we współpracy z CV, Viviaen no i Liliel się rozumie... Obudziło go ciepłe dyszenie. Nieświeża paszcza ziejąca smrodem psującego się mięsa prosto w jego nozdrza. Drgnął. Otworzył oczy. Garnitur ostrych zębów szczerzył się tuż nad jego twarzą. Ciepły i mokry język wysunął się z mordy i zaczął lizać go po nieogolonym policzku.
- Chien! - zaśmiał się przewracając kundla na bok i tarmosząc się z nim. - Coś ty jadł potworze! Zacznij myć zęby bo ci śmierdzi!
Ubrał się szybko i wyszedł na poranny spacer. Chien biegał od drzewa, do drzewa, obwąchując każdy krzaczek i obszczekując ptaki, które z łopotem i ćwierkaniem wzbijały się w popłochu w powietrze. Słońce dopiero co wschodziło. Trawa była mokra od porannej rosy a powietrze rześkie i upojne zapachami kwiatów rosnących na łące.
Gdy wrócili ze spaceru i weszli do kuchni, jeszcze nikogo nie było. Nastawił wodę w ekspresie, podłączył toster i postanowił przygotować sandwiche dla całej rodziny.
Wkrótce po kuchni rozległ się smakowity zapach chleba.
Jeszcze woda w ekspresie nie zaczęła się dobrze rozgrzewać, gdy do kuchni zeszła Megan. Wydawała się rozkojarzona, ale po zerknięciu na krzątającego się przy śniadaniu siostrzeńca, uspokoiła się i nawet lekko uśmiechnęła.
- Nie przypuszczałam, że jesteś takim rannym… - nie dokończyła zdania, zamiast tego pokręciła głową i westchnęła - Potrzebuję kawy.
Z drugiego końca kuchni dobiegło szczeknięcie.
- Cześć Megan - Steven uśmiechnął się do ciotki przeszukując szafki. W końcu znalazł kubek i zalał go gorącą, aromatyczną kawą. - Chien mnie obudził.
Przedstawił nowego towarzysza, który przybiegł przyglądając się z zaciekawieniem kobiecie. Postawił parujący napój na stole.
- Jak minęła podróż?
- Podróż…? - kobieta w pierwszym momencie zdawała się nie rozumieć pytania, ale w końcu się roześmiała - To było wczoraj, Steve. Od wczoraj tyle się zdarzyło, że już zdążyłam zapomnieć. - żartobliwie wytknęła chłopakowi jego całodzienną nieobecność, z roztargnieniem głaszcząc psiaka. Nawet nie zapytała, skąd się wziął.
- Tak rzeczywiście - pokrył uśmiechem swoje zakłopotanie. - Wydaje się jakby to było wczoraj.
Toster zasygnalizował gotowość krótkim dźwiękiem.
- Głodna?
Nie czekając zaserwował kanapki na talerzu i sam sobie nalał kawy.
- Ja… dzięki, ale nie bardzo. Tylko kilka łyków kawy i muszę coś jeszcze… - rzeczywiście upiła zaledwie parę łyczków gorącego napoju i ruszyła z powrotem na górę, rzucając za siebie krótkie - Zaraz wracam.
Wyraźnie nie mogła usiedzieć w miejscu.
Wzruszył ramionami i sam wziął pierwszą ze stosu kanapek.
Maddy zbiegała akuart ze schodów mijając się z Megan. Nadal była w piżamie, a w zasadzie w luźnym jaskrawozieloonym t-shircie z Mansonem. Słuchawki na uszach i i-pad w ręce były jak Chiński Mur, bariera nie do sforsowania. Maddy nie przywitała się z ciotką jakby mijała powietrze a i nie było sensu zagadywać do dziewczyny bo i tak nic nie usłyszy. Stevenowi skinęła głową i nadal mrucząc pod nosem melodię zaczęła przeczesywać lodówkę i szafki. Jedyną istotą, która faktycznie przykuła uwagę dziewczyny był rudy psiak. Gdy go zauważyła pogłaskała żarliwie wyciągając jedną ze słuchawek z ucha.
- Skąd go masz? Tata się na niego zgodził? - w głosie zabrzmiało coś pomiędzy czułością wobec cworonoga a pretensją do brata. - W Chicago ciągle go zamęczałam o psa i zawsze odmawiał.
- Nie pytałem. Pewnie by się nie zgodził - uśmiechnął się siorbiąc gorącą kawę. - Przypętał się wczoraj. Wyglądał tak mizernie, że nie mogłem go nie wziąść. Nazwałem go Chien.
Patrzył na łaszącego się do siostry psa.
- Chyba cię polubił - dodał po chwili. - Jeśli byś chciała…
Propozycja zawisła w powietrzu.
- Nie, nie - dziewczyna ostatni raz poczochrała psa za uchem i podniosła się z kucków. - Nie wiem czy potrzebna mi kolejna zmiana, i tak ich sporo. Mogę z nim wyjść sporadycznie, ale nie zwalisz tego na mnie w całości.
Podniósł ręce w obronnym geście.
- Nie śmiałbym - roześmiał się. - Kanapka?
Wskazał na talerz z piętrzącymi się sandwichami.
Maddy wskoczyła na stołek i sięgnęła po jedną.
- Wiesz, że nasz nowy dom jest nawiedzony i wszyscy zginiemy? - zagaiła miłym, trochę przesłodzonym tonem. - W każdym razie tak uważa połowa mieszkańców tego zadupia.
Steven spojrzał na nią rozbawiony.
- Przynajmniej nie musimy się martwić przyszłością, skoro nasz los jest przypieczętowany. Ja wiem tylko, że nawiedza nas jakiś gryzoń, który już drugą noc z rzędu drapie w ścianie budząc mnie. Jak tak dalej pójdzie, sam z niewyspania będę wyglądać jak zombie.
- Gryzoń to jeszcze nie tragedia ale lepiej powiedz tacie. Jeśli to jakiś mały padlinożerca może znosić tam truchło, pewnie też urządzi sobie kuwetę a jak się jeszcze sam przekręci to smród cię zabije - skrzywiła się na samą myśl.
- Sam nie wiem co gorsze… zginąć od smrodu, czy za sprawą duchów. Jak myślisz? - mrugnął do niej okiem. - Najgorsze byłyby chyba smrodliwe zjawy. - Udał, że się wzdrygnął ze wstrętem.
- To nie jest zabawne Steve - Maddy pogroziła mu nożem dokładając na swoją kanapkę wartwę masła orzechowego. - Joel mówił, że dwie rodziny już tu zginęły. Ostatnim razem jakaś kobieta zabiła swoje dzieci kiedy spały w łóżkach, a męża centralnie przy kuchennym stole… - wzdrygnęła się nagle i uniosła łokcie powyżej blatu próbując sobie przypomnieć czy to mebel przywieziony z Chicago czy może nabyty w pakiecie z upiornym domem.
- Ej! Chyba nie wierzysz w te całe bzdury ze zjawami i nawiedzeniem? - Steven spoważniał.
- No nie wiem, jak budzę się w środku nocy wydaje mi się to nagle całkiem prawdopodobne… - Maddy wepchała pół kanaki do ust oblizując umazane czekoladą palce. - Myślę, że przetrzepanie strychu mogłoby dać parę odpowiedzi na to pytanie, co ty na to? Każdy strych ma swoje tajemnice.
- Chętnie - Steven uśmiechnął się na myśl spędzenia trochę czasu z siostrą w poszukiwaniu “tajemnic”. - Kiedy?
- Co powiesz na… teraz? - dziewczyna odstawiła kubek i wytarła dłoń w kuchenną szmatkę.
- Chodźmy - wstał i zagwizdał na psa.
Gdzie jest ta kawa..? To dopiero tajemnica. - Arnie otwierał i zamykał kuchenne szafki z cierpliwością godną pozazdroszczenia. - Dzieci, czy ktos widział kawę? No i gdzie jest mój ekspres? - mruknął pod nosem, drapiąc się w tył głowy, wyraźnie zawiedziony.
- Usiądź dziadku - Steven położył dłoń na ramieniu Arniego. - Naleję Ci kawy.
Podszedł do ekspresu.
- Uważaj, gorąca - powiedział, stawiając kubek na stole. - Może zjesz kanapkę? Czegoś ci trzeba? Idziemy z Maddy na strych, pogrzebać w historii.
- A jest w czym - Maddy wstała już od stołu i pocałowała dziadka w siwą skroń. - Mieszkamy w domu socjopatów. Popełniono tu dwa morderstwa a w zasadzie… masowe morderstwa, tak chyba można powiedzieć jeśli chodzi o dwie rodziny w komplecie? Niektórzy twierdzą, że będziemy trzecią.
- Chyba, że wcześniej zagryzą nas gryzonie żyjące w ścianach - przypomniał Steve.
Dziękuję synku, kawa wystarczy. - Arnie pokiwał głową z wdzięcznością. - To solidnie zbudowany dom, ale stary, więc przy okazji sprawdźcie czy nie ma zacieków na poddaszu na suficie i czy okna są całe. - przeniósł zmęczony wzrok na Maddie. - Ludzie często gadają głupoty. Nie martw się takim gadaniem, kochanie. To z pewnością niefortunny zbieg okoliczności.
- Otóż to - przytaknął Steven. - Chodźmy już.
- Sama nie wiem dziadku - Maddy nie wydawała się przekonana. - Dom z jedną masakrą w kartotece to dość upiorna sprawa. Z dwoma…To już co najmniej dziwne.
Dziewczyna poklepała staruszka po łopatce i pognała w ślad za bratem.
__________________ LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |