Jacek Kryczyński
Próbował uspokoić myśli. Na szczęście w redakcji było na razie cicho i spokojnie. No tak wszyscy u Rednacza na codziennej modlitwie i komentarzach do porannego "Świtu z Katechezą" - audycji radiowej "Jedynki", co do której wypadało się gazecie ustosunkować i rozwinąć. Dla niego na szczęście usprawiedliwieniem był zaległy reportaż o " Niedzieli Jasnogórskiej" z rekordową liczbą uczestników. Jego palce zupełnie bez udziału świadomości przesuwały się po klawiaturze, zupełnie niezależnie od tego co myślał wystukując nieco bardziej niz zazwyczaj entuzjastyczne banały.
Jacek w tym czasie usiłował wymyślic pretekst do wyrwania sie z redakcji. Ostatnio coraz częściej zdarzało mu sie "pracować w terenie", co zauważył nawet sam Rednacz chwaląc przed współkolegami nowy entuzjazm z jakim podchodził do KIRu ( Katolickich Inicjatyw Regionalnych) wspomniał nawet o możliwości dodatkowego przydziału benzyny na ten cel.
- Idiota - pomyślał Kryczyński.
- Idiota, kutas i matoł - dodał po chwili.
Tylko zupełny tępak nie mający nigdy do czynienia z pracą reportera mógł brać te przepisywane od kolegów, lub wręcz wymyslane relacje jako autentyczne. Proceder ten był zreszta wśród "starej gwardii dziennikarskiej" nagminny. Ot wysyłało się jednego nieszczęsnika na imprezę, a ten potem zdawał relację kumplom.
Co robiła reszta w tym czasie ?
Zazwyczaj piła "Judaszówkę". Nazywana tak butelka wódki o miarze 650 ml, czyli 13 "pięćdziesiątek" przysługiwała jako kartkowy ekwiwalent delegacji w terenie. Za pracę w rejonie parafii, musiała wystarczać tylko " Apostołka" czyli 12 razy 50 ml.
Skończył, sprawdził pobieżnie tekst i usatysfakcjonowany wyłączył komputer. Zostawił na biurku notatkę o wyjezdzie na poświęcenie kolejnego DoMKu czyli Domu Młodego Katolika, instytucji , która zastąpiła dawniejsze Domy Kultury. Jak dobrze pójdzie będzie musiał tylko wpaść po południu i machnąć tekst o : " uniesieniu jakie towarzyszyło otwarciu przybytku", "chwili refleksji nad ostatnią homilią Prymasa" i "licznym udziale wiernych nawet spoza Diecezji".
Zarzucił na ramioną sfatygowaną "skórę" i starając się nie hałasować na schodach zbiegł na dół. Ukłonił się dozorcy, starszemu, emerytowanemu eMBekowi ( oczywiście był kapusiem jak oni wszyscy), wcisnął mu do ręki paczkę papierosów i żegnany lizusowskimi ukłonami i pomrukami w stylu :" dzień dobry szanowny Panie Redaktorze", " uszanowanie", " życzę miłego dnia" i "Pan Bóg prowadz" wybiegł na ulicę.
Boże jak miał dość tego szamba. Jacek Kryczyński |