Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2014, 12:36   #174
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Słaniając się na nogach, wreszcie na czworaka. Po omacku, na oślep. Otoczony wiekowymi szczątkami ludzi i diabli wiedzą kogo jeszcze, zamknięty w gigantycznym grobowcu bez wyjścia, gdzie jeśli już natykał się na elementy dekoracji, to niezmiennie odnoszące się do jednego, makabrycznego tematu. Bez nadziei... ratunku... pomocy... uciekał.
Uciekał śmierci co sił. Resztką charakteru parł do przodu i pochłaniał ostatnie metry korytarza bojąc się że i tego zabraknie, bo wszystkie inne siły organizmu zużył już dawno. On, dumny radny Artesia i właściciel niezgorszej fortunki, teraz trzęsący się niczym galareta, utytłany w kurzu i własnej krwi obszarpaniec, którego jeszcze tydzień temu gdyby przypadkiem zawieruszył się na swoją własną werandę, sam poszczułby psami. Złamany opuszczeniem. Przerażony ogromem bliskości i wyrazistością niechybnej śmierci pośrodku niczego, w najbliższej okolicy samego jądra ciemności....

….znalazł światło!!

To nie mogła być prawda! Niemal rozszlochał się z radości. Światło! Nadzieja! Blask i ciepło. W miejscu gdzie śmierć zdawała się bawić z nim w kotka i myszkę nagle na jego drodze pojawił się nikły, ale prawdziwy - promyk nadziei!
Pochodnia! Nie miało znaczenia czyja dłoń, ani z jakiego powodu ją tu porzuciła.
Żywy płomień pożerający jakieś cuchnące paliwo. Nikły i dający tak samo marną ilość światła co ciepła, a jednak wypełniający jego udręczoną duszę ogromem otuchy płonął mu w dłoniach niczym krzyż na piersi krzyżowca i mówił, krzyczał wręcz że to jeszcze nie koniec. Że śmierć nie nadeszła, a on już nie jest sam! Ma sprzymierzeńca. Światło, które doda otuchy, wskaże drogę. Wreszcie którego żar ochroni przed niebezpieczeństwem. Porwał je w dłonie nawet się nie zastanawiając czy to przypadkiem nie sztuczka tego, który niegdyś nosił przed Bogiem światło. Gdyby to była zasadzka wpadłby w nią bez mrugnięcia okiem, dałby się omamić niczym głębinowa ryba mrugającym wabikiem. Ale nie. Cios nie nadszedł, a światło rzucało na ściany korytarza wesoło tańczące cienie.
Podniósł się z kolan. Sam sobie dziwiąc jak wiele otuchy potrafi wlać w serce człowieka tak nikły płomień rozejrzał się i ruszył ostrożnie przed siebie przepełniony wiarą że znajdzie wyjście, uniknie niebezpieczeństw, a pewnie jeszcze zdoła ocalić życie wdowy Reed.
 
Bogdan jest offline