Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2014, 10:47   #178
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

WIELEBNY, MORTE

Zostawili konającą dziewczynę na ziemi, w ciemnościach i ruszyli za wdową Reed i paniczykiem Harrisem najszybciej, jak tylko potrafili. Nie byli pewni, ale wydawało im się, że gdzieś z daleko doszedł ich odgłos strzału, może nawet jakiś krzyk, lecz podziemia miały wyjątkowo kiepską akustykę. Wydawać by się mogło nawet, że coś tłumi wszelkie dźwięki – może to coś było naturalnego pochodzenia, a może wręcz przeciwnie. Nic w tym przeklętych przez Boga ruinach nie wydawało się takie, jakie być powinno.

Śpieszyli się najbardziej, jak to tylko było możliwe w takich warunkach, bez narażania na atak znienacka lub skręcenie karku w ciemnościach.
W końcu dotarli do schodów prowadzących serpentyną w dół i zaczęli schodzić po nich ostrożnie.

Gdzieś przed nimi huknął wystrzał z rewolweru, brzmiący niczym trzaśnięcie z bicza.


OLSEN


Nagle trzymana przez Olsena pochodnia wygięła się w jego dłoni i boleśnie sparzyła w nadgarstek.

Z ust bankiera wyrwał się okrzyk bólu, zaskoczenia i przestrachu.
Zranione miejsce bolało, jak jasna cholera, jakby ktoś wlał mu kwas pod skórę, roztopiony ołów, rozpaloną siarkę.

Pochodnia z sykiem odpełzła w ciemność i Olsen już wiedział, co się stało. To nie zgubione łuczywo chwycił w swoją dłoń lecz żywego węża, który wydawał mu się pochodnią! Nie miał czasu myśleć, jak to było możliwe. Jak jakaś diabelska siła była mu w stanie tak omamić zmysły, że widział to, czego w danej chwili pożądał najbardziej.

Zachwiał się, oparł o chropowatą ścianę i osunął po niej zmęczony do granic możliwości.

Dawka jadu musiała być naprawdę duża. Ból z ukąszenia rozlewał się na resztę ciała. Olsen nie miał już nawet siły krzyczeć. Zamknął oczy z coraz większym trudem łapiąc oddech.

Serce poddało się pierwsze i Egon Olsen, szanowany obywatel, radny, bogacz i filantrop odszedł z tego świata w ciemnościach, zupełnie sam, obserwowany jedynie przez blade ślepia w ciemnościach, które znikły dopiero wtedy, gdy nieszczęsny człowiek wydał z siebie ostatnie tchnienie.



REED, HARRIS

Reed wpadła pomiędzy węże, wypatrując błysku złota pomiędzy zwijającymi się cielskami. Jest! W końcu ujrzała coś, co mogło być statuetką upuszczoną przez Harpera! Sięgnęła po nią dłonią, czując jak jakiś grzechotnik wbija w nią swoje kły jadowe! Zabolało, jakby włożyła rękę w ogień.

Kolejne ukąszenia dosięgły jej ud, łydek i łokcia! Każde rozlewało się ogniem bólu po jej ciele.

Wdowa Reed zachwiała się unosząc rękę ze złotą statuetką. W uszach jej szumiało, serce biło jak opętane, a pokąsane ciało było jedną wielką siecią bólu. Nie mogła oddychać! Nie mogła zapanować nad krzykiem. Przez chwilę tylko mogła jeszcze nasycić swoje oczy widokiem złotej statuetki. Zdążyła przejść trzy chwiejne kroki i dawka toksyny, kilkukrotnie przekraczająca dawkę śmiertelną, pozbawiła ją przytomności. Reed runęła na ziemię, gdzie szybko wpełzły na nią grzechotniki.

Harris mógł tylko przyglądać się tej szalonej szarży lekarki i temu, jak grzechotniki kąsają jej ciało. Miał własne problemy, kiedy spleciony z węży humanoid ruszył wprost na niego. Harris wstrzymał oddech i wymierzył. Celował w niewielką, srebrzystą gwiazdkę, którą dostrzegł w plątaninie gadów, tam gdzie człekokształtny stwór miał swoją „głowę”.

Wystrzelił i trafił w plątaninę cielsk, lecz nie tam, gdzie tego pragnął. W tym momencie ujrzał, jak do sali wchodzą Hawkes i Wielebny. Duchowny niósł w rękach dziwną, krótką włócznię, która wydawała się świecić w ciemnościach wątłym, niebieskawym światłem.

Ujrzał też, jak potworna parodia Harpera pochyla się i wyrywa z zapewne jeszcze ciepłej dłoni lekarki złotą statuetkę, a plątanina węzy na swych pokracznych nogach pokonuje kolejne metry oddzielające ją od Harrisa.



WIELEBNY, MORTE, HARRIS

Kilka kroków od nich Harper wyprostował się wznosząc figurkę do góry.
Ziemia pod ich stopami zadrżała, a wokół Dzikiego Diabła rozlało się srebrzyste światło, płynące po posadzce, tworzące dziwaczny znak, jaki już wcześniej mijali na poniszczonych płytach.

Kłębowisko węży zagrodziło im drogę do Harpera. Aby do niego się dostać, musieli ominąć tą „bestię” lub się jej pozbyć.

I nagle ujrzeli coś jeszcze! Wstającą z pełzających po niej węży wdowę Reed. Przez chwilę mieli nadzieję, że jakiś cudem przetrwała ukąszenia jadowitych gadów, by jednak po chwili zorientować się, że sine od trucizny ciało jest zbyt sztywne, zbyt martwe, zbyt nienaturalne by pani Reed można byłoby uznać za żywą! Wyglądała jak piekielna marionetka, którą z ziemi podniosły niewidzialne, diabelskie sznurki.

Na ten widok w ich serca wlała się groza. Twardzi mężczyźni poczuli niespodziewaną ochotę, by odwrócić się wbiec po schodach i uciec tunelami jak najdalej od tego potwornego miejsca! I tylko z najwyższym trudem powstrzymywali się przed wdrożeniem tych pragnień w życie.
 
Armiel jest offline