Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2014, 19:51   #11
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Zawsze tak było. Nigdy nie mógł się porządnie wyspać w nowym miejscu. Zwalanie na zbyt obfitą kolację i zmęczenie nie pomagało. Pomagał tylko browiec, kiedy nocował u kumpli po imprezach, no ale przecież nie będzie tak zaczynał… całego nowego miasta. Od chlania do lustra, albo gorzej, do rodzinki.
I jeszcze bzdury jakieś mu się śniły. Znaczy no blondyna była fajna, ale jak na gust Jake’a nieco za stara. Za to drzewa i kruki, no a przede wszystkim jakaś cholerna kukła bez oczu skutecznie wymęczyła go w nocy. Wstał, podrapał się po wiadomo czym i wykrzywił się lekko.
Podszedł do framugi drzwi i jeszcze raz sprawdził śruby rozporowe od drążka. Podciągnął się raz, jakby na próbę. Już raz udało mu się w domu rąbnąć na łeb, jak zaczep puścił. Dom. No tak, czemu się dziwić. Dom został w Chicago, tu to na razie… chuj wie co.
Zrobił szybką serię i przypomniał mu się jeszcze jeden element snu. W sumie niezły pomysł. Miejsca tu od metra, w sumie nie tak daleko, może uda się namówić paru kumpli na kegera w plenerze. Jakieś namioty przywiozą czy coś, śpiwory i będzie ogień. Otwarcie sezonu, uśmiechnął się pod nosem, kończąc się podciągać?
- Co?! - warknął tylko w kierunku pokoju Maddie, gdy coś tam zaczęła szumieć. - Czego chcesz?
Nic, zero reakcji.

Zszedł na dół, zjadł szybkie śniadanie. Trochę się zdziwił widząc swoje buty do biegania w jednej z paczek tam poupychanych. Zapomniał chyba i ojciec dorzucił do pudła z napisem ręczniki. Grunt że się znalazły. Dopił sok pomarańczowy i wyszedł przed dom. Wcześnie jeszcze, najwyższa więc pora pozwiedzać i przebiec się przy okazji. Rozciągnął się, zrobił parę wymachów i wrócił do domu. No dobrze pamiętał, w lodówce światło i krasnoludki. Pomacał kieszeń, portfel i komórka tkwiły na miejscu. Ok to przyjemne z pożytecznym, przebiegnie się, oglądnie tą dziurę, zlokalizuje sklepy i kupi coś do żarcia. I browar, niemoc z wysypianiem się zwykle puszczała już drugiego dnia, ale nie ma co ryzykować.

Wow, to ludzie tak mogą? Tak na stałe? Ani korków, ani hałasu, ani… ludzi. Co to wymarło to miasteczko i jakoś nikt nie zauważył? Minął zaledwie paru tubylców a robił już drugie kółko. Sklep, nawet kilka, jakiś bar, coś co robiło łącznie chyba za remizę, ratusz i coś tam jeszcze, ale nie był pewien co. Oż w dziuplę! Biegaczka! Mignęła mu sekundę, ale już zdążył dostrzec parę szczegółów i dopowiedzieć sobie resztę po swojemu. Turystka, nie ma bata. Miejscowi jak biegają tak z rańca to tylko z pochodniami i widłami za wiedźmami jak w Salem. No ale nie było rady, widział ją z daleka i nawet jak dodał gazu i dobiegł na skrzyżowanie to już gdzieś zniknęła. No trudno, koniec przebieżki, pora na zakupy.

Dzwonek zadzwonił przy drzwiach jak wszedł do środka. Serio. Dzwonek. Rozglądnął się po wnętrzu, ale poza tym wyglądało normalnie. Załadował do koszyka mleko i odżywki, jakieś bułki, płatki śniadaniowe, jabłka i banany. Lokalną gazetę zgarnął z półki z ciekawością i też dorzucił do sterty zakupów. Zgrzewka Bud Light i do kasy. Pierwsze oznaki oporu materii poznał od razu. Babsko siedzące za ladą wyraźnie było jeszcze nie dobudzone, bo robiło łaskę że żyje. Może wychodziło z założenia, że srał pies uprzejmość, przecież goguś w dresiku z ipodem wystającym z kieszeni musi być przejezdny. Więc po co się silić na cywilizacyjne konwenanse skoro i tak się nie zobaczą więcej. Ale jak łypnęła na browar i zarządała dokumentu ze zdjęciem, to blisko było krwawej jatki. Miały by gazety pisać przez rok w Plymouth. Baba byłą nieustępliwa i w końcu Jake podniósł ręce do góry, odłożył sześciopak na ladę i zapakował resztę do toreb. Wyciągnął komórkę i zadzwonił do ojca. Kawałek do domu a nakupował nieco więcej niż przemyślał.
- Hej koleś, to chyba też twoje. - nieco chrapliwy głos wyrwał go z zadumy. Jakiś facet stał i trzymał w rękach jego zgrzewkę. - Marthą się nie przejmuj, jest w porządku, tylko odkąd z miesiąc temu gliniarstwo wpieprzyło jej karę za rozpijanie małoletnich to jeszcze jej nie przeszło.
Jake nieufnie zerknął jeszcze raz ale sześciopak wziął, zaczął grzebać po kieszeniach by oddać kasę, ale facet machnął ręką.
- Daj spokój, niech to będzie taka parapetówa. Widziałem was wczoraj i ciężarówkę. Wild Hogs? Nie znam. - wskazał palcem na logo na jego piersi.
- Dzięki. Lider Junior Ligi w Chicago - powiedział Jake dorzucając browar na górę zakupów. - Nieźle nam szło w tym sezonie. A przyszła przeprowadzka i nastała chujnia.
Koleś uśmiechnął się.
- Jestem Mike, ale wszyscy mi tu mówią Robot.
- Jake. Czemu Robot?
Mike usiadł na ławce przed sklepem i pstryknął puszką. Jake nie zorientował się nawet kiedy zdążył ją wyciągnąć z jego paczki, ale wzruszył ramionami i siadł obok, po czym też otworzył piwo. Facet pociągnął łyka i skrzywił się lekko.
- Robot bo zapierdalam w robocie jak cyborg. Od rana do nocy i komuś się skojarzyło. Słuchaj, wyście się wprowadzili do domu Hortona?
Pokiwał głową i też łyknął.
- Aha.

Posiedzieli chwilę, koleś wydawał się spoko. Jake dowiedział się że ma warsztat na końcu miasteczka gdzie pracuje z ojcem i potrafi wyklepać Dodge’a z kubłów na śmieci. Zdążył go nawet podpytać, czy by nie mieli dla nich jakiejś roboty w nowo kupionym domu, ale Jake pokręcił głową. Podpytał Jake’a o drużynę, bo szybko się okazało że jego młodszy o rok brat gra w liceum. Od razu zeszli na ten temat i zagadali się aż ojciec podjechał w końcu pod sklep.
- Słuchaj, jakby ci się nudziło to wpadnij do warsztatu. Chłopaki przychodzą tam czasami, poznasz od razu przyszłych ziomów z drużyny.
- Fajnie. Nie wiem tylko jak mi zejdzie z rozpakowywaniem gratów. - Ale już wiedział że pójdzie szybko, ciekawość go paliła.
Zczaił do kieszeni ostatnią puszkę, jak stwierdził ze zdziwieniem, bo podczas kilkunastominutowej rozmowy Mike zdołał wywalić jeszcze trzy. Widocznie rozruch pracowników warsztatów w Plymouth był ciężki. Wziął zakupy pod pachę i ruszył do samochodu.
 
Harard jest offline