Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2014, 06:35   #18
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Shh...


Elfka próbowała cicho uspokoić liska, sama wystawiając fiołkowowłosą głowę zza kolumny. Odrobinę tylko, by choćby jednym okiem, by choćby zaledwie jego kątem móc zerknąć na walkę rozświetlająca komnatę blaskami zaklęć i głośnymi trzaskami broni.

Ale stworzonko nie odpuszczało. Poczuła jak jego zwinne, miękkie ciałko okręca się naokoło jej szyi. Wykonał kilka takich takich niespokojnych okrążeń, popiskując przy tym jednocześnie, aż w końcu drżący schował pyszczek pomiędzy jej roztrzepanymi kosmykami.

-Wiem, wiem.. - wprawdzie nadal nie odrywała spojrzenia od czarownika i otaczających go postaci jej obrońców, ale palcami jednej dłoni postarała się jak najbardziej pocieszająco podrapać zwierzątko po główce. Dobrze czuła jak po jej własnym ciele przechodziły dreszcze z każdym wybuchem magii rozchodzącym się w powietrzu, więc mogła tylko sobie wyobrażać jaki musiał to być koszmar na jawie dla Skel'kela. Trząsł się cały, a chociaż teraz nie mogła tego wyczuć to była pewna, że jego maleńkie serduszko musiało prawie wyskakiwać z drobnego ciałka.
Biedactwo nie rozumiało, że póki oboje byli z tyłu i nie zwracali na siebie uwagi, to nic nie powinno im grozić. Taki był plan działania kuglarki. Chować się tutaj w kącie, być niewidzialną dla czarownika i czekać, aż reszta jej towarzyszy wykona całą brudną robotę. Brzmiało wystarczająco prosto i łatwo. Wystarczyło zaledwie siedzieć cich...

-AHH! - nagle krzyk wyrwał się z krtani Eshte. Nieco zbyt głośny i zbyt rozdzierający jak na źródło tego niewielkiego cierpienia, ale sytuacja sprawiała, że nawet byle skurcz w łydce w pierwszym momencie zdawałby się śmiertelną raną. Zmysły żartowały sobie z napiętych do granic możliwości nerwów.

Straszliwy ból, będący tak naprawdę nieco mocniejszym ukłuciem, pochodził z jednego z palców, którymi co dopiero głaskała liska. Widok kropelki krwi oraz śladu po ostrych jak igły zębach sprawił, że odruchowo wpakowała go sobie w usteczka. Drugą dłonią chwyciła mocno za kark swego małego zdrajcę, który unoszony tak gwałtownym ruchem wydał z siebie donośniejszy pisk.

-Czo Ty wyprawasz! -szczerze chciała na niego nawrzeszczeć za to gryzienie ręki, która wprawdzie jeszcze go nie karmiła, ale miała taki zamiar po wspólnym powrocie do wozu. Jedynym na co sobie pozwoliła w takiej sytuacji, to głośniejszy szept wypowiadany prosto w maleńki pyszczek -Uszpokój sze, bo ten padalecz nasz zszobaczy! Chczesz tego? Chczesz?

Zadając pytania, na które mało kto oczekiwałby odpowiedzi od małego futrzaka, elfka odwróciła się plecami do kolumny. Następnie wyciągnęła palec z ust i uwolnioną dłonią uniosła liskowi głowę, by móc spojrzeć stanowczo w jego bursztynowe oczy. A nie było to najłatwiejsze. Miała wrażenie, że teraz zaczął jeszcze bardziej się wić i piszczeć. Może poczucie winy tak bardzo go dotknęło? I bardzo dobrze, niech się uczy. Jeśli ma zamiar sypiać w jej domku na kołach, to musi to być pierwsze i jednocześnie ostatnie takie ugryzienie!

Już otwierała usta, co by jeszcze mu trochę nagadać, ale jakiś.. nagły powiew chłody skutecznie jej je zamknął. Nie było to jak zimowy wiatr, choć równie lodowate. Nie rozwiewało włosów, nie szarpało ubraniem, nie rumieniło policzków chłodem. Zamiast tego zmrażało duszę, zaciskało się swą lodowatą ręką na gardle.
Obleciał ją strach, którego źródła początkowo nie potrafiła zlokalizować. Dopiero jakiś odgłos przebijający się ponad walczącymi za jej plecami, przypominający zgrzytanie o siebie kości, zmusił do odwrócenia głowy w jego kierunku.

Zamarła, a trzymany za kark Skel'kel nagle zwiotczał na moment, jak gdyby odetchnął z ulgą. Może.. może swym nagłym aktem zdrady wobec elfki chciał tylko zwrócić jej uwagę na to, co czaiło się tuż za jej plecami? To by wiele wyjaśniało..
Otwartymi szeroko oczami wpatrywała się teraz nieruchomo w parkę kościstych umarlaków o oczach płonących błękitnymi płomieniami. Prawie jak jej własne, gdy chciała nastraszyć nieco jednego z łuczników zakonnych. Ale te tutaj nie wyglądały na iluzję. A ona niekoniecznie miała ochotę sprawdzać. Ostrza trzymane przez obu z nich skutecznie odpędzały od niej ten pomysł.
Nie musiała nawet zerkać za siebie by wiedzieć, że nie mogła liczyć na niczyją pomoc. Nie mogła wcześniej przy brytanach, tym bardziej nie mogła teraz. Unoszące się w powietrzu odgłosy walki świadczyły o tym, że była dość dramatyczna i raz jeszcze nie było nikogo, kto mógłby stanąć w obronie jej kruchego życia.
Mogła polegać tylko na sobie.

A skoro tak, to czemuż nie miałaby zatem zwiększyć swej szansy na przeżycie? Więcej niż jedna Eshte to sama radość dla reszty świata, czyż nie?

Powoli, nie chcąc przed szkieletami wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, pogładziła liska po główce i ułożyła go z powrotem naokoło swej szyi. Potem skupiła się. Nie na otoczeniu, nawet nie na tym zbliżającym się ku niej zagrożeniu. Koncentrowała się teraz na swym wnętrzu i na obrazie powstającym w jej wyobraźni. Poruszyło to magię płynącą w jej krwi, która trzaskając iskrami ruszyła w kierunku dłoni, aż zaświerzbiła w ich koniuszkach.
Jedno mrugnięcie oczu Eshte, a z tej magii powstały dwie postacie – równie fiołkowowłose i w obszarpanych ubraniach co ona sama. Idealne iluzje, idealne odbicia lustrzane powtarzające jej gesty i mimikę.

Ale.. czyżby te umarlaki miały więcej rozumu w swych czaszkach niż większość mieszkańców miast i wiosek, w których bywała ze swoimi występami? Nawet nie zwróciły swych ognistych oczodołów ku iluzjom, nieprzerwanie idąc w kierunku jej, tej prawdziwej. Ich dziwaczna zdolność patrzenia przez jej sztuczki stała się tym prawdziwsza, gdy musiała błyskawicznie umknąć przed ostrzem jednego z nich, które świsnęło zdecydowanie zbyt blisko jej twarzy. A potem kolejne, i jeszcze raz.
Miała zbyt mało miejsca na wykonywanie swych akrobatycznych uników, a iluzje w dalszym ciągu nie przyciągały uwagi szkieletów. Rozpaczliwa sytuacja wymagała tak samo rozpaczliwych kroków. Będąc prawie przypartą do kolumny, która co dopiero stanowiła dla niej tak dobrą kryjówkę przed zaangażowaniem w walkę, kuglarka uniosła rękę i pstryknęła palcami. Z hukiem dwie dodatkowe elfki wybuchły przemieniając się w gęsty, ciemny dym, który powinien stanowić dla Eshte wspaniały sposób do ukrycia się przed nimi. Ale i tym razem się pomyliła. Tak samo jak pośród iluzji, tak samo i pośród niego jaki potrafiły ją odnaleźć te kreatury.

W momencie, gdy przestała widzieć dla siebie jakąkolwiek nadzieję na ratunek, jeden z mężczyzn w końcu spostrzegł w jakim była niebezpieczeństwie. W innej sytuacji narzekałaby głośno pod nosem, że tym spostrzegawczym okazał się być Ruchacz, ale obecnie nie miała wyboru. Wykonał w jej kierunku gest ręką, co przypłacił odwróceniem swej uwagi od wrogiego czarownika i zostanie uderzonym jedną z jego fal magii.
Z uformowanego na szybko kręgu przywołań wynurzyła się bestia stworzona z jej własnego dymu oraz surowej mocy, której nikt nie kontrolował, a która błądziła po sali pośród wybuchów i walczących postaci.






Rzuciła na jednego ze szkieletów, pazurami rozrywając nie tylko ciało, ale także energię ożywiającą tę chodzącą kupę kości. Pantera odciągnęła uwagę jednego szkieletu od elfki, ale drugi nadal próbował jej zrobić krzywdę.

Nie uciekała w żadnym konkretnym kierunku, ani do Krannega, ani do Zygryfa, a szczególności nie do Thanekresta. Biegła przed siebie, jak najdalej od idącej jej śladem kreatury. I to było najważniejsze.
Nie krzyczała w przerażeniu próbując zwrócić uwagę któregoś z mężczyzn na swoją niedolę, a lekkie buty bezgłośnie i z lekkością dotykały podłoża. Ale prawda była taka, że nawet gdyby wrzeszczała wniebogłosy i stukała jakimiś nienaturalnie wysokimi obcasami podbitymi metalem, to i tak żaden z nich nawet by nie zerknął w jej stronę. Widziała, że reszta jej radosnej drużyny miała własne dramaty na głowie.

Głównymi ich przyczynami był ten wrogi mag, który przez cały ten czas stał w jednym miejscu. Niewzruszony, pomimo dwóch strzał prężących się dumnie z jego klatki piersiowych. Najemnikom musiało dopisać krótkotrwałe szczęście, nim postanowili porzucić swój cel na rzecz obrony własnego życia przed przyzwanymi brytanami. Po tym jak sama musiała walczyć o własne w lesie, już nie spodziewała się niczego honorowego po tych pachołkach zakonu.
Gorzej, że białowłosy rycerzyk i krasnolud także byli nazbyt zajęci tymi bestiami, by móc chociaż spróbować tknąć czarownika. Nie wiedziała w jaki sposób on nadal tak pewnie trzymał się na nogach i nawet nie krwawił z odniesionych ran. Musiała być jakaś magia, bo i cóż innego. Nie była to żadna ze sztuczek jej znanych, ale wystarczył jej sam widok tego.. tego.. tego ołtarzyka by poznać przebrzydłość i mroczność jego mocy. Tą samą, której używał do miotania falą energii niszczącej wszelkie wystrzeliwane w niego strzały i dającą zajęcie Thanekrystowi próbującemu blokować ją za pomocą swoich konstruktów magicznych.
Każdy jeden z nich był zbyt zajęty, by poczuć się do odpowiedzialności za najważniejszą osobę w okolicy.
JÄ….

Sama uciekając co i rusz zerkała za siebie, by nie tylko ocenić odległość pomiędzy sobą i szkieletem, która jakimś cudem wcale się nie zwiększała, ale także by móc z dłoni wystrzelić w niego ognistymi językami. Tak po prawdzie, to równie dużo osiągnęłaby nie robiąc tego, bowiem kreatura nic sobie nie robiła z iskier uderzających w jej twa.. czaszkę i dalej parła przed siebie z zadziwiającą szybkością jak na umarlaka.

Czy ta ponura, pozbawiona kolorów komnata stanie się jej grobem?
Zawsze sądziła, że dojdzie do tego w bardziej spektakularny sposób. Spłonie niczym barwna ćma za bardzo zwabiona pokusą ognia. Piękna i zwinna, zastygła w niezwykłej pozie ku ciągłej uciesze oglądającej ją tłuszczy.
Nie, nie. Oglądającego ją tłumu złożonego z przedstawicieli samej najwyższej klasy – upudrowanych, wielkich dam w gorsetach i sztucznych pieprzykach przyklejanych do twarzy, oraz ich partnerów w wyperfumowanych perukach, o butach lśniących niczym lustra, w których mogłaby się przeglądać ze swego podwyższenia. Wszak przed swą śmiercią byłaby już znana na całym świecie jako najcudowniejsza z kuglarek, najbardziej zapierająca dech w piersiach swymi sztuczkami i akrobacjami, o którą będzie walczyć szlachta, by tylko zaszczyciła swoją osobą ich bale. A może jakaś para królewska zatrudni ją na stałe w swym zamku, gdzie będzie miała dla siebie luksusowe komnaty i służbę na każde swoje skinienie paluszkiem? Nie podjęła jeszcze decyzji co do tej części swego wyobrażenia.

Okrzyk strachu i zachwytu zastygnie na ustach zebranych, podejrzewających ją o kolejną ze swoich niesamowitych iluzji, zarówno cieszących oczy i przyprawiających serce o szybsze bicie. A po kilku policzkach spłyną łzy, gdy do umysłów rozleniwionych najlepszymi alkoholami dotrze świadomość tragedii. Ostatni taniec z ogniem Eshtelëi Meryel Nellithiel del Taltauré, Mistrzyni Iluzji i Królowej Trzymania w Napięciu.

Może umieszczą jej prochy w jakiejś bogato zdobionej urnie, którą wystawią na pokaz rozpaczających tłumów.
Może postawią pomnik ku pamięci tych wszystkich lat, jakie spędziła na zabawianiu ludzi swoją sztuką kuglarską.
Może jej przydługim imieniem nazwą jeden z tych cyrkowych amfiteatrów, o których czasem plotki słyszała z innych krajów.
Może...

To były bardzo skromne marzenia dotyczące własnej śmierci elfki, ale jakże o wiele lepsze od zostania pochowaną i zapomnianą w tym ponurym miejscu. Na dodatek czarownik mógłby ją wykorzystać jako jedno z tych chodzących szkieletów. Nie wspominając już nawet o tym, w jakim nieciekawym towarzystwie musiałaby spędzić pośmiertną wieczność.

Jak na zawołanie, Los postanowił jej rzucić pod nogi przeszkodę w postaci jednego z najemników. Nie dosłownie, lecz gdyby nie zdążyła w porę zareagować, to wpadłaby na niego i przewróciła się, dając umarlakowi możliwość do łatwego zatopienia ostrza w jej ciałku.
Szczęśliwie przed pozornie nieuchronnym zderzeniem zdołała uchwycić mężczyznę za ramiona i okręcić się z nim w zręcznym piruecie, po którym zostawiła go w miejscu, w którym sama co dopiero stała. Ta nagła zmiana miejsc najwyraźniej była zbyt dużym wyzwaniem dla szkieleta, skupił się on bowiem na biednym i przerażonym najemniku zostawiając Eshte samą sobie.

Ale nie dane jej było się nacieszyć tą chwilą wolności i wytchnienia. Okazały się być one zbyt krótkie, że nawet nie zdołała głębiej odetchnąć po swej szaleńczej uciecze, choć dla jej ciała nastał moment niechcianego odpoczynku.
Nieopacznie w swym biegu musiała wkroczyć w obszar zasięgu fal przywoływanych przez czarownika. Szczęśliwie dla niej, były to zaledwie resztki z tej rozproszonej mocy i jedyne co ją uderzyło to.. zimno. Przejmujące, nienaturalne zimno bez fizycznej postaci, a mimo to obejmujące ją całą swymi lodowatymi ramionami. Poczuła się, jak gdyby stała całkiem naga pośrodku ciemnej, zimowej nocy nie znającej ani promieni słońca, ani rozkosznego ciepła ognia. Dziwiła ją, iż jeszcze nie pokryła się szronem, z jej ubrania i włosów nie zaczęły zwisać sople, a jej skóra nie przybrała upiornej błękitnawej barwy wymrożenia.

Skel'kel owinął się ciaśniej wokół jej szyi, jak przyjemnie ciepły szal, którego właśnie teraz potrzebowała. Tyle, że nie czuła, by ją ogrzewał swym futerkiem. Nadal drżała i nie miała nad tym żadnej kontroli. Złożone dłonie uniosła do swych ust i chuchnęła w nie gorącym jeszcze oddechem, by chociaż trochę spróbować zagrzać wychłodzone dłonie. I to nie zdołało roztopić lodu skuwającego jej duszę. Potarła zatem nimi o siebie, i niczym iskry pomiędzy dwoma kamieniami, tak samo spomiędzy smukłych palców buchnął ogień. Niewielki, ale w tym ciemnym miejscu pozbawionym słońca, był on dla niej uzewnętrznieniem największej nadziei.
Szczękająca zębami i czule tuląca do siebie kulkę ognia, jak gdyby to było małe dziecko lub, co bardziej w jej przypadku prawdopodobne, mieszek gruby od monet, rozejrzała się po otaczającej ją scenie bitwy. Nareszcie mogła wrócić do bycia w swej ulubionej roli w takich sytuacjach. Roli widza.

Spojrzała akurat w momencie, gdy dobiegł jej uszu istny bojowy okrzyk dobiegający z któregoś z męskich gardeł. Po bliższym przyjrzeniu się jego źródłu okazało się, że to białowłosa panienka ubrana jak rycerz rzuciła się dzielnie na ołtarz. Musiał odnaleźć jakieś otwarcie zarówno w obronie czarownika, jak i w atakach przypuszczanych przez jego wierne bestie. Rozpędzony wpadł na mężczyznę, który nie mógł się równać z siłą wytrenowanych latami mięśni skrytymi pod lśniącą zbroją, po czym szybkim ruchem pchnął go mieczem prosto w serce. Ten bohaterski czyn najwyraźniej nie tylko zakończył życie wrogiego maga, ale także przerwał jego rytuał. Jego magia przestała iskrzyć w powietrzu, a dotąd podtrzymywane przez nią dzieci zemdlały. Ze słów Thanekrysta dowiedziała się, że tych brodatych już nie dało się uratować, tak samo śpiącej królewny leżącej w swej trumnie. Dla Eshte jednak co innego teraz było ważne.

Podeszła do sponiewieranego czarownika, sama jeszcze będąc mocno rozdygotaną, co wcale nie przeszkodziło jej w dziarskim wyciągnięciu ku niemu ręki.
Wyczekującej, domagającej się poczucia ciężaru woreczka z monetami w dłoni.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem