Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2014, 06:40   #19
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Eshtelëa musiała przyznać, nawet przed samą krytyczną sobą, że Los całkiem przymilnie się do niej uśmiechał tego dnia. Było to niespodziewane, a przez to wyjątkowo podejrzane. Zatem była także dobrze przekonana o tym, że prędzej czy później odczuje na sobie boleśnie jego kolejny kaprys.

Pogoda była ładna. Siedząc na przodzie swego malowanego wozu i kierując nieśpiesznie kroczącym przed siebie Bridem, czuła na swej skórze przyjemne ciepło słońca płynące z błękitnego nieba. Nie wiedziała, czy było to po prostu dla niej naturalne, czy może to jakaś pozostałość po jej długouchych przodkach lubujących się w pląsaniu pomiędzy drzewami, ale kuglarce zwykle usta same cieszyły się będąc na tak czarującym łonie natury.
Zwykle. Dzisiejszego dnia jakoś ani słońce, ani śpiew ptaków, ani szum liści drzew nie potrafił przegnać chmur markotności z jej twarzy.

Co zatem sprawiało, że teraz jej wargi wykrzywiały się w grymasie, a fiołkowe oczy strzelały piorunami spod kapelusza?
Czy głód doskwierał elfce, czy nadmiar wypitych trunków dawał się we znaki?
Czy nastał ten okrutny czas w miesiącu, gdy najchętniej tylko leżałaby zwinięta na swym łóżku i wyła z bólu?
Czy może już tylko ćmy lub pająki mieszkały w jej pustych mieszkach?

Ostatnia możliwość, pomimo dokładnej jej znajomości przez lata, była teraz ostatnim ze zmartwień Eshte. Wprawdzie swą rączkę po pieniądze wyciągała jeszcze wczoraj w krypcie, pośród nieruchomych już szkieletów i dzieci pozbawionych życia przez czarownika, lecz dostała je od Thanekrysta dopiero po powrocie do wioski. Cały woreczek rozkosznie ciężki od wypełniających go antycznych, cesarskich monet.






Być może nie były one szczytem sztuki odlewniczej, a choć nieskrawane, to były jednak dość poszczerbione. Ale nie mogła narzekać. Nie odmówiłaby przecież przyjęcia nawet najbrzydszych monet, jeśli tylko miałyby wysoką wartość. A te cesarskie monety były cenioną walutę, miały solidną miarę srebra w sobie i były wszędzie uznawane. Każda prowincja, każde księstwo, każde hrabstwo, każdy grajdołek uznawał je, mimo że samo cesarstwo nie istniało już od wieków. Żaden kupiec nie będzie nawet próbował spojrzeć na nią krzywo, żaden karczmarz nie odmówi jej jadła w swojej eleganckiej tawernie, gdy tylko błyśnie im nimi przed oczami.
Pięćset srebrnych monet. Całkiem niezła fortunka, ale przecież zasłużyła na każdą z nich, narażając swe ubranie, narażając swe życie... i narażając swą cnotę w objęciach Ruchacza. Bo przecież to nie było tak, że ona nadała mu ten przydomek. A jeśli nawet, to nie bez powodu.

Trochę jej nastrój psuło niewyspanie, które odbijało się co jakiś czas na jej ustach układających się w szerokie ziewnięcie. I ani myślała go nawet ukrywać.
Jej sen ostatniej nocy był niespokojny, nasączony odbijającymi się na nim wydarzeniami w lesie i mało gościnnej wieży. Nawiedzające ją koszmary były różne, a to wilkołacze szkielety próbujące ją porwać, a to znowu Ruchacz ratujący ją na swym gryfie i zabierający do swego zamku na spełnienie jego lubieżnych zamiarów. Sama nie wiedziała, które z nich było gorszą perspektywą – nieumarłe wilkołaki wyciągające po nią swe zakrwawione szpony, czy namiętny czarownik. Noc przynajmniej obdarowała ją łaską nieświadomości, bowiem żaden z tych snów, a w szczególności ten o możliwym wyuzdanym zakończeniu, nie trwał wystarczająco długo, by miała się zbudzić spocona i krzycząca. Z jakże różnych powodów, z których wolałaby rozszarpywanie żywcem przez trupie bestie.
Nie mogła także rano sobie pozwolić na wylegiwanie się pośród koców w jej wozie. Oczy wprawdzie się zamykały na jeszcze kilka chwil, nadal zmęczone ciało odmawiało posłuszeństwa, ale ona musiała wstać. Dalsza podróż ją wyczekiwała.

Ku jej niezadowoleniu, Kranneg nadal był obecny tuż obok. Mimo że mógł wrócić do miasta z Zygryfem i jego najemnikami, to uparł się by towarzyszyć Eshte i dotrzymać słowa danego ojcu. Próbowała, zachęcała, nawet groziła, ale nic nie mogło zmienić jego zdania. Krasnoludy bywały nieustępliwie, niczym omszałe kamienie.

Ale nie to było najgorsze. Nie brak snu, ani obecność synalka kowala siedzącego z nią na wozie. Nie, nie. Główny niewygodny aspekt tej podróży znajdował się tam, gdzie co i rusz umykało naburmuszone spojrzenie kuglarki.
Z nieznanego jej powodu, Zygryf i Thenaakryst wracali z nimi. Nie było jej to po myśli, chciała bowiem tylko czmychnąć jak najdalej od tego zboczeńca w sukience, a przymus znoszenia jego towarzystwa było wszak tego przeciwieństwem! Szczęśliwie dla niej i dla jego buźki także, nie próbował już sprawiać jej przyjemności swoimi wywodami o miastowych kurtyzanach czy niezwykłej cudowności kobiecych aktów utrwalonych na płótnach. Ani razu też nie próbował się zakraść do wnętrza jej wozu, gdy sama była w środku.
Nie, Ruchacz zadziwiająco nie narzucał jej się ze sobą.

Rzeczywiście podróżował na gryfie. Ale nie na pięknej i szlachetnej odmianie tej bestii, jakiej zwykli dosiadać szlachetnie urodzeni. Jego wierzchowiec były masywną górską kreaturą, która zjadała konie podróżnych.. wraz z podróżnymi. Jednym z tych wyjątkowo agresywnych gryfów jakie żyły w niedostępnych górach i były hodowane w dużych, kamiennych twierdzach przez krasnoludy i gnomy. Nie miał w sobie ni grama gracji i uroku.






Ale trzeba było przyznać, że zabawnie wyglądał dość mizerny z postury czarownik na grzbiecie bestii godnej barbarzyńcy z północnych krain. Nie zdziwiłoby jej, gdyby coś sobie nim rekompensował.
Grymas na jej ustach przemienił się powoli w uśmiech, który ani nie był ładny, ani tym bardziej czarujący. Bardziej pasujące mu było określenie podejrzany, przewrotny i niewróżący niczego dobrego. Pasował idealnie do złowieszczej myśli jaka zawitała w jej głowie. Bo czyż nie byłoby zabawnie.. spłoszyć tę bestię, sprawić by przesadnie pewny siebie mag spadł z hukiem na ziemię i poobijał swój delikatny tyłek? To było kuszące. Może ten jego gryf był bardziej podatny na sztuczki niż te wczorajsze szkielety i nieumarłe brytany. Może wystarczyłoby mu strzelić iskrami po pysku, lub podpalić pióra w skrzydłach, by z dzikim piskiem pognał przed siebie nie zważając na swego jeźdźca. Może..

Tak, pokusa była niezwykła, ale niezbyt długo. Gryfy górskie bywały wyjątkowo agresywne, a ona sama pamiętała w jaki szał wpadła leśna mantikora, którą jej dawni towarzysze próbowali ogniem odstraszyć. Z wozów przez pół dnia trzeba było potem wyjmować długie na 30 cm kolce. A i parę koni dobić.
Nie mogła sobie pozwolić, by i to zwierzę popadło w podobny szał. Nie chciała ani nowego wozu, ani tym bardziej stracić swego wiernego Brid'a.

Westchnęła ciężko, na co śpiący na jej ramionach Skel'kel zareagował sennym mruknięciem niezadowolenia i zwinięciem się w jeszcze ciaśniejszy kłębek. Chociaż wcześniej podekscytowany wyrwaniem się z mrocznych ruin biegał po wnętrzu jej wozu i nawet skakał sobie po grzbiecie konia pomimo jego prychnięć, to teraz nawet i jego dotknęło znużenie monotonią podróży.
Cóż, bez szalejącego gryfa mogącego jej dostarczyć ryzykownej rozrywki, także Eshte musiała jakoś przetrwać tę podróż w letargu skrzypiących kół, stukotu kopyt i opowiastek Krannega. Powtarzała sobie niczym mantrę, iż było to lepsze niż wysłuchiwanie historyjek Thanekrysta.






***






Płonie ognisko w lesie,
Wiatr smętną piosnkę niesie,
Przy ogniu zaś drużyna gawędę rozpoczyna.
Bój, znój, czuwaj, gryź,żuj,czuwaj,
Rozlega się dokoła.
Bój, znój, czuwaj,gryź, żuj,czuwaj,
Tak sierżant nasz zawoła.



Rozłożyli się tuż obok szlaku, na niedużej polanie z wypalonymi kręgami na ogniska, każdy obłożony otoczakami. Nie byli pierwszymi którzy tu obozowali i zapewne nie byli ostatnimi. Z jednej strony było zakole małej rzeczki, z drugiej droga którą przemierzali i ściana lasu. Idealne miejsce. I do wody i do opału było blisko.
Wojacy dzielnie rozbili obozowisko i zaczęli szykować posiłek, podczas gdy Zygryf zajął się swoim śnieżnobiałym rumakiem wartym tyle co cały dobytek elfki wraz z nią samą. A jej nowy lisi przyjaciel zajął się podkradaniem mięsa z sakw żołnierzy i przynoszeniem ich do wozu kuglarki. Może i Skel'kel uwielbiał wdychać dym, ale żywił się mięsem. Na szczęście był na tyle sprytny, by nie dobierać się do gołębi.
Czarownik zaś wybrał się na przelot swym gryfem i wrócił z upolowanym przez tą bestię z jeleniem.
Zwierzę było mocno poszarpane, ale jego udziec na rożnie pachniał smakowicie. Tym bardziej, że polewany był piwem podczas pieczenie, a i samego piwa także polewali obficie do kufli. Toteż po chwili pieczeniu mięsa towarzyszyła pijacka żołnierska piosenka.



Przestańcie się już bawić
I czas swój marnotrawić.
Niech każdy z was się szczerze,
Do walki się zabierze.
Bój, znój, czuwaj,gryź,żuj,czuwaj,
Rozlega się dokoła.
Bój, znój, czuwaj, gryź,żuj,czuwaj,
Tak sierżant nasz zawoła.



Głębokie to to nie było. Ani melodyjne przy tylu fałszujących gębach, ani literacko głębokie. Widać że bard, który to pisał talentu do rymów nie miał za wiele. Ale trzeba było przyznać, chwytliwe jak cholera. Wchodziło do głowy i nie dało się z niej wypędzić.

Eshte była jedyną kobietą wśród tej bandy mężczyzn, ale surowe spojrzenie Zygryfa trzymało najemników na wodzy… no i zimne spojrzenie Puchacza, które mówiło wszystkim że Eshte jest jego kobietą. I ostry topór Krannega także. To studziło ich samcze zapały.
Ale jej nie krępowało czysto męskie towarzystwo. Nie zwracała zbytniej uwagi na jakieś ich spojrzenia mogące wędrować po jej zwinnym ciałku, bo i nigdy nie poznała poczucia wstydu. Pewnie dlatego potrafiła chodzić pomiędzy nimi w swoich powycinanych dla wygody ubraniach, odsłaniających więcej ramion, nóg, a czasem też i brzucha, niż jakieś ciężkie suknie wielkich dam. Bo czy w takich mogłaby zręcznie skakać, wyginać się stawać na rękach? No właśnie, nie mogłaby. A jeśli mężczyźni znajdywali w tym powód do podniety, to mieli jakiś problem, ot co.

Kranneg siedzący teraz blisko kuglarki wydawał się czymś zamyślony. Jakby coś go gryzło. Okazało się że ciekawość.
-Jak to jest… czarować?- wypalił w końcu, wprawiając ją w zdumienie. Bo i jak miałaby mu to wytłumaczyć ? Jego rasa nie miała więzi z magią, była naturalnie odporna na magiczne uroki i klątwy ale nie potrafiła czarować z natury. Musiała używać paktów z bytami spoza tego świata, by móc używać magii. Ale przecież to było zastępstwo. Owszem pozwalało zmieniać rzeczywistość, ale nie było czarowaniem per se. Jak wytłumaczyć krasnoludowi, co to znaczy czarować? Równie dobrze mogła by opowiedzieć rybie o lataniu.

-Co? -odparła tępawo elfka. Była dość mocno rozkojarzona, bowiem ten gwar, to drewno strzelające w ogniskach i przyśpiewki sprawiały, że czuła przyjemne podekscytowana. Dla odmiany, bo całym dniu sennej jazdy wozem.

Dopiero co przecież beztrosko chodziła po całym obozowisku. To sobie podtańcowywała, to dołączała swój głosik do wspólnego zaśpiewu, to żartowała z najemnikami lub pomagała im wzniecić płomienie, zwykle nie będąc o to nawet proszoną. Wprawdzie preferowała podróż w pojedynkę, lecz takie zgromadzenia radosnych ludzi budziły w niej wspomnienia czasów, gdy każdego dnia otaczała się niezwykle niefrasobliwym towarzystwem.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem