Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2014, 03:35   #496
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
7 Vharukaz, czas Salferytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Tunel inżynieryjny, pogożelisko, klepsydra po północy


- Słyszę cię duchołapie! - Chrząknął i zakrztusił się krwią Dorrin w odpowiedzi dla Thorina, wyraźnie miał problemy z mową. - Mówiłem wam, to zlepieniec, da się go przebić, ykh, ykh… ale to kurewsko trudne. - Zarkan chwycił się lewą, zakrwawioną dłonią za gardło tak jakby miało mu to w czymś pomóc. Dorrin przełknął ślinę oraz krew po czym plasnął dłonią w ścianę, spojrzał na Thorina i zdołał jeszcze wykrztusić. - Mój plecak. - Skinął głową w stronę tobołka do którego skórzanymi pasami przypięty był solidny kilof. Więcej z Zarkana wyciągnąć nie szło, kaszlał, pluł i dyszał jak przedziurawiony kocioł maszyny parowej, zrobił się czerwony na twarzy i łapiąc chciwie powietrze po prostu osunął się na skalne podłoże, zwinął w kłębek i leżał tak ściskając swe nowe rany, jęczał w bólu i widać było że cierpienie jakie ogarnia jego ciało jest niesamowite. Niedługo później, gdy już Thorin pomógł mu się podczołgać pod ścianę na rozkaz Detlefa, jednooki góral poprosił o podanie mu plecaka, wyjął z niego bukłak i począł łapczywie pić z niego jakiś płyn. Czekać długo nie trzeba było by po komorze poniósł się zapach alkoholu, Dorrin pił go łapczywie, zdecydowanie dużo za dużo, ale gdy tylko ktoś spojrzał na niego z ukosa, Dorrin beknął po świńsku i od razu złapał się za gardło w bólu, odczekał chwilę i przemówił. - No co kurwa?! To już może ostatnie moje chwile. - Znów pociągnął solidnie z łagiewi i kiwnął na Thorina. - Zabierz to, wykorzystaj jak trzeba, co zostanie rozdaj naszym, niech świętują zwycięstwo. Napełnij później wodą, tak się bardziej przyda. - Dorrin mówił z gorzkim żalem w głosie, mieszanką powagi, złośliwych uwag i nutą fatalizmu. Podał Thorinowi bukłak i sapnął, po chwili stracił przytomność.

- Har har! Młodyś ale warto chyba by w twe ślady iść synu Thravara. Ja też cybucha do grabki na jakiś czas nie wezmę. - Zaśmiał się i skomentował wypowiedź Kyana stary Huran. Widać było że uśmiech na ustach krzywy ma i bandaże na boku krwią nachodzą ale to nie zaważyło na naciągnięciu cięciwy. Huran szykował się na kolejne nadejście sił wroga, swoje już widział w życiu i było pewnym że skaveński pomiot nie odpuści tak łatwo. - Szykuj Kyan swą kusze, thaggoraki tu wrócą, to pewne jak elfia zdrada. Powiadam ci. - Rzucił jeszcze stary Rorinson do Kyana, widząc jak ten zbiera swoje klamoty. Azulski wojownik napił się wódki z bukłaka Dorrina i otarł usta, zdjął hełm i poprawił włosy po czym na powrót wcisnął szyszak na czerep, a gdy Detlef wymówił jego imię i przypisał go do odpoczynku, Huran zaprotestował. - Starego dzika chcecie już wśród kalek kłaść?! Niedoczekanie twoje Detlefie. Podołam, stanę z kadrińczykiem na warcie przy tunelu. - To powiedziawszy Rorinson uniósł kuszę i ruszył w stronę tunelu, zasadził się po lewej stronie wylotu i wpatrywał się w martwą z pozoru ciemność. Po drugiej stronie stał już syn Fulgrima, także gotów do boju, Huran pozdrowił go ruchem głowy. Co się zaś Grundiego tyczyło to zimna woda z podziemnej rzeki z całą pewnością go odświeżyła. Rany Fulgrimssona nie były poważne, zresztą z całą pewnością można było na obecną chwilę uznać go za najzdrowszego w drużynie, te kilka lekkich oparzeń oraz płytka rana w udzie nie wpływały w znaczący sposób na wartość bojową krasnoluda, gorzej było z jego samopoczuciem. Jak by nie patrzyć na sytuację to Grundi już od dwóch dni nie spał prawie wcale, zresztą najlepszym dowodem było to iż zasnął on na swej warcie co na szczęście nie miało wpływu na wydarzenia… ale przecież mogło! Fulgrimsson modląc się na klęczkach, z dłońmi brudnymi od krwi wrogów i towarzyszy których pomagał Thorinowi łatać, nasłuchując… wpadał w błogostan, chciało mu się spać, powieki były ciężkie, brak mu było sił. Wszystko stawało się jakieś odległe, mało istotne, liczył się tylko słodki, wspaniały sen… Grundi odpływał w swej modlitwie, a będąc już na granicy między jawą a snem usłyszał jakiś głos, coś co wyrwało go z odrętwienia i nie mowa tu była o tajemniczym stukaniu w ścianę, to było coś zupełnie innego.



Plecak Urgrimsona, podniesienie go i zabranie pod ścianę, z pozoru zadanie proste a jednak urosło do rozmiarów czegoś okrutnie skomplikowanego. Na szczęście od pasa w dół Dirk był w pełni sprawny, co mogło mieć znaczący wpływ na jego przyszłość… ale podniesienie plecaka dłońmi które wyglądały jak lniane, zakrwawione i ociekające osoczem mitynki było niesamowicie bolesne. Thorin musiał usunąć opatrunki co w skali bólu wołało o pomstę do niebios, a później było tylko gorzej, usuniecie spalonej tkanki z dłoni i twarzy oraz szyi, makabra a przecież Dirk był w lepszym stanie od Galeba, zatem to co czekało runotwórcę z pewnością miało być przynajmniej tak bolesne jak drastyczne. Tak też faktycznie było. Gdy przyszła kolej na Galvinsona, wtedy gdy dumny kowal run ściskał już swój młot z durazulu w dłoniach… wtedy Thorin wykonać na nim miał szereg zabiegów które zwyczajnie przekroczyły granicę bólu i Galeb stracił przytomność. Tego nie szło wytrzymać. Runiarz miał zwęgloną skórę na dłoniach i całej twarzy oraz szyi, te same miejsca co Dirk… ale stopień poparzeń był całkowicie inny i wcale nie było to dziwne biorąc pod uwagę fakt że bomba eksplodował prawie ze w rekach Galvinsona. Koniec końców obaj poparzeni zostali zabandażowani poza granice rozpoznawalności, głowy i ręce ciasno spakowane w czyste płótno, ponownie, tym razem lepiej i już po opatrzeniu ran. Różnica między nimi polegała tylko na tym że Dirk był przytomny i choć morzył go sen to ból nie pozwalał zasnąć, Galeb zaś odpłynął w krainę snów i na to wpływu nie miał już nikt. Urgrimson siedział zatem pod ścianą i posilał się w groteskowy sposób, niczym niezdarne dziecko w jednopalczastych rękawicach próbował pić wodę i wtykać w usta jadło. Thorin doglądał w ten czas Galeba i miał strzec rannych gdyby zaszła potrzeba… a miała zajść, niestety.

Miruchna była gorąca jak chyba nigdy dotąd, ładunek za ładunkiem posyłała we wrogą ciżbę i teraz miała chwilę wytchnienia, podobnie jak jej pan i władca… dla Thorguna krystalicznie czysta i lodowata woda z podziemnej rzeki smakowała wybornie, tym bardziej że poza drobnymi oparzeniami na dłoniach i twarzy los zdecydował się oszczędzić strzelca. Na tę chwilę mało komu przeszłoby coś przez gardziel poza wodą ale humor jakoś dopisywał chyba synowi Siggurda bo zdołał coś przekąsić a i nawet zapalić co przy ostatnich gazowo-ogniowych oparach zakrawać mogło na kuszenie złego losu. Jednak dobry duch trzymał się kurczowo Tułacza, a do tego wspomnienie chciwości Rorana wywołać mogło uśmiech na ustach niejednego towarzysza broni… bo faktycznie Roran chyba ponad wszystko wielbił błysk złotego kruszcu i tu chyba niewiele różnił się od swej siostry. Khaidar zgodnie z rozkazem Detlefa zajęła pozycje przy brzegu rzeki i wpatrywała się w czarną wodę oczekując ataku skavenów. W ten czas nawet mało który wieszcz wiedziałby to o czym myśleć mogła khazadka, wszak brata jej pochłonął bezlitosny nurt i co by nie powiedzieć to za każdym razem jak szukała i odnajdowała swego brata ten po chwili jakby starał się jej uciec. Przez ludzkie krainy i południowe góry w poszukiwaniu bogactwa i rodziny, jak widać bogowie nie mieli chyba zamiaru nagrodzić jej jednym czy drugim. Dłonie i twarz pokryte bąblami, przełyk i żołądek bolące jak jasna cholera, Roran pewnie już w piekle… a jednak nornkanka czuła się lepiej, nawet te kopalnie tak głęboko pod ziemią już nie były takie straszne, widać to paskudztwo które zalegało w jej żołądku miało coś wspólnego z jej samopoczuciem. Jak u licha taka paskuda mogła żyć w jej wnętrzu, wstrętny robak który z jakiegoś powodu postanowił opuścić swój dom. Thorina by to pewnie zainteresowało, a Khaidar miała to z pewnością gdzieś, a może nie?!

Gdy Detlef zrobił coś co można by nazwać swego rodzaju symbolicznym pochówkiem, wszystkim pewnie zrzedły miny. Skaveński bukłak wykonany z krasnoludzkiej głowy, który Thorvaldsson zdecydował się ukazać wszystkim był doskonałym świadectwem na to co spotykało poległych khazadów z rąk szczuroludzi. Tak też nawet żarty białobrodego Tułacza przestały być zabawne… szczurze stwory piły wodę lub jakieś paskudztwo z worka zrobionego krasnoludzkiej skóry twarzy i głowy! Na bogów! Dammaz Kron nie miała tylu stronic by spisać na nich wszystkie krzywdy jakich dopuścili się wyznawcy Rogatego Szczur na potomkach Grungniego i Valayi i dlatego tej wojnie nie miało być dane końca innego niż całkowite wyniszczenie jednej z ras. Detlef przeglądał ciała poległych oraz zgliszcza po alchemicznym ogniu, a myśląc o miedzianej tubie która była w tobołkach Rorana natknął się na nią, dobrych wieści nie było bo została z owej tuby jedynie dziwna, stopiona bezkształtna i pokryta węglem bryła. Detlef rozpoznał jedne z końców tuby oraz materiał z jakiego była wykonana, to była z całą pewnością ów tuba, a właściwie tylko jej wspomnienie. Cóż dalej było robić, niby cel podróży był wciąż wyraźny ale bez przesyłki czy był sens by dalej podążać tą ścieżką? Później właśnie nastąpiło dziwaczne stukanie i Detlef rozesłał swych wojowników na stanowiska. Thorgun jeszcze zdążył opukać sztyletem ścianę ale nic to nie dało, podobnie Kyan, uderzenia jego młota pozostały w pierwszej chwili bez odpowiedzi, ale gdy Detlef dał znak i Kyan uderzył trzykrotnie w ścianę nagle po tym jak przeminęło echo, nastąpiła cisza lecz tylko na krótką chwilę. Uderzenie, jedno, drugie i trzecie… ktoś odpowiedział w identyczny sposób, tym samym sygnałem, zatem to musiał być jakiś znak.

Zgodnie z planem Detlefa oddział rozpocząć miał właśnie prace górnicze przy ścianie. Drużynnicy byli w posiadaniu jakichś narzędzi, a wśród nich tliło się jeszcze choć odrobinę siły, przynajmniej w niektórych z nich. Dorrin i Galeb wciąż byli bez przytomności, o tyle było to złe że jedyny krasnolud który znał się dobrze na fedrowaniu był straszliwie ranny, jednak jakie szanse były na to by Dorrin oszacował grubość ściany i czas potrzebny do przebicia się skoro wcześniej nie udało mu się ocenić w podobnych miarach zasypanego tunelu? Grundi miał ruszyć do pracy przy wyłomie, Detlef zaś zająć miejsce tego pierwszego przy wylocie tunelu… wtedy właśnie zasypiający na klęczkach Grundi coś usłyszał. Szmer, pisk, ciche tupanie, ocieranie się broni drzewcowej o ściany tunelu… na tę chwilę były to dźwięki odległe, były gdzieś jedynie na granicy słyszalności Fugrimssona. Huran zauważył że Grundi coś usłyszał bo ten podniósł głowę.

- Co się dzieje kadrińczyku? Usłyszałeś coś? - Huran wbijał swe twarde spojrzenie w Fulgrimssona. W tym samym czasie ostatnia pochodnia poczęła przygasać. Zanosiło się na ostateczną potyczkę, taką z której być może nie wyjdzie już żyw żaden krasnolud.
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 05-11-2014 o 20:58.
VIX jest offline