Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2014, 12:11   #169
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Biegł.
Starał się przynajmniej bo biorąc pod uwagę okoliczności ani to nie było łatwe, ani bezpieczne. Ciemności, do których wbrew oczekiwaniom wciąż nie nawykły jego oczy czyniły z próby biegu czynność niezdarną i chaotyczną w swej histerii. W zasadzie nie wiedział już dokąd biegnie. Najmniejsza zmiana kierunku, nawet chwilowe zwolnienie kroku i obrót by sprawdzić co zostawił za sobą paczyły zapamiętany obraz dotychczas przebytej drogi. Czuł się jak ślepy szczur w klatce. Jak nierozumne wciąż pragnące się wydostać zwierzę na nowo raniące obolały pysk o niewidoczną ścianę.
Żeby jeszcze miał komfort stanąć, zebrać myśli i zastanowić się skąd, dokąd i którędy...
Ale nie. Na ten luksus nie wolno mu było sobie pozwolić. Przerażający - Olsen był tego pewien - przedśmiertny krzyk człowieka, tak niedaleko, wciąż nie pozwalał mu się zatrzymać. Nawet nie starał sobie wyobrazić, czym było źródło przerażenia tamtego nieszczęśnika. Lęk sam z siebie materializował w formę ogromnego węża o jeszcze większym apetycie.

Biegł na oślep nawet nie macając ścian, choć tylko tam mógł znaleźć wskazówki gdzie był i czy już tędy podążał. Bał się kolejnego spotkania z kościotrupimi łapskami. Drugi raz, sam, by sobie nie poradził. Już za pierwszym ocalał tylko dzięki bohaterstwu tej dzielnej kobiety a i tak okupił oswobodzenie ranami i utratą garderoby. Jaki haracz musiałby zapłacić za drugim razem - wolał o tym nie myśleć. Prócz marnych strzępów na placach nie pozostało mu już nic prócz skóry i mięsa.

Biegł nie zważając na niebezpieczeństwo powtórzenia błędu, który niedawno jego i lekarkę niemal nie pozbawił zdrowia. Gdzieś przed nim, być może jak on po omacku ostrożnie wybierało sobie drogę któreś z nich. Ale za nim, z całą pewnością pełzła śmierć.

Miał tylko nadzieję że monstrum prędzej niż nim samym nasyci głód a może żądzę mordu ciałem i życiem któregoś z pozostałych... albo i nawet Harpera...
Nie miałby nic przeciwko temu. Nie w tej chwili. To oni go zostawili. To oni poświęcili jego życie, by dać większe szanse sobie na ratowanie własnego. Właściwie powinien się tego spodziewać. Jak dotąd wielokrotnie udowadniali że życie rannych czy pojmanych stanowi dla nich tylko zawadę, i z jako taką szybko się rozstawali. Właściwie to powinien ich rozumieć. Prawem ich wyboru rządziła chłodna kalkulacja. Nawet zwierzęta tak robią... giń, a swoją śmiercią kupisz przetrwanie stada. I byłby rozumiał, gdyby to nie jego życie leżało na tej drugiej szalce. Dlatego nie miał nic przeciwko okoliczności, w jakiej stało by się, że dla pełzającego jego tropem zagrożenia zapach życia Hawkesa, Harrisa czy nawet wielebnego Johnstona okazał się bardziej smaczny niż jego własny... śmierć miss Reed... wieść o niej mogła być równie bolesna jak jego własnej... ale ona nigdy nie pasowała do reszty...

Biegł. Potykał się, kilka razy nawet upadł, ale wstawał trwożliwie obmacując ściany korytarza i ruszał w głąb dalej. Z trudem stawiał kolejne odrętwiałe kroki nie bardzo już wiedząc gdzie szedł ani po co. Przerażony, zmarznięty i poobijany stary człowiek na własne życzenie wessany przez niewyobrażalny koszmar. Nieomal pogodzony z porażką, bo jeśli prawdą jest że ostatnia umiera nadzieja, to siłą która wciąż pchała go do przodu była nadzieja zobaczenia jak własne palce wyciskają ostatnie tchnienie życia z gardła Roda Harpera.
 
Bogdan jest offline