały z zawiasów i głowa nekromanty podskoczyła niczym na sprężynie, a jego płonące oczy zwęziły się z gniewu. Tym niemniej ciemnolicy czarodziej powstrzymał wściekłość. Ktoś kto przeszkadzał mu w tak obcesowy sposób musiał mieć naprawdę bardzo dobry ku temu powód.
Młody żołnierz w barwach Ludzi Gubernatora dyszał jak po szybkim biegu a szkarłatny płaszcz znaczyły dziury i spalenizna.
- Ponie… przybiegłem tak szybko j’k jeno się dało! U Coldhearta znowuż… magiczka chędożona się wściekła i szoleje, chłop’ków popaliła i częścią domostwo niszczy! Zaroz ino zgliszcza zost’ną! - zawiesisty, chłopski akcent i wymowa świeżego rekruta sprawiały że trudno go było zrozumieć, ale Aart Czarny zrozumiał wystarczająco wiele i spojrzał na siedzącą przed nim kobietę. Pod tym spojrzeniem Sylvanna Coldheart zacisnęła usta w wąską kreskę.
- Tak, panie? - odezwała się a wściekłość dźwięczała w jej głosie.
- To twoje domostwo - nekromanta wymruczał z okrutnym rozbawieniem - Zapewniałaś mnie że panujesz nad sytuacją. Byłoby lepiej dla ciebie gdyby okazało się to prawdą. Rusz swoją kościstą, bezużyteczną dupę i zrób porządek raz na zawsze...
Ciężki łopot i huk za oknem sprawił że Sylvanna drgnęła i spojrzała w tamtym kierunku. W chwilę później wiodące na taras drzwi otworzyły się pod naporem czarnej łapy i do pomieszczenia weszła skrzydlata, pokraczna istota. Młody żołnierz pobladł śmiertelnie i rakiem wycofał się za drugie drzwi, trzęsącymi się dłońmi szukając świętego symbolu. Aart Czarny przyjrzał się słudze, jednej ze swych ulubionych kreacji: potwora nasączonego mocami nieżycia. Rozerwany fragment skrzydła, poszarpana noga, dziura wypalona w torsie… wyglądało na to że gargulec trafił na godnego przeciwnika. Czarodziej uśmiechnął się szerzej, kpiąco, szyderczo wręcz.
- … oczywiście, jeśli zdołasz. Oby. Wtedy wrócimy do naszej rozmowy.
Sylvanna Coldheart wstała, ukłoniła się i wyszła z pokoju, pozostawiając za sobą uśmiechniętego nekromantę. Jej dłonie zaciskały się i rozwierały na różdżce i rękojeści sztyletu, a wściekłość do jakiej zdolni są jedynie wywodzący się z rasy mrocznych elfów sprawiała że dygotała. Jej obcasy krzesały iskry na kamiennej posadzce.
- Aria, ty mała dziwko, przysięgam że cię zabiję i pożrę twoje serce!!!





- Maud! - jęknęła Aria, zawracając. Nie wiedziała jakim cudem Sylvanna tak szybko zjawiła się z powrotem w domu, lecz teraz nie miało to znaczenia. Musiała pomóc Maud - i Janosowi, który był kolejnym z rodzeństwa stojącym Sylvanie na drodze. Ścisnęła jeden ze skrywanych za pazuchą zwojów z magicznym pociskiem. Czy będzie w stanie zaatakować najstarszą siostrę?
Widok leżącej w błocie Maud z wielką, dymiącą dziurą w plecach na chwilę ją sparaliżował. Ojciec, bracia… wszystko wróciło, jednak tupot butów żołdaków momentalnie ją otrzeźwił.
- Bixi, leki! - Janos… twoje bransolety… czy twoja magia działa? - krzyknęła, po czym wyjęła zwoje i zaczęła szybko recytować zaklęcia magicznego pocisku. Liczne kule mocy powinny zniechęcić żołnierzy do bezpośredniego ataku. Pozostawała jednak Sylvanna.
Dwie iskry wytrysnęły z koniuszków palców najstarszej siostry i pomknęły prosto ku piersi półsmoka który krzyknął z bólu i osunął się na kolana. Żołnierze byli tuż, ale Janos rozdziawił szczęki szerzej niż jakikolwiek człowiek byłby w stanie, nabrał powietrza w płuca i wypuścił je. Jego twarz skrzywiła się w grymasie okropnego bólu albo wściekłości, a fala dźwięku uderzyła w Ludzi Gubernatora z taką siłą że większość przewróciła się na ziemię i potoczyła jakby poruszona wichrem, dwaj, którzy nie znaleźli się dokładnie na drodze zionięcia, uskoczyli na boki wstrząśnięci i przerażeni. Janos omal nie upadł, a na jego nagiej, poznaczonej łuskami piersi Aria ujrzała mocno krwawiące ranki. Widząc to dziewczynka pozbyła się wszelkich skrupułów i wycelowała zaklęcie w nową głowę swojej rodziny.
Iskra była niepozorna, nieefektowna, drobna wręcz. Wystarczyła jednak by z nieubłaganą celnością zatopić się w ramieniu półdrowki i wywołać wściekły okrzyk bólu. Sięgnęła po coś u pasa, a w tym momencie pomiędzy nią i wstrząśniętymi resztkami jej obstawy zawisł jakiś cień, zniekształcając i tak już niewyraźną scenę walki. Do półsmoka przypadła Iris.
- Aria, pomóżmy mu! - w jej głosie dźwięczał strach.
- Bixi ma leki, przynieś je! - krzyknęła jej w ucho planokrwista, zabierająć się za kolejny zwój z magicznym pociskiem. Odwróciła się na moment by dojrzeć stojącą nieopodal Bixi. Gnomka była sparaliżowana strachem. - I zwój!
- Bixi!!! - mocująca się z Janosem Iris wrzasnęła z frustracją, ale gnomka nie ruszyła się z miejsca, a od jej strony dobiegło chlipnięcie.
- Idźżesz po nie! - Aria odepchnęła ją od potężnego półsmoka i odwróciła do Maud. Siostra jeszcze żyła, ale krwawiła mocno; dłonie Arii momentalnie pokryły się jej krwią gdy próbowała odwrócić siostrę na tyle, by ta nie utopiła się w błocie. Gdyby tylko miały lecznicze fiolki…
Nie zrażona iluzoryczną zasłoną Sylvanna zaczęła rozwijać zwój jakiegoś pergaminu, zapewne przechowywanego “na czarną godzinę”, a gdzieś ze środka miasta jął dobiegać tupot ciężkich buciorów.
- Pośpieszcie się! - zawołała gnomka, najwyraźniej nie mając zamiaru ani pomóc przy rannych, ani wesprzeć ich czarami.
Od strony posiadłości krzyki na alarm były również coraz głośniejsze, ale i tak wszystko przebił głos starej kobiety:
- Sylvanno Coldheart! Wystarczy tego!
Z mroku za półdrowką i żołnierzami wyłoniła się pani Lehzen. Szła w kierunku najstarszej córki Florana oskarżycielsko wskazując ją palcem.
- Wstydź się! Służyłam twojemu ojcu i dziadowi przez całe swoje życie i nie dopu…
Aria nie widziała twarzy odwróconej ku Smoczycy półdrowki, ale dostrzegła szybki, wściekły cios po którym pani Lehzen upadła w błoto z rękami uniesionymi do gardła. Dwaj pozostali przy życiu żołnierze podbiegli do swojej pani i ostatniego z kamratów. Dziewczynka wykorzystała fakt, że najstarsza siostra odwróciła się do niej plecami i zaatakowała ją kolejnym zaklęciem ze zwoju. Nie myślała już o tym, że atakuje Sylvannę, że półdrowka zraniła - czy zabiła - kolejną osobę, z którą mieszkała całe swoje życie... Chciała tylko ocalić siebie i pozostałych…
- Zasłońcie mnie, durnie! - głos Sylvanny naznaczony był bólem, zmieszał się z rozpaczliwym krzykiem Bixi Promptfoot by siostry uciekały razem z nią. Iris już wracała od niej, ale Sylvanna “od zawsze” była piekielnie szybka i bystra i tym razem nikt jej nie przeszkodził w odczytaniu zaklęcia.



Spomiędzy przesłaniających czarodziejkę żołnierzy wypadła mała, świecąca kulka która w mgnieniu oka urosła przekraczając wielkością niewysoką Arię. I potoczyła się w kierunku rodzeństwa gniewnie połyskując i rozpryskując błoto, zamarzające gdy tylko go dotknęła. Półżywiołaczka poczuła straszliwe zimno emanujące od kuli. Janos tak samo dojrzał pocisk i z krzykiem chwycił Arię, odskoczył z drogi świetlistej sfery. Ta doturlała się do Maud i dziewczynka usłyszała dziwne, suche trzaski - jakby lód w niesamowicie szybkim tempie pokrywał to czegokolwiek kula dotknęła. Janos rzucił się do ucieczki, a jego gorąca krew plamiła i przemaczała ubranie Arii. Biegnąc za Bixi stęknął raz i drugi z wysiłku i bólu. Iris następowała mu na pięty. Za nimi rozległ się gniewny okrzyk Sylvanny.

- Maud! - krzyknęła rozpaczliwie Aria. Maud dwukrotnie uratowała jej życie, a ona miała ją teraz zostawić? Do tego to przecież ona namówiła półdrowkę do ucieczki, gdyby nie ona… Logika podpowiadała jej, że siostra już nie żyje, że przecież była już dorosła i sama podjęła decyzję, ale dziewczynka po prostu nie chciała - nie mogła - tego zaakceptować. I nie miała nic, nic by ją wskrzesić, by choć spełnić ostatnie pragnienie siostry i wskrzesić Tijmena…
- Nie pomożemy jej - wychrypiał Janos trzymając ją mocno. Z ust planokrwistej wyrwało się tylko głuche wycie.




Aria nie wiedziała jak długo biegli. Mgliście uświadamiała sobie coraz cięższy oddech Janosa, miała świadomość, że powinna wyślizgnąć się z jego ramion i biec samodzielnie, ale po prostu nie mogła. Rany, ból, żal i poczucie winy odarły ją ze wszystkich sił. Wzdrygnęła się lekko gdy powietrzem wstrząsnął wybuch; nie było to jednak kolejne zaklęcie Sylvanny. Dźwięk dobiegł od strony posiadłości. Czy w powietrze wyleciało laboratorium ojca, czy też po prostu zawalił się dach dworu - dziewczynka nie wiedziała i nie obchodziło jej to. Wysoko nad budynkiem strzelały płomienie oświetlając uciekinierom drogę. Z mijanych przez nich domów zaczynali wyglądać llorkhczycy, nikt ich jednak nie zatrzymywał. Tutejsi mieszkańcy troszczyli się jedynie o siebie i swój majątek, który łatwo mógł zostać zniszczony przez szalejący nad posiadłością Coldheartów żywioł.
Bixi kierowała się na zachód; zapewne najkrótszą drogą do granic miasta i znajdującego się na jego obrzeżach lasu. “Przynajmniej trasę ucieczki miała zaplanowaną, chociaż jedno...”, przemknęło przez głowę dziewczynki i nagle Aria poczuła ogarniającą ją przemożną złość na nieporadną gnomkę. Gdyby w posiadłości opiekunka od razu poprowadziła ich do tylnej furtki, gdyby nie stała jak kloc i pomogła im walczyć z Sylvanną - lub przynajmniej podała zwoje i leki; gdyby zrobiła COKOLWIEK prócz stania i krzyczenia to Maud biegła by tutaj z nimi, a Janos nie wykrwawiałby jej się na ręce, którymi próbowała uciskać rany! Może nawet pani Lehzen jeszcze by żyła! W głębi duszy dziewczynka wiedziała, że tak naprawdę winna tym wszystkim morderstwom była Sylvanna - ale Sylvanny tu nie było, a Aria musiała obwinić kogoś - kogoś innego niż ona sama - żeby nie zwariować z bólu i żalu.
Z lęku przed pościgiem cała czwórka trzymała się z dala od drogi, brnąc przez rozmiękłe od wiosennych deszczów pola. Żegnała ją czerwona łuna nad Llorkh i wściekłość najstarszej siostry. Gdy niedobrana grupa weszła między pierwsze drzewa Aria wcale dużo lepiej się nie poczuła: mrok pogłębił się, a nieznane widoki i odgłosy nocnego życia były wystarczająco straszne by zadygotała - w objęciach półsmoka czy też nie. Tutaj nie było bezpiecznego, ciepłego pokoiku w którym mogłaby zasnąć nie martwiąc się o wszystko to co działo się za oknem. Nawet to że brat ją niósł dobitnie o tym przypominało, bowiem raz po raz dziewczynka kłuła ramiona i dłonie o ostre wyrostki wystające z jego ciała. Jednak zacisnęła zęby by nie wydać żadnego dźwięku. Raz, że brat cierpiał przecież bardziej niż ona - ranny, głodny, osłabiony latami niewoli w ciasnej celi. Dwa, że nie chciała by wydało się, że nie ma sił sama iść. Że - tak jak mówiła Smoczyca - jest tylko dzieckiem, słabym, ranny, przerażonym i zmęczonym dzieckiem, które nie da sobie samo rady ani na trakcie, ani w głuszy. Że powinna była zostać w domu i liczyć na cud. Że może wtedy Maud by żyła.
Bixi zarządziła postój; w sam czas, bowiem Janos po prostu osunął się po pniu drzewa, kompletnie pozbawiony sił i jedynie na wpół przytomny. Gnomka podała mu do ust jedną ze swoich fiolek i choć to jedno w jej wykonaniu się przydało: płytki, szybki oddech półsmoka przestał być tak wysilony i chrapliwy, a sam chłopak podniósł głowę. Aria bez słowa sięgnęła do torby i podała mu zabrane z pokoju zapasy jedzenia, po czym oparła głowę o jego kolana. Janos żarłocznie rzucił się na pierwszy z brzegu kęs, ale zaraz powstrzymał się i większość odłożył, za to przytulił siostrę.Aria wygrzebała się z jego ramion i wyciągnęła z torby zabrany ze swojego pokoju koc. Jednym z kolców brata wydarła w materiale sporą dziurę i przełożyła Janosowi przez głowę tworząc prowizoryczne ale ciepłe ponczo, które nieźle ukrywało skrzydła chłopaka.
- Iris o tym pomyślała - powiedziała uczciwie i wtuliła się w niego ponownie.
- Dziękuję - półsmok odezwał się na tyle głośno by i starsza siostra usłyszała. Objął dziewczynkę.
- Co teraz? - zapytał.
- Błyszczące Wodospady - powiedziała szybko Bixi i wykręciła głowę ku stojącej bez ruchu, wpatrzonej gdzieś pomiędzy drzewa Iris. - Tam musimy się dostać.
- Dlaczego tam?
- Tam… tam są moje dzieci.
- Nie rozumiem - Aria usłyszała zmieszanie w głosie półsmoka. - Jakie dzieci? Dlaczego tam są?
Bixi westchnęła.
- Ja… Zostały mi odebrane za to, że zawiodłam osoby z którymi w ogóle nie powinnam wchodzić w konszachty, a między innymi waszego ojca. Ułożyłam się z nim w ten sposób że będę uczyła co młodszych spośród was podstaw magii, a po skończonej edukacji miał zwrócić wolność mi i moim dzieciom. Są w osadzie Zhentarimów założonej gdzieś w pobliżu Błyszczących Wodospadów. Nie wiem gdzie to dokładnie jest, miejsce jest podobno chronione, a nikt mi się na ten temat nie zwierzał. Jeśli… gdy uda mi się oswobodzić moją rodzinę zaprowadzę nas wszystkich do Głośnej Wody - tam będziemy bezpieczni u mojej dalszej rodziny - mówiła gnomka zacinając się co któreś zdanie, a jej głos niebezpiecznie się łamał.
- Nas wszystkich?
- Tak, jeśli pójdziecie ze mną… i z Iris, bo tak się umówiłyśmy.
- Aria, co ty na to? - półsmok zapytał trochę bezradnie. Dziewczynka wzruszyła ramionami. A jaki mieli wybór? Bez przewodnika, mapy, wiedzy o świecie? Aria nie pamiętała nawet zbytnio jakie miasta otaczają Llorkh, nie mówiąc już o tym które z nich podlegały zwierzchnictwu Zhentarimów, a które były im wrogie. Co prawda pakowanie się w paszczę lwa też nie było genialnym pomysłem, z drugiej strony jednak…
- Nikt nie będzie nas szukał wśród Zhentów - odpowiedziała powoli. Wobec braku alternatyw ten plan był dobry jak każdy inny. Planokrwista uśmiechnęła się ponuro. Plan? Bixi nie miała żadnego planu; tak samo jak nie miała go wcześniej. Parła na oślep w nadziei, że jakoś to będzie, licząc że dzięki szczęściu i determinacji osiągnie cel. Zresztą co miała do stracenia, czego nie straciłaby już wcześniej? Oni zaś mieli do stracenia wszystko. - A co jeśli Sylvanna przejrzy twoje zamiary? Wcześniej nieśpieszno było ci z nią walczyć - zauważyła. - Albo jeśli twoich dzieci tam nie będzie?
- Właśnie - odezwała się Iris dziwnie głuchym tonem i odwróciła się ku reszcie. - Gdybyś zrobiła cokolwiek, pomogła nam albo co, może Maud jeszcze by żyła! - niebezpieczne nuty pojawiły się w jej głosie. - Może Smoczyca by żyła!
Postać Bixi zadrżała w mroku, a do rodzeństwa dobiegł odgłos chlipnięcia.
- Przepraszam - wydusiła wreszcie. - Ale nie mogłam ryzykować, muszę przeżyć i odzyskać moje córki!
- “Użyje nas wszystkich i każdego z osobna, jeśli będzie musiała“ - to twoje słowa, Iris - bezbarwnie wtrąciła Aria, choć obecne słowa siostry odzwierciedlały jej własne emocje.
Półnimfa pokiwała głową.
- Będziemy musieli się spieszyć jeśli chcesz zdążyć przed Sylvanną, a nie wiem czy to nawet możliwe - rzuciła. - Ona może pchnąć jeźdźca albo i jakiś oddziałek by ostrzec tamtych w osadzie albo nawet przygotować zasadzkę.
- Nie… nie sądzę… Jeśli wszystko to co było w gabinecie się spaliło to Sylvanna może nie wiedzieć o mojej rodzinie.
Zapadło milczenie, które dopiero po dłuższej chwili zakłócił Janos.
- Poszukajmy jakiegoś schronienia do rana.
- Musimy się jak najbardziej oddalić - zaprotestowała Bixi.
- Oboje macie rację - w mroku zamajaczyła uniesiona dłoń Iris. - Chodźmy dalej, jak znajdziemy dogodne miejsce to zatrzymamy się i odpoczniemy, by nabrać sił…




Aria milczała przez pozostały czas wędrówki, drepcząc obok Janosa i kurczowo trzymając go za rękę. Próbowała zastanawiać się nad słowami Bixi, nad implikacjami podróży do Błyszczących Wodospadów, nad tym czy powinni pomóc byłej nauczycielce, wpakować się w potencjalną pułapkę (w niewiedzę Sylvanny jakoś nie wierzyła), czy raczej uciekać na własną rękę wraz z Iris, ale nie mogła się skupić. Poranione plecy bolały, nieprzyzwyczajone do wędrówki nogi i stopy bolały, w głowie pulsowało ze zmęczenia i intensywnego korzystania ze Splotu, podarta, przemoczona krwią sukienka ohydnie oblepiała ciało i plątała się między nogami, a torba z całym jej obecnym dobytkiem ciążyła niemiłosiernie. Dziewczynka tępo wpatrywała się w poszycie pod swoimi stopami, chociaż w ciemności nie widziała praktycznie nic i ciągle się o coś potykała. Wydawało jej się, że zaraz zaśnie w marszu, a mimo to umysł nadal pracował - tyle że wcale nie tak, jakby sobie tego życzyła właścicielka. Nieproszone, powracały obrazy całego dnia.
Samotne śniadanie w kuchni. Niekończące się wykłady i lekcje - etykiety i historii, z których uciekła, muzyki i tańca… Po obiedzie miały być zajęcia czarostwa z Bixi, na które czekała, ale bardziej czekała na wspólny obiad licząc na to, że ojciec zapyta ją o postępy w opanowywaniu zaklęć, które w ostatnim czasie poczyniła całkiem spore.
A potem ciało papy. Brama i Gijsa. Tijmena. Wielka czerwona tak, że prawie czarna kałuża krwi. Odziana w metal ręka wyciągająca ją spod stołu. Ścigający ją żołnierze i jej własna krew, na której ślizgały się jej ulubione pantofelki. Ciało Zhenta zmasakrowanego przez Janosa. Wściekłe krzyki Sylvanny i jej delikatne dłonie zaciskające się na szyi planokrwistej. Unoszący się nad nią gargulec z łapą gotową do zadania ciosu. Pożar. Znów żołnierze. Znów Sylvanna. I ohydny dźwięk zamrażanego i miażdżonego przez wielką lodową kulę ciała Maud.
Aria wyrwała rękę z uścisku Janosa, opadła na kolana i zwymiotowała na leśną ściółkę, targana dreszczami i bezgłośnym szlochem.
- Aria?! Co się dzieje?! - Iris przypadła do dziewczynki, zaraz też Bixi znalazła się przy niej a Janos przykucnął naprzeciwko drżąc z niepokoju.
- Ciii, Ario, wszystko będzie dobrze - półnimfa otarła buzię siostry i przytuliła. Choć raz otaczająca ją aura nie przyprawiała półżywiołaczki o nieznośne przygnębienie. Iris ją trzymała przy piersi tak długo aż łkanie umilkło a łzy obeschły na policzkach. - Musimy iść dalej, rozumiesz? Musisz być dzielna…
- Poniesiesz ją? - zapytała brata i Janos wziął otępiałą dziewczynkę na barana. Ruszyli dalej.



- Chata węglarzy… albo kogoś takiego -
orzekła Bixi gdy Iris zwróciła uwagę na majaczący w półmroku kształt i cała czwórka ostrożnie podeszła do ciemnego, opuszczonego budyneczku. - Chyba nie mamy wyjścia i zostaniemy tutaj by przenocować do rana - dodała.
- Tak będzie najlepiej, zaraz któreś z nas skręci nogę w tych ciemnościach… - skomentował Janos i zabrał się za forsowanie zamkniętych na głucho drzwi. Po jakiejś minucie czy dwóch, odwaleniu przemyślnie ułożonych pieńków i konarów drzwi stanęły otworem. Wilgotna, uboga chata w niczym nie przypominała wygodnego domostwa rodu Coldheart… ale wszyscy byli już tak wymęczeni że nie zwracali na to uwagi. Iris pociągnęła Arię na jedno z nędznych posłań.
- Spróbuj zasnąć - szepnęła siostrze na dobranoc i pogłaskała ją po brudnych włosach. Aria wcale nie chciała spać - co będzie gdy się obudzi i okaże się, że oni wszyscy znikną? Zwinęła się w kłębek i wgapiła w rodzeństwo i Bixi kręcących się po chacie, jednak oczy same zamknęły jej się ze zmęczenia.



- Poni! Poni! Cuś trzeba ci pokazać - jeden z Ludzi Gubernatora szarpnął za krawędź szaty półdrowki, w skupieniu przyglądającej się ledwo opanowanemu pożarowi i wykrzykującej od czasu do czasu rozkazy ku mieszanej grupie gaszących go sług i Ludzi. Nadzór był konieczny by wściekli na zagonienie do roboty strażnicy nie umknęli chyłkiem ze sceny albo nie rozkradli dobytku. Nie wspominając o tym że Sylvanna Coldheart coraz bardziej przekonywała się iż żołnierze nie potrafią myśleć o czymkolwiek innym niż to co można wypić, zjeść, przelecieć czy zepsuć. Obróciła się ku przeszkadzającemu. Ten cofnął się na widok jej odsłoniętych zębów i połyskujących czerwienią oczu.
- Tam… poni s’stra.
Sylvanna niebezpiecznie zmrużyła oczy ale słowa żołnierza sprawiły że powstrzymała gniew. Pospieszyła za nim ku bramie i na miejsce magicznej walki. Trupowi pani Lehzen poświęciła jedno krótkie spojrzenie i odwróciła wzrok tak samo jak odepchnęła ukłucie winy. Całą uwagę poświęciła drugiemu ciału. Uklękła przy zwłokach Maud.
Na pewno zwłokach?!
Pokryta lodem sylwetka drgnęła raz i drugi a z wypalonej w plecach dziury dobiegło jakieś bulgotanie. Sylvanna sięgnęła ku twarzy siostry i położyła drżące palce na jej wargach. Ciepło i oddech były ledwo wyczuwalne, ale jednak były! Półdrowka zawahała się przez chwilę, sięgnęła ku rękojeści sztyletu po czym cofnęła dłoń, zamiast tego poszukała czegoś w pasie przebiegającym przez jej pierś.
- Pomóż mi ją obrócić - rzuciła gniewnie po czym przytknęła małą buteleczkę do ust siostry. Ta zajęczała w męce. Po chwili półdrowka raz jeszcze obejrzała jej plecy i pokiwała głową jakby z satysfakcją. Podniosła się.
- Co z nią zrobić, poni? - zapytał Człowiek Gubernatora.
Sylvanna Coldheart wykrzywiła twarz w grymasie. W półmroku żołnierz pomylił widok jej wyszczerzonych zębów z uśmiechem.
- Zanieś ją do domostwa, połóż w bezpiecznym miejscu i zwiąż porządnie. Mam pomysł…



Aria ocknęła się nagle, obolała i wymęczona koszmarami, w których raz po raz widziała umierajacą Maud. Przez chwilę rozglądała się w panice po pomieszczeniu; na zewnątrz było jeszcze ciemno i z trudem rozpoznawała kształty śpiących w chacie towarzyszy. Janos leżał najbliżej; jego potężne ciało nie sposób było pomylić z czyimś innym, a ciężki oddech świadczył o tym, że i on zmaga się z sennymi marami. A może po prostu bolały go otrzymane w czasie walki z Ludźmi Gubernatora rany? Dziewczynka odruchowo sięgnęła do swoich pleców. Czuła się lepiej, choć świeżo zagojone rany nadal bolały i swędziały, a sztywna od krwi i brudu sukienka nieprzyjemnie obcierała ciało. Dobrze, że zabrała ze sobą wygodniejsze stroje do przebrania, choć przez to jej tobołek był nieznośnie ciężki. Gdyby tylko było się gdzie obmyć… Na myśl o wodzie Arii nieznośnie zachciało się pić. Ostatni raz piła… kiedy? Jedząc obiad - czy raczej kolację - w swoim pokoju? Smród pleśni i wilgotnego, butwiejącego drewna chaty, zaschniętej krwi, potu i wymiocin sprawiały, że wydawało się jakby mieszkała tam w innym życiu. Ale w tym… W tym przynajmniej mam Janosa, pomyślała patrząc na skuloną na ziemi postać. Ostrożnie, by nie obudzić rodzeństwa i Bixi, sięgnęła po swoją torbę… i wtedy pomiędzy skrzypieniem gałęzi, szumem liści i innymi nieznanymi jej odgłosami leśnej nocy usłyszała coś innego. Blisko - zbyt blisko, bo przy ścianach chałupy - coś poruszało się ostrożnie; węszyło wędrując wte i wewte wokół ścian, do drzwi i spowrotem. Aria zesztywniała ze strachu i w panice spojrzała w stronę okien, ale te były małe i nieliczne; zastawione deskami dla utrzymania ciepła.
- Janos… - chciała zawołać Aria, lecz spomiędzy warg dobył się tylko zduszony pisk. Przed oczami stanęła jej kamienna maszkara z gabinetu papy. Ostrożnie wychyliła się z łóżka i dotknęła ramienia brata. - Janos… - tym razem wydobyła z siebie ochrypły szept. - Janos, coś tam jest…
Wydawało się niepojęte by w takiej chwili można było spać tak twardo, ale półsmok naprawdę z wielkim trudem otworzył oczy. Wrócił do przytomności dopiero po dłuższej chwili; poderwał się nieomal uderzając Arię. Przypadł do okna, potem do drugiego i trzeciego. Przy okazji zrzucił na podłogę jakąś deskę co obudziło Iris. Bixi spała nadal twardo.
- Ucieka - Janos na próżno usiłował doczyścić rogową szybkę - To jakiś… czworonóg, jakby wilk albo pies…
- Co robimy? - półnimfa potrząsnęła głową usiłując oprzytomnieć. Jej piękne włosy były skołtunione a twarz - brudna. Aria mogła się tylko zastanawiać jak sama wygląda.
- Wyglądaj czy to coś nie wraca, Ario, obudź Bixi, ja obejrzę wnętrze i poszukam czegoś co mogłoby nam się przydać.

Dziewczynka posłusznie podbiegła do gnomki, jednak już pierwsze próby przebudzenia ex-nauczycielki pokazały, że nie będzie to łatwe zadanie. Bixi cuchnęła alkoholem i próby obudzenia jej przez tarmoszenie spełzły na niczym. Wiedziałam, że nie wzięła jedzenia, burknęła pod nosem Aria, po czym zabrała się do przeszukiwania torby gnomki. Najpierw miała zamiar wyrzucić znaleziony alkohol, lecz po chwili namysłu schowała go do swojego tobołka. Mógł się przydać do odkażania ran, albo gdyby trzeba było coś podpalić… Wzdrygnęła się. Po zastanowieniu schowała do swoich rzeczy jeszcze jedną flaszkę uzdrawiającej mikstury. Czuła się okropnie - jak złodziejka - lecz nie chciała ryzykować tego, że w krytycznym momencie Bixi znów sparaliżuje strach, a oni zostaną bez pomocy. Przecież jej oddam jeśli będzie potrzebować, tłumaczyła sobie. Przejrzała jeszcze pozostałe rzeczy nauczycielki, by wiedzieć czego może się po niej spodziewać i zabrała swój zwój z Magicznym pociskiem. Potem wróciła do budzenia, ale dopiero brutalne ściągnięcie z gnomki koca (co Aria uczyniła z niemałym trudem), które niemal zrzuciło kobietę na ziemię sprawiło, że gnomka przyszła do jakiej-takiej przytomności.

Tymczasem Janos myszkował po chałupie. Jedyne co znalazł to stary, zardzewiały korbacz, lecz lepsze było to niż nic. Aria natomiast zignorowała burczącą gnomkę i usiadła przy oknie ze swoją księgą zaklęć łapiąc pierwsze przebłyski świtu i próbując skupić się na nauce. Będą potrzebować magii w swojej dalszej drodze, tego była pewna.
- Janos, twoja moc… działa? - gdy skończyła naukę i medytację odwróciła się w stronę Janosa i spojrzała na złote bransolety na nadgarstkach brata. Jeśli były stworzone przez ojca ich czar z pewnością wygasł. Gdyby udało im się je zdjąć… ile dni, tygodni mogli by za nie przeżyć? Jak daleko uciec? I kto będzie handlował z trójką umorusanych dzieci? Przecież nie wiedzieliby nawet jakiej ceny zażądać. Co prawda pozostawała Bixi - tylko czy można było na niej polegać? Wzdrygnęła się przypominając sobie poprzedni dzień, potem zaś zastanowiła. Co Janos zrobił z żołnierzami wtedy przed domem? Musiała go potem spytać.
- Moja… moc? - zamyślony półsmok obrócił głowę ku Arii a zdziwienie paliło mu się w oczach. - Ach… - bąknął i przeczesał palcami krótkie, dziwnie sztywne i połyskujące włosy.
- Ja… nie wiem. Mam to od tak dawna - stuknął pazurem w bransoletę - że już prawie nie pamiętam co robić… Mam spróbować?
Siedząca przy oknie Iris zerknęła na czarodziejkę i skinęła głową. Aria uśmiechnęła się do Janosa pokrzepiająco i kiwnęła zachęcająco głową. Chłopak przez chwilę siedział bez ruchu, tylko jego wargi drgnęły raz i drugi, jakby próbował powtórzyć sobie albo przypomnieć z dawna zapomniane słowa. Po chwili skrobnął pazurami po bransolecie. Aria często widziała ten gest gdy rozmawiała z nim w podziemiach dworu; choć blokowały one jego magiczne zdolności, to na tyle przywykł do nich że dotykał ich odruchowo co jakiś czas.
- Si lehhav vur kem - spróbował i poruszył upazurzonymi palcami. Chyba ku jego własnemu zdumieniu nad dłonią półsmoka pojawił się obłok czy też mgła. Janos przyglądał się temu z otwartymi ustami, ukazując mocne i ostre jak sztylety zęby. - Nie… myślałem… że się… uda… - wymamrotał, wyraźnie wstrząśnięty. - Tyle lat!
Aria zaklaskała wesoło, promieniując dumą z osiągnięcia brata. Ona sama z siebie potrafiła tylko wytworzyć mgłę i zawsze troszeczkę zazdrościła Iris, która potrafiła tworzyć magię z niczego, podczas gdy Aria musiała żmudnie wkuwać trudne formułki i gesty. Dla niej były niezbędne - dla siostry i brata jedynie pomocnicze. Tym razem jednak nie czuła zazdrości, tylko zadowolenie i dumę gdy chwyciła Janosa za ręce i pociągnęła go w radosny taniec. Na chwilę rodzeństwo zapomniało o smutku i niepokoju, a gnomia czarodziejka gapiła się na nich szeroko rozwartymi oczyma.

 
Sayane jest offline