Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2014, 23:45   #12
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś

- To była dobra decyzja, Dan. - drobna dłoń Megan spoczęła na ramieniu Daniela i lekko je uścisnęła. Była już ubrana w swój kombinezon do jazdy na czekającym nieopodal motorze, włosy związała w luźny węzeł na karku. Miała jeszcze jechać do wydawcy “ustalić” termin kolejnej książki i dołączyć do nich już w Plymouth - Nie zadręczaj się tym niepotrzebnie. Dzieci… jakoś sobie z tym poradzą, zobaczysz. Tu i tak nie było im już najlepiej. - uśmiechnęła się pocieszająco, choć z jej głosu wciąż przebijał smutek. Omawiali to już tyle razy, że mimowolnie zaczynała powtarzać stare argumenty, więc roześmiała się wreszcie - Zresztą sam dobrze o tym wiesz.

Uśmiechnął się, ale przez uśmiech znać było, że nieco był zaskoczony jej słowami. Mile zaskoczony.
- Wiesz? - odparł patrząc na załadowanego Cadillaca i siedzącą już w środku dwójkę pociech - Od jej podjęcia właściwie nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Ale “właściwie” jest tu… ważnym słowem. Są takie rzadkie chwile, że… mam ochotę…
Jakiś skurcz przeszył jego twarz, a na policzku zagrał na moment jakiś nerw. Odwrócił wzrok od auta i spojrzał na nią już ponownie uśmiechnięty.
- Bardzo się cieszę, że jesteś tu z nami. Naprawdę bardzo. Nie siedź długo u Stanley’a.

- Wiesz, jaki on jest. Zwłaszcza, że ostatnio jest dość… - tym razem to ona skrzywiła się na chwilę, odpuszczając dyskusję o przeprowadzce - ...kiepsko. - dokończyła z westchnieniem - Ale postaram się go spławić i dojechać niedługo po Was. No, może nieco później… przejadę się trochę naokoło, załapię klimat… - roześmiała się na samą myśl. Uwielbiała te swoje przejażdżki. Przytłumiony szum silnika pomagał jej oczyścić umysł i zwykle dawał ukojenie… choć czasami same, zupełnie nieproszone, pojawiały się te myśli, których słyszeć nie chciała. Te, od których próbowała uciec a okazywało się, że są przed nią. Zawsze przed nią…
Miała nadzieję że to się wreszcie zmieni.

- Wiem jaki jest - pokiwał głową - Niski.
Puścił do niej oko i położył na chwilę rękę na spoczywającej na ramieniu dłoni.
- Jedź bezpiecznie. Zadzwonię jeśli jakiś korek gdzieś będzie po drodze.

- Jak zawsze... - uśmiechnęła się szeroko i głośno cmoknęła Daniela w policzek, dodając żartobliwie - ...tato. - pokazała mu język i ruszyła w kierunku zaparkowanej maszyny - Zajmij mi największą sypialnię. - krzyknęła jeszcze odpalając silnik, po czym założyła kask i machając reszcie na pożegnanie ruszyła do Stanley’a.

***

Stan Barkley był jednym z powodów, dla których nie czuła się zbyt komfortowo we własnym towarzystwie. Powodów, dla których uciekała w prędkość i kojący ryk silnika.
Jednak póki co odjechała tylko na tyle, by zniknąć z oczu rodzinie Cravenów i ukryła się w ciasnym zaułku. Odczekała aż odjadą i wróciła do miejsca, które nauczyła się nazywać swoim domem na długo zanim Karen zrobiła to, co zrobiła… Teraz Megan miała wreszcie okazję, by w spokoju i intymnej atmosferze pożegnać się z miejscem, w którym jej siostra wydała ostatnie tchnienie. Nie chciała wchodzić do samego domu… tego byłoby dla niej jednak zbyt wiele. Ale wystarczyło jej usiąść na huśtawce ogrodowej, w której przedyskutowały tak wiele wieczorów, by łzy same napłynęły jej do oczu. Nie chciała żeby Daniel oglądał ją w takim stanie. Dla niego musiała być silna. Ale sama ze sobą… bez skrępowania szlochała jak dziecko, aż zabrakło jej łez. A potem przez nieskończoność wpatrywała się pustym spojrzeniem w okno łazienki, w której znalazła ją Maddy. A kiedy i to straciło znaczenie, mechanicznie wyciągnęła z niewielkiej kieszonki fiolkę z tabletkami i łyknęła jedną, a po namyśle drugą. Już od dawna zmagała się z nasilającą się depresją a śmierć Karen dodatkowo pogłębiła jej problemy. Zwłaszcza, że czuła się winna…

”Nie myśl o tym.”

Jej psychiatra stanowczo zakazał jej się zadręczać. Na to co się stało, nie miała już wpływu. Zresztą prawdopodobnie wtedy też nie miała, więc nie powinna do tego wracać. Najważniejsze było odbudowanie poczucia własnej wartości i celu w życiu. Miała swoją rodzinę. Przyszywaną, ale… kochała ich wszystkich jakby to naprawdę była jej rodzina. A skoro tak czuje to tak jest.

Chowając tabletki, przelotnie zerknęła na zegarek i zaklęła siarczyście. Minęło więcej czasu, niż zamierzała tu spędzić. O wiele więcej. Zeskoczyła z huśtawki i pomknęła na spotkanie z wydawcą, przywołując po drodze na twarz swój firmowy uśmiech.
- Cześć, Stan. - rzuciła od progu, zupełnie nie przejmując się niezadowoloną miną mężczyzny.


- Megan, czas nas goni a Ty nie przesłałaś mi ani jednej strony, ba, nawet jednego zdania od Ciebie nie dostałem…
- Wyprowadzam się, powinnam wreszcie załapać klimat. - przerwała mu w pół słowa, nie dając się rozwinąć. Bo gadać to on potrafił… Przeczesała włosy palcami i poprawiła węzeł na karku, trochę go dekoncentrując i uśmiechnęła się słodko. - Poza tym mówiłam, że muszę mieć najpierw pomysł. Jak już będzie gotowy, reszta napisze się sama. - szczęka jej drętwiała od sztuczności uśmiechu, ale dzielnie wytrzymała aż wreszcie Barkley obdarzył ją nikłą namiastką uśmiechu, nabierając tchu przed kolejną tyradą - Masz tydzień na przedstawienie ogólnego zarysu…
- Za tydzień co do minuty będziesz miał ode mnie szkic książki. - znów mu przerwała i zerknęła na zegarek - Wybacz, ale nie mam czasu na dłuższą pogawędkę, mam kawałek droki do przejechania a późno już się robi… - pomachała mu wesoło na pożegnanie i umknęła, cicho zamykając za sobą drzwi.

***

Zdążyła zajechać na podjazd nim Daniel wybrał numer jej komórki, chociaż telefon miał już w ręku. Za wszelką cenę usiłował nie pokazać, że się martwił i jak bardzo jej zmęczony. Pozwoliła mu na to jednocześnie usiłując nie okazywać skruchy i równie wielkiego zmęczenia. Pakowanie rzeczy wykończyło ich oboje po równo, do tego emocje i w przypadku Megan brak odpoczynku w drodze zrobiły swoje. Dlatego też nie tracili czasu i energii na zbędne słowa. Wystarczyło pełne zrozumienia spojrzenie i ciepły uśmiech i oboje rozeszli się do swoich sypialni.


Noc była… męcząca. To dziwne, leki powinny tłumić takie sny. Może po prostu była zbyt zmęczona i zapomniała wziąć ostatnią dawkę?
Dom… skrzypiał. Czuć było, że jest żywy, czego nie można było powiedzieć o betonowych domach w Chicago. Nocą sprawiało to upiorne wrażenie, ale teraz, w świetle słońca… miło było posłuchać, jak drewno ożywia ich nową posiadłość.
Od jakiegoś czasu już słyszała kroki na korytarzu i w kuchni, a gdy doszedł do tego zapach jajecznicy… nic nie mogło utrzymać jej dłużej w łóżku. Wyskoczyła z łóżka i po nader szybkim prysznicu zbiegła po schodkach na dół, do przestronnej kuchni, o jakiej zawsze marzyła. Zwykle to ona robiła śniadania więc z uśmiechem przjęła tę miłą odmianę i z radosnym “dzień dobry” zabrała się za parzenie kawy w swoim ulubionym, nieco staroświeckim ekspresie, do którego ręcznie trzeba było zmielić ziarna kawy. Te nowoczesne na kapsułki… jakoś jej nie smakowały.

***

Oczywiście chłopcy nie kupili wszystkiego, co trzeba więc Meg wskoczyła na swoją czarną panterę i pomknęła do miasta. Jak zwykle, “wyłączyła się” po drodze. Po Chicago mogłaby jeździć niemal z zamkniętymi oczami… ale nie była w Chicago. Przekonała się o tym dość szybko, gdy motocykl zachwiał się lekko na zakręcie, ślizgając na piaszczystym poboczu. Zwolniła i zaczęła uważniej się rozglądać wokół siebie. Podziwiając piękno okolicy zwolniła jeszcze bardziej, dzięki czemu udało jej się nie wylądować na masce pewnie wyjeżdżającego z bocznej drogi samochodu. Kierowca sprawiał wrażenie niezwykle zaskoczonego tym, że ktokolwiek oprócz niego jeździ tą drogą o tej porze, ale wykazał się niezłym refleksem, hamując niemal w tym samym momencie, co i ona.
Przez chwilę stali tak, gapiąc się na siebie, a koła ich pojazdów dosłownie stykały się ze sobą.
A potem kierowca wyskoczył z auta jakby mu się siedzenie zapaliło.
- Nic się pani nie stało? Przepraszam najmocniej… zamyśliłem się, tą drogą od tak dawna nikt nie jeździ... - próbował się tłumaczyć, uśmiechając rozbrajająco.


- Nazywam się Bert Kleckner i poczuję się urażony, jeśli nie da się pani zaprosić na kawę. W ramach przeprosin, oczywiście. - dodał szybko jakby speszony tym, że właśnie zaprosił na kawę zupełnie nieznajomą kobietę i co ona sobie mogła o tym pomyśleć.
- Jasne… Megan Romero. - kobieta uśmiechnęła się w odpowiedzi i zerknęła na zegarek - Mam… pół godziny.

Droga do knajpy nie zajęła im dużo czasu i tym razem obyło się bez niespodzianek. Kawa okazała się dość smaczna a Bert sympatyczny.
- To wy się wprowadziliście do domu Hortonów? - mężczyzna okazał się być policjantem i z pewnym zażenowaniem przyznał, że zajmuje się między innymi wykroczeniami drogowymi, na co Meg wybuchnęła śmiechem, a także wezwaniami domowymi. Jego ciekawość miała więc podłoże... czysto zawodowe.
- Tak, dlaczego pytasz?
- To taki odruch. - teraz to Bert się roześmiał - Jak Ci się podoba okolica?
- Właściwie nie miałam jeszcze okazji jej pozwiedzać, ale póki co jest niesamowicie... cicho. Wiesz… szukam inspiracji do książki. - zwierzyła się nieoczekiwanie - Nie macie tu jakichś lokalnych legend, strachów, potworów…?
- Mamy. - uśmiechnął się mężczyzna i zaczął odliczać na palcach - Na północy widziano Wielką Stopę, w czerwcowe noce można zobaczyć nad jeziorem ducha utopionej dziewczyny a w Halloween w naszym kościele można spotkać szalonego pastora, który w czasach dzikiego zachodu spalił kilku niewiernych.
- Duch utopionej dziewczyny… wiadomo, kto i dlaczego ją utopił? A może utopiła się sama? - próbowała dociekać Meg, ale Bert tylko wzruszył ramionami - To tylko legendy.
Romero pokiwała głową w odpowiedzi i zerknęła na zegarek, wstając - Miło się rozmawiało, ale naprawdę muszę już jechać. Rzeczy się same nie rozpakują. - roześmiała się, podając rękę mężczyźnie.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - uśmiechnął się w odpowiedzi, ujmując jej dłoń i ściskając zdecydowanie, choć nie mocno. - Przepraszam jeszcze raz.
- Nic się nie stało. - Megan powstrzymała chęć uśmiechnięcia się jeszcze szerzej i odwróciła się na pięcie, ruszając do sklepu a potem powoli ruszyła do domu, tym razem przez całą drogę podziwiając krajobrazy.

***

Obiad ugotował się niemal sam, a potem pisarka zamknęła się w swojej sypialni prosząc, by nikt jej nie przeszkadzał. Rozpakowywała swoje rzeczy rozmyślając nad dziewczyną w jeziorze, ale gdzieś z tyłu głowy wciąż słyszała ponure krakanie. Im bardziej starała się o tym nie myśleć, tym uporczywiej myśli zasnuwały jej czarne skrzydła, których łopot budził przerażające skojarzenia. W końcu Meg się im poddała i odpaliła swojego notebooka, by opisać to, co zapamiętała ze swojego snu i to, co w związku z tym przyszło jej na myśl… w jej głowie powoli powstawał szkic powieści grozy, którą zamierzała zaprezentować Stanley’owi.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline