Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2014, 17:19   #179
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Harris, Morte i Wielebny

Harris opadł na kolana. Zbliżający się wężowy stwór wyssał z niego całą energię. Sprawa pogorszyła się dodatkowo, kiedy pani Reed, nierozważna, dzielna kobieta, której śmierć była tak niepotrzebna, zaczęła się unosić. Sztywne ruchy, niby marionetka kierowana wolą obleśnego lalkarza.
Patrzył na nią i wzbierała w nim złość. Patrzył i czuł coraz większą nienawiść do piekielnika Harpera. Z tej nienawiści zaczęła rodzić się siła. Przez chwilę był na skraju paniki, bliski utraty kontroli, a w konsekwencji pewnie i utraty życia.
O nie, on nie skończy jak zacna lekarka. Podniósł się szybko, zaczął wbiegać po schodach w kierunku nadciągających posiłków. Starał się trzymać blisko ściany, tak by nie przesłaniać Wielebnemu i Mortemu sytuacji. Pozwolił sobie na lekki rzut oka w tył i dostrzegł, że stwór pozostał zdecydowanie za nim.
Jebediah minął dwóch rewolwerowców i zatrzymał się dopiero za ich plecami.
- Dobrze...że... jesteście… Sami widzicie, …. jest naprawdę źle…- wysapał zziajany po swym najszybszym sprincie w życiu. - Diabeł Harper odprawia na dole jakiś rytuał. Ma dwa artefakty. Próbowaliśmy opóźnić go, ale doktor Reed zginęła przy tym… Nie całkiem niestety zginęła - wyjaśnił sytuację szeptem, chcąc wprowadzić przybyłych mężczyzn w rozwój zdarzeń.

Wielebny widząc plątaninę węży, zaczął przyglądać się jej uważniej. Szukał większej głowy, czegoś co mogło robić za mózg. Podniósł włócznię przed siebie, kierując jej grot kierunku węży. Chciał zobaczyć jak zareagują węże na widok tej broni.
- Cóż. Nic nowego. Ten sam dzień, to samo gówno i tak samo przejebane Paniczu Harris. Panowie ile macie kul, bo u mnie powoli robi się z nimi cienko ? - padło pytanie podczas gdy Jeremiaha spokojnie nakierował lufę pistoletu w bydle z gwiazdką na czole. A potem strzelił.
Wielebny dużo mówił, nawet za dużo jak na niego. W środku jednak drżał z przerażenia. Cuda, dziwy których był świadkiem, były niczym spełniający się najgorszy koszmar. Gdyby mógł zapewne uciekłby daleko stąd, ale lojalność wobec tych ludzi była ponad jego słabostki. Została ich trójka, bowiem Panna Reed zamieniła się w bezmózgie monstrum, które zapewne stało na usługach Harpera. Trójka, która stanęła naprzeciw swojego nemesis. Godzina próby nadeszła. Będą żyli lub zginą. Tak chciał los, tak chciał Pan, który zamierzał najwidoczniej poddać ich najcięższej z możliwych prób. Próba wiary, hartu ducha i męstwa. Z tą myślą Jeremiaha Johnoston zamierzał stawić czoło swoim lękom, obawom i Diabłu.

Trafił w węża, ale nie tak precyzyjnie, jakby sobie tego życzył. Monstrum - konglomerat cielsk - szło dalej w ich stronę.

Dla pewności Jeb odrzucił bębenek. Zerknął i potwierdził to, co nieuchronnie zbliżało go do bezbronności.
- Ostatnie trzy panie Johnston, ostatnie trzy. Mogę oddać dwie z nich, strzelacie lepiej niż ja. - wysypał szybko pociski, ponownie załadował jeden z nich do komory, przekręcił odpowiednio bębenek, by ostatnia kula znalazła się w położeniu gotowym do wbicia iglicy i strzału. Może ostatniego strzału w życiu.
-Niech nas błogosławi Przenajświętsza Ręka Pana Naszego, bo tu siedzi prawdziwy diabeł - wymruczał Harris lekko przybity widokiem zberezeństw rozgrywających się poniżej.

-Może pobłogosławicie tą bestię ołowiem koledzy - w słowach Wielebnego dało się wyczuć przerażenie. Rewolwerowiec zaczął delikatnie cofać się i przechodzić na bok, tak by jedną kulę posłać Diabłowi. Szukał dogodnej pozycji na oddanie strzału. Skupił się tylko na nim.

Harris gorączkowo szukał rozwiązania. Rozstrzelanie może i byłoby możliwe przy użyciu obrotowego działka plującego ołowiem, ale z pistoletów? Muszą spróbować czegoś innego.
- To Diabeł kieruje tym monstrum. Strzelajcie do Harpera, wtedy węże staną się zwykłymi gadzinami, tylko tak pokonać można potwora!

-Ja go odciągnę… i tę drugą abominację… też.- Hawkes wskazał ruchem lufy także ruchome zwłoki pani Reed i zerknął na Harrisa.- Ja i pan Harris. Ty musisz się przemknąć obok, Wielebny. Musisz załatwić tego cholernego syna szatana, zanim on skończy swe bluźniercze modły. W innym przypadku, cokolwiek tu zrobimy… zmarnujemy tylko czas.
To mówiąc strzelił w wężowy konglomerat z uśmiechem satysfakcji na ustach. Celował w nogi licząc że po ich odstrzeleniu gadzina rozsypie się na kupę węży i trochę czasu zajmie jej złożenie się ponownie w taką sylwetkę. A wszak o czas walczył Jimmy… o czas potrzebny dla Johnstona do wykonania jego zadania.

Harper nie był trudnym celem. Stał nieruchomo, otoczony diabelską łuną, z rozpostartymi na boki rękoma. Kula trafiła go w zniekształconą twarz. Z rany buchnął ogień i dym. Harper zawył wściekle, a wycie te przeszyło uszy rewolwerowców bólem.
Przez chwilę wydawało się im, że wężowa plątanina zachwiała się nieznacznie, ale nadal szła do przodu. Podobnie jak wdowa Reed, która także kontynuowała swój niespieszny marsz w stronę dawnych kompanów.

-Chodźcie gnoje ! Tu jestem.- Hawkes odbiegł nieco od Wielebnego i powtórzył strzał. Tym razem kula miała rozwalić drugą nóżkę wężowej kreatury, a potem kolejna roztrzaskać staw kolanowy marionetki jaką była teraz Reed. W końcu tylko tam mógł obie bestie unieruchomić. I przede wszystkim chciał przyciągnąć ich uwagę do siebie, a odciągnąć do Wielebnego.

Hawkes miał rację. Dywersja to najlepszy oręż jakim teraz dysponują. Jeb zdjął kurtkę, owinął porwane skórzane poły wokół przedramienia i dłoni, starając się utworzyć sztywną, trudną do przebicia barierę. Podpatrzył kiedyś tę sztuczkę u tresera psów, albo tresera czarnych, już nie pamiętał. Grunt, że gruba skórzana warstwa sprawdzała się idealnie, chroniąc przed kłami niczym zbroja. W prawej dłoni pojawił się bowie, którym co prawda Harris nie robił zbyt wprawnie, lecz lepsze to niż nic. Rewolwer z ostatnią kulą wsunął za pasek, a pas od kabury posłużył do dociśnięcia zaimprowizowanego opancerzenia na przedramieniu. Cisnął kapelusz w kierunku nadchodzących potworów, z rozmysłem unikając spoglądania na opętaną diabelską siłą zmarłą kobietę.
Doskoczył do wężoluda, drażnił go machając lewą ręką niebezpiecznie blisko korpusu i ramion bestii. Odskoczył, kiedy tylko wzbudził zbyt wielkie zainteresowanie, tnąc dla pewności na odlew szerokim ostrzem noża.
Odbiegł kilka kroków po schodach w górę i znów szykował się do szarży.
Uważnie zerkał najpierw pod nogi, wypatrując jakichkolwiek nierówności i przeszkód. Jeden fałszywy ruch i kły zatopią się w niechronionym ciele. Najlepszym ciele, jakie miał.

Wielebny widząc co się dzieje, zaczął podążać kierunku Diabła. Skupił się tylko na nim, i jak najbezpieczniejszej a zarazem najszybszej drodze do swojego wroga. Resztę pozostawił swoim towarzyszom. Nie znali się zbyt dobrze. Nawet nie pili razem nigdy, ani nie zagrali partyjki pokera. Teraz to jednak nie miało znaczenia. Musiał wierzyć w to, że zapewnią mu dość czasu na to by ten zbliżył się na parę metrów do Roda Harpera. Zaczął nawet żałować, że nie miał czasu poznać ich bliżej. Hawkes najwidoczniej wierzył, że Wielebnemu się może udać. Nie mógł go, ich..zawieźć. Poczuł się bardziej zdeterminowany, i silniejszy. Przestał spoglądać na Pannę Reed, na kłębowisko węży. Dotrzeć do Harpera i zabić go. To był jego jedyny cel.

Kroki zaczęły zamieniać się w trucht. Nie było tu kalkulacji. Żyć. Umrzeć. To teraz nie miało znaczenia. Skurwiel Harper był na wyciągnięcie ręki, i nie zamierzał zmarnować tej sytuacji. Colt trzymany w drugiej ręce miał zapewnić mu bezpieczne przedostanie się w pobliżu jego celu. Trzy kule to cholernie mało, i gdyby jakiś wąż miał stanąć mu na drodze liczył, że ołów ostudzi jego zapędy - jeśli nie wpakuje je w ciało Diabła wcześniej czy później. Wielebny planował dobiec w pole rażenia Diabła, i poczęstować go włócznią. Pchnięciem lub w najgorszym razie rzutem. To miała być ostateczność.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline