Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2014, 13:29   #499
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Stary Rorinson szybko wyłuskał martwego skavena z jego odzienia i pancerza, a zdobyte materiały zrzucił na niewielki stosik który powstał po tym jak Grundi i Detlef przyciągali co raz to i nowe ścierwa poległych szczurowatych. Zmasakrowane kreatury, okryte już jedynie futrem, z krzepnącą na pyskach i ranach krwią, Detlef i Grundi układali we w miarę stabilną barykadę u wylotu tunelu. Jednak ciał było jedynie sześć i każdy wiedział że nic co by na dłuższą metę przeszkodziło wrogowi z tego nie wyjdzie, choć oczywiście było to zdecydowanie lepsze niż nic. Zapora stanęła jako taka a Huran z zakrwawionymi dłońmi podszedł do niej, uniósł kuszę i wsparł ją o skaveńskie truchła, patrzył w tunel i czekał, dalszy rozwój sprawy pochodni zostawił młodszym… zresztą na ten czas poważnie myślał o słowach Fulgrimssona które zabrzmiały bardzo złowieszczo. Jak on to powiedział? ~ Szczury, broń, śmierć. ~ Szczególnie to ostatnie się Rorinsonowi nie spodobało, być może decyzja o opuszczeniu obozu kapitana Talina nie była taka rozsądna, w sumie szkoda było ginąć w tym zapomnianym przez bogów miejscu… no ale było jak było. Huran pogrzebał paluchem w uchu, przetarł oczy i westchnął, zgiął się przy tym ostatnim z bólu, widać wzdychanie i rana w okolicach płuca nie szły ze sobą w parze.

Detlef po uklepaniu barykady rzucał rozkazy na prawo i lewo i co trzeba było przyznać to fakt iż coś się ruszyło w oddziale, bez zbędnego gadania, bez ceregieli, kłótni o racje i szarżę albo starszeństwo, wszyscy zadziałali jak jeden sprawny mechanizm. Fakt, był to mechanizm który był dość zepsuty jeśli spojrzeć na ilość i powagę obrażeń zebranych przez khazadzką brać, ale jak każde krasnoludzkie urządzenie, nawet uszkodzone musiało działać i rzeczywiście działało. Każdy znając swój przydział ruszył niezwłocznie do niego, jedynie Dorrin i Galeb, dwaj najciężej ranni zostali przeniesieni do zablokowanego tunelu, tam ułożono ich pod ścianami, obaj byli bez przytomności, okryci zakrwawionymi bandażami leżeli w błogiej acz bolesnej nieświadomości. Dorrin był niczym strzęp khazada i nie miał prawa żyć, ale za to z Galeba pewnie dałoby się wydusić jeszcze jakąś iskrę walki, trzeba było tylko wziąć pod uwagę że jeśli nawet na nogach by ustał to jak miał on utrzymać oręż w spalonych na węgiel dłoniach?! Jeśli jednonogi kowal run miał w ogóle przeżyć to miał teraz nadejść dla niego czas straszliwy bo uniesienie powiek, otworzenie ust do posiłku czy zaciśnięcie dłoni na przyrodzeniu podczas oddawania moczu, wszystko to miało kończyć się podobnie, ogrom bólu, spalona i nabrzmiała skóra która pęka, krew wymieszana z ropą sącząca się z ran - dłonie, głowa i twarz były jedną wielką raną i byle ruch ową ranę otwierał aż do krwawych mięśni. Po prostu makabra.

Wszyscy się szykowali do kolejnego starcia, tak jakby jeszcze za mało krwi utoczyli z odważnych krasnoludów wrogowie. Ostatnie sprzączki na pasach, sznurowania rzemieni, poprawianie pancerzy i nakładanie hełmów, nikt nie chciał toczyć boju tak jak poprzednim razem gdy wróg zaatakował ich znienacka nieprzygotowanych. Kyan zebrał siły i zajął pozycję obok Hurana, jednak za załomem ściany bo więcej miejsca dla strzelców nie było, po drugiej stronie wylotu tunelu stanął Grundi który to spomiędzy skaveńskich ciał wyciągnął ichnią włócznię i zamiarował użyć jej w boju. Thorgun z niezawodną jak na razie rusznicą o dźwięcznej nazwie Miruchna, zajął miejsce za zaporą, stojąc między Huranem a Grundim. Tułacz miał mieć okazję tym razem sprawdzić też rusznicę Detlefa którą to dowódca zostawił na barykadzie… rusznicę której to oczywiście Siggurdsson także nadał kobiece imię jak to miał w zwyczaju, okrzyknięta Lodzią miała chyba zostać sekretną miłością strzelca, lecz skąd takie imię, czy od ludzkiego imienia Leokadii a może od Lodu?! Cholera wie, rubasznego toku myślenia Thorguna nie sposób było odsłonić przed publiką bo to mogło zgorszyć nawet starego już góry Hurana. Co innego Khaidar którą zgorszyć mógł tylko jakiś świętobliwy mąż albo zadufany w sobie arystokrata, jej sprośny charakter Thorguna z całą pewnością nie przeszkadzał, co ważniejsze to że kobieta poczuła się znacznie lepiej odkąd jej żołądek i przełyk opuścił paskudny intruz w postaci robaka. Khaidar wciąż czuła ból w kiszkach ale był on niczym echo tej mordęgi jakiej byłą celem wcześniej, teraz stojąc u boku Grundiego, z tarczą w jednej i toporem w drugiej dłoni, czekała na wroga, wreszcie byłą gotowa by przyjąć go jak należy. Tego samego nie mógł z pewnością powiedzieć syn Urgrima. Dirk poświęcił soczysty kawał swego zdrowia po tym jak musiał zdjąć część opatrunków z dłoni i wcisnął na poparzone dłonie skórzane rękawice. Fakt, po falach straszliwego bólu, po mękach i przekleństwach udało mu się w końcu chwycić w dłonie miecz i tarczę, jednak ceną jaką miał za to zapłacić miała być straszliwa, na szczęście los miał upomnieć się o to dopiero w przyszłości, oczywiście jeśli dla Urgrimsona była w ogóle pisana jakaś przyszłość. Dirk zajął pozycję w pobliżu Khaidar, z drugiej strony mając za flankę rwącą podziemną rzekę z której mógł nadejść atak, co z resztą miało już wcześniej miejsce. Zasadziwszy się, Dirk czekał, ale najgorsze a może najlepsze w tym wszystkim było to że przez skórzany czepiec i krasnoludzki hełm płytowy które to Dirk miał na głowie, nikt z towarzyszy nie widział bandaży które szczelnie spowijały jego spaloną twarz, z drugiej strony Dirk sam ledwie widział cokolwiek… było tego za dużo na twarzy, dusił się choć było to bardziej złudzenie niż fakt, z całą pewnością jednak gorzej mógł wszystko obserwować bo opatrunki i hełm skutecznie niestety ograniczały kąt widzenia.

Twarze kilku z towarzyszy zmieniły się, Thorin mógłby przysiąc że tak własnie było. Być może to wpływ tej wojny tak wszystko wypaczał albo to przez fakt iż Alrikson już od dłuższego czasu przebywał z wieloma krasnoludami z tego oddziału, mniejsza nawet o przyczynę liczyło się tylko to że po twarzach Detlefa, Thorguna i Grundiego widać było jakąś poważną zmianę i nie chodziło tu o ich fatalizm, to było coś innego, ich twarze stężały, stały się jak kamienne maski, poważne i srogie. Głębokie zmarszczki i paskudne blizny zdobiły ich twarze, twarde charaktery, niezłomna wola przetrwania i coś jakby brak strachu przed śmiercią w boju, wewnętrzny spokój i koncentracja cechowały te postacie, zupełnie jakby w ciągu doby wszystko się w nich zmieniło. Przypominali teraz bardziej Hurana niż Dirka czy Kyana, ruchy ich były spokojne, wyważone, nie palili się jak gołowąsy do wszystkiego. Coś w tym było, coś co odróżniało drastycznie Thorguna i Rorinsona celujących ze swej broni w tunel oraz Grundiego z włócznią gotową do ataku od Kyana, Dirka i Khaidar… inaczej oddychali, płycej, spokojniej, właściwie nie ruszali się wciąż utrzymując pozycje, nabrali wyrazistych cech, stali się weteranami tej wojny, zdobyli nagrodę za cenę krwi jaką przelali ale ta nagroda miała też inne, mroczniejsze oblicze, jednak tego Thorin nie zdołał tego dnia już dostrzec. Spoglądając ponownie na charakterną siostrę Rorana, na kadrińskiego tropiciela oraz na speca od alchemii i wiedzy o skavenach, Thorin zaczął dostrzegać pewne rzeczy, wciąż ponawiane uściski na broni, pot płynący strugami po policzkach, nerwowo uginane raz za razem nogi, szukanie kontaktu wzrokowego z towarzyszami na flankach lub dowódcy który mógłby zarzucić rozkaz. Tak, zdecydowanie ta trójka nie widziała jeszcze na tyle zła tej wojny by wzmocnić swego ducha, ale to była tylko kwestia czasu i jeśli tylko bogowie mieli w zamiarach utrzymać ich przy życiu na tyle długo by ukazać im okropieństwa świata to i na nich miała przyjść pora by stać się twardymi jak żelazo wojownikami. Thorin spojrzał na leżących w tunelu Galeba i Dorrina i zastanowił się czy oni też już tacy byli, a Roran i Ergan, może oni także… a on sam, czy też się zmienił? Tego syn Alrika już nie wiedział ale dopiął pancerz zdecydowanym ruchem i sprawnymi dłońmi napełnił maszynkę olejową, zapalił ją i dzięki temu komora wypełniła się światłem. Chwycił lewicą za imak tarczy, w prawicy znalazła się błyszcząca azulską stalą Ysassa… Thorin czekał na wroga, spokojnie, oddech miał płytki, nogi w bezruchu, chwyt na broni solidny na tyle by nie było potrzeby go poprawiać. Wszystko było jasne.

Wojownicy na barykadzie byli gotowi do obrony kiedy przez jaskinię przedarł się pierwszy, zagłuszający i świszczący huk. Detlef nie patyczkował się z tematem, raz za razem wprawił całą komorę w drżenie swymi potężnymi uderzeniami kilofem w skalną ścianę. Tarcza i kropacz leżały w pobliżu miejsca pracy gdyby zaszła potrzeba zmiany przydziału z górniczego na obronny. Na razie jednak Detlef tłukł ścianę i odrywał od niej niewielkie kawałki zlepieńca… tak, ten cholerny zlepieniec, Dorrin miał niestety rację, ów skała była twarda jak jasna cholera i tak jak po klepsydrze pracy przy ścianie węgielnej lub piaskowej można by we wnękę wstawić konia z jeźdźcem, tak przy zlepieńcu co najwyżej zrobić schowek na plecak. Ta skała była jak przekleństwo ale przynajmniej wyjaśniało to dlaczego te groty nie było stemplowane w żaden sposób, oczywiście wiedza ta byłą teraz potrzebna wojownikom jak pięść w dupie, chociaż Ergan pewnie by się ucieszył że Azul ma takie mocne korzenie, a może nie, może i on by to przeklął na cztery strony świata?! Kto to może wiedzieć! Thorvaldsson uderzał bez wytchnienia, ramiona go już bolały a przecież nie pracował dłużej jak pięć igieł, było to nie tylko efektem twardej skały i sprężystości styliska kilofa ale miały na to wpływ także Detlefowe rany i brak snu. Dowódca wiedział że walczyć trzeba, ale już od dwóch dni nie spali prawie wcale, zatem jak długo można jeszcze pociągnąć bez odpoczynku, co dalej? Trzask, huk, zagłuszające myśli dźwięki, syn Thorvalda nie przestawał fedrować, po chwili krzyk od strony barykady, pierwsze bełty wroga, pierwsze strzały z rusznicy Thorguna… zaczęło się. Skaveny zaatakowały ponownie, Detlef podwoił wysiłek przy skalnej ścianie ale choć z drugiej strony też ktoś zdawał się łupać w skałę w tym samym kierunku, Detlef czuł już że nie uda się przebić teraz, ta ściana była grubsza niż przypuszczał… znacznie grubsza!
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 06-11-2014 o 13:41.
VIX jest offline