Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2014, 21:09   #3
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Szlag! Maddison usłyszała pukanie do drzwi i zniecierpliwiony głos ojca dobiegający z korytarza. Wyrzuciła niedopałek i zatrzasnęła okno rozganiając dym rękami.
- Już otwieram! - Rozpyliła obficie kwiatowy dezodorant i doszła do drzwi przekręcając zamek i uchylając je nieznacznie. Widząc zmęczoną twarz ojca pchnęła skrzydło na oścież. - Wejdź.
Przysiadła w kucki pomiędzy masą tekturowych pudeł wypełnionych niemal po brzegi. Objęła rękami chude nogi wokół których falowała gęsta warstwa niewinnie jasnych włosów.
- Maddie… - zaczął na wejściu Daniel, ale zaraz po przekroczeniu progu kaszlnął czując na gardle gryzącą woń lawendy. Przystanął i przez krótką chwilę przyglądał się jej badawczo. - Wołałem cię. Jesteś gotowa? Jake i Steve już zeszli do samochodu.
- Nie, nie jestem gotowa - burknęła dziewczyna podnosząc się z gracją aktorki „Zmierzchu żywych trupów”. Chyba czerpała jakąś niejasną satysfakcję z własnych sztywnych ruchów i dziwnego zachowania. Przewiesiła przez ramię wojskową ćwiekowaną torbę i przekrzywiła głowę jak ptak łypiący z wysokiej gałęzi. - Nie jestem gotowa ale nikt się nie liczy z moim zdaniem, prawda?
- Dlatego właśnie wołałem, żeby się zapytać o Twoje zdanie – Daniel odpowiedział spokojnie choć ze zmęczeniem w głosie. - Jeśli nie jesteś, to ile jeszcze czasu potrzebujesz? Pamiętaj, że musimy po drodze jeszcze dziadka zabrać.
- Słuchasz ale nie słyszysz - dziewczyna pokręciła głową z dezaprobatą a trupioblada aureola włosów zafalowała hipnotyzująco. - Właśnie ci mówię, że nigdy nie będę gotowa. Nie chcę wyjeżdżać do jakiegoś cholernego pipidówka. W Chicago mam szkołę, przyjaciół...
- Nie wyrażaj się tak - rzucił ostro przerywając jej w połowie zdania - A ten temat już omówiliśmy. Nie raz i nie dwa razy.
Zrobił jej miejsce w drzwiach by mogła przejść.
Maddison zacisnęła usta w wąską kreskę ale ostatecznie tylko schyliła się po dwa pudła i ruszyła na korytarz.
- To się nie uda – zdążyła jeszcze rzucić przez ramię. - Tam nigdy nie będzie nasz dom. A ja prysnę z powrotem do Chicago gdy tylko odłożę na tyle forsy by coś wynająć.
Westchnął za jej oddalającymi się plecami i przymknął na chwilę oczy.
- Poczekaj. Pomogę ci z tymi kartonami...
Maddison obróciła się na pięcie i spolegliwie oddała ojcu jeden karton zawalony po brzegi płytami CD. Uniosła na niego wielki oczy, które błyszczały od wilgoci. Kąciki dziewczęcych, wyciętych w serce ust zadrgały spazmatycznie.
- To trochę... jakbyśmy ją porzucali – szeptała z pietyzmem aktora na deskach nowatorskiego teatru. W trochę przejaskrawiony sposób. A może po prostu szczery, w czasach gdy szczerość zmieniła się w towar reglamentowany. - Jakbyśmy zostawiali ją za sobą i chcieli o niej zapomnieć.
Zdziwiony Daniel, szybko odłożył pudło na bok, aż kilka płyt wypadło z niedomkniętego wierzchu na podłogę. A potem przyciągnął ją do siebie.
- Nie myśl tak - powiedział obejmując ją - Nie myśl. Pomyśl raczej, czego by od nas chciała. Czy by chciała, żebyśmy tu zostali. Tak jak teraz.
Przez chwilę trwali tak. Tatuś tulący córeczkę... Czas zwolnił. I znów czuł, że może… Czy chciał czy nie przed oczami ożyły wspomnienia maleńkiego zawiniątka w pieluszkach, kochanego i upragnionego, płaczącego po nocach i ściskającego za serce. Zupełnie od ciebie zależnego, łkający sens twojego życia. Krew z twojej krwi. Powód dla którego wyprułbyś sobie flaki w wymyślnym seppuku... Czas płynie nieubłaganie a zarazem stoi miejscu...

Wyswobodziła się bez słowa. Wzięła karton, który odstawił. Zostawiła płyty tam gdzie upadły, chwilę później drzwi frontowe zamknęły się za nią. Został sam. Opuszczane mieszkanie jakoś tak gwizdało w uszach nieznośną ciszą. Spojrzał w bok…
Łazienka… Pieprzona łazienka… Migawka walnęła go w łeb jak stalowy obuch. Skrzywił się.
Pozbierał płyty i ruszył pozamykać okna…

* * *

Arnold oderwał się od wpatrywania w boczną szybę sunącego po autostradzie auta.
- Gdzie jedziemy?
- Do nowego domu, przecież wiesz - Maddison poklepała dziadka z tylnego siedzenia. - Tata wywozi nas do wygwizdówa na końcu świata bo mu się marzy świeży start.
- Iiii…. touchdown!! - Wykrzyknął nagle Jake ze słuchawkami w uszach. - Dziadek, szykuj dwie dychy. Prędzej piekło zamarznie niż Jetsi podniosą się z tego. Wystarczy ci renty, staruszku? - chłopak wykrzywił się kpiąco.
- A że na koniec świata to akurat racja.
Daniel spojrzał w lusterko wyłapując spojrzenie obojga dzieci. Uśmiechnął się kątem ust i zmienił pas by wyprzedzić nader szybko jadącą po prawej stronie ciężarówkę z bielutką cysterną Chevron Texaco na naczepie.
- Do Plymouth - powiedział do Arnolda przyśpieszając mocno. Lubił słyszeć pracę silnika - Do domu. “Koniec świata”... Nawet z Illinois nie wyjeżdżamy, a oni już że “koniec świata”. Jak widać, by amerykańskie dzieci uczyły się geografii, Bóg stworzył nie tylko wojnę, ale i krach finansowy. - Ponownie spojrzał w lusterko gdy Cadillac wrócił na prawy pas - Zobaczycie, że to sympatyczne miasteczko.
- Raczej do wyrzygania nudne - odparła buńczucznie Maddison wlepiając wzrok za szybę. - Na prawdę, nie marzę o niczym innym ponad socjalizowanie się w Redneckami.
-No rzecz jasna przecież... - obejrzał się na wnuczkę i puścił oko. - ...że wiem, że nowy dom kupiłeś synu. Na dalekich peryferiach... - odrzekł Arnold. - Ale gdzie jedziemy zjeść obiad? Chyba nie znowu fast food na oazie? - z niechęcia odwrócil wzrok od niebieskiego znaku ze sztućcami. - Jake, my się zakładaliśmy, że Bearsi znowu przegrają? - ni to zapytał, ni stwierdził. -Cóż, jak wygrają, to z chęcią rozstanę się z dwudziestką. - Arnie rozważał kiwając głową.
- Jetsi dziadku. - Jake zerknał na seniora rodu. - Niedźwiedzie to właśnie im wpie… łomot spuszczają. Ale nic dziwnego, obronę w tym sezonie to by u nich przeszły skautki sprzedające ciasteczka i nawet by im wózków nie poprzewracali. Jak w jeden sezon można było się tak zeszmacić?
Ostatecznie wyjął już słuchawki z uszu i zaczął przyglądać się okolicy uważniej.
- Ja to mam smaka na kurczaka z ryżem. Ale dobry hamburger nie jest zły.
- Roztyjesz się jak wieprz jeszcze przed trzydziestką – Maddy wywróciła oczami i wetknęła w uszy słuchawki i-poda.

Music

Bała się. Bała nowego domu i wyrastającej przed oczami rutyny.
Pragnęła jej i bała się jednocześnie.
Jawiła się jej jako stabilizacja i spokój. I zarazem zdrada najdroższej je osoby na świecie.
Mama nie żyła i to się nie zmieni.
I oni wszyscy winni są jej ból i cierpienie.
Powinni się męczyć jej brakiem. Powinni pamiętać. Nie spać spokojnie.
Spokój jest nie na miejscu.
Powinno spotkać ich coś złego.
Łzy. Smutek.
Takie fatum.
Klątwa jakaś.
Maddison była na to gotowa.
To by było fair. Wobec mamy. Być nieszczęśliwym.
Chyba temu podoła...
Miała niezły start.
Playmouth...
Jeszcze tam nie dotarła a już nienawidziła tego miejsca.
 
liliel jest offline