Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2014, 00:24   #1
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
[Pathfinder/Greyhawk] Kamraderia

"PALĄCA PLAGA"



Falsridge, Arcyklerykat Veluny

Pięć lat. Pięć lat wydawało się wielu osobom wystarczająco długim czasem na odbudowę po Wojnach, ale rzeczywistość prędko weryfikowała błędne założenia. Owszem, dwa pierwsze lata po podpisaniu Traktatu w Greyhawk wszystko zdawało się być na dobrej drodze i oczekiwano względnego spokoju przez nadchodzące lata. Nadzieja ta okazała się być jednak płonna, gdy armie Furyondy, Veluny i najemnicze kompanie pomaszerowały naprzeciw Iuzowi jesienią 586 roku. Wielka Północna Krucjata, jak prędko nazwano konflikt, pogłębiła odniesione straty i nawet wyzwolenie większości Tarczowych Ziem nie było tak wielkim zwycięstwem, jak można byłoby sobie życzyć.

Problemy, jak to problemy - nie było sposobu na ich ekspresowe rozwiązanie. Tarczowe Ziemie powoli odradzały się jak feniks, wspomagane przez Furyondę. Rzeczona pomoc nie odbijała się dobrze na Królestwie, którego gospodarka zaczynała niedomagać przez wojenne wydatki. Jakby tego było mało, na drogi wylegały zbrojne bandy i przy północnych granicach dalej widywano bojówki Iuza. Delikatne status quo, w jakim żyli furyondczycy, mogło runąć lada dzień.

Veluna była zdecydowanie w lepszej pozycji, niż jej wschodni sąsiad. Wojny co prawda ominęły Arcyklerykat, lecz udział w nich pochłonął wiele środków. Większość paladynów i kapłanów, którzy pomaszerowali ku Tarczowym Ziemom, została w tamtych stronach by wspomóc odbudowę. Podupadła gospodarka wymagała zastrzyku gotówki, której brakowało. Darowizny, podatki i cła nieco ratowały całą sytuację, podobnie jak bezpieczne drogi i szlaki handlowe. Wszystko było na dobrej drodze, ale zagrożeń nie brakowało.

Rzeczone zagrożenia były powodem spotkania w Falsridge. Biskup Robert Cantrell w białych szatach, ponury Sigmund Causer i skrzący się od biżuterii halfling Eldak Sanrack. Pierwsi dwaj rządzili wespół diecezją z nadania kanonika, a trzeci był przedstawicielem wpływowej Unii Górniczej operującej w Velunie i Bissel. W biskupim gabinecie od paru minut panowała cisza, która była spowodowana raportem z gór.

- Zaraza - biskup przerwał ciszę. - Właśnie teraz, kiedy podnosimy się po wojnie. Tylko tego nam brakowało. I to akurat tam, gdzie mieliśmy znaleźć rozwiązanie naszych problemów.

- Nie wszystko jeszcze stracone - zauważył niziołek. - Możemy to naprawić, wystarczy...

- Jak? - przerwał Causer. - Jak, panie Sanrack? Nie mamy ludzi, nie mamy leków, nie mamy niczego. Wojny i pomoc Furyondzie wyczerpały nasze zapasy, które nie sposób tak prędko odnowić. Minął niecały rok, mieliśmy ciężką zimę, paladyni i kapłani zostali w Critwall lub zginęli w tej, czy innej bitwie. Jeśli pozwolimy tej zarazie się rozprzestrzenić... Nie, wolę o tym nie myśleć. Musimy zdusić ją w zarodku. Ktoś ją rozprzestrzenia, czytaliście raport tego kapłana. Nie mamy wyjścia, ktoś musi zleźć do tej pieprzonej kopalnii i rozwiązać problem.

- Jeśli nie mają panowie nic przeciwko - niziołek uśmiechnął się - znam odpowiednie osoby. Moi znajomi z Dyvers byli bardzo zadowoleni z ich usług.

- Najemnicy? - biskup skrzywił się. - Panie Sanrack, wspominaliśmy przecież o braku funduszy.

- Proszę się nie martwić, Unia dołoży się do ich honorarium. Mamy przecież w tamtych stronach strategiczne interesy. My i wy, drodzy panowie. My i wy.

* * *

Zlecone przez Diecezję Falsridge i Unię Górniczą. Zadanie polega na oczyszczeniu kopalni u podnóża Gór Lortmilskich i odnalezieniu przyczyn zarazy trawiącej okoliczną wioskę. Za wykonanie zadania Diecezja i Unia oferują równowartość ośmiuset koron furyondzkich do podziału, z możliwością zaliczki w wysokości stu koron. Eldak Sanrack, reprezentant Unii Górniczej, oczekuje Was w Falsridge jeśli zdecydujecie się przyjąć zlecenie.


C

* * *

Eldak Sanrack był przyjemnym gospodarzem. Usadził gości na wygodnych fotelach, poczęstował winem z wyższej półki i świeżymi owocami. Powitał ich gorąco i zaświecił uśmiechem, w którym błyszczały trzy złote zęby. Przyjemność nie została jednak początkowo dostrzeżona, ponieważ uwagę przykuwał wystrój wnętrza. Wystrój charakteryzujący się przepychem, olejnymi majstersztykami i zdobionymi naczyniami. Siedziba Unii Górniczej w Falsridge, organizacji finansującej kopalniane projekty na szeroko pojętym zachodzie, ociekała bogactwem. Ociekał i Sanrack, skrzący się od złota. Nie mogli jednak oglądać tego ociekania za długo, gdyż halfling po wymianie uprzejmości zaczął mówić. Konkretnie i na temat.

* * *

Wiosna. Wszędzie było czuć wiosnę. Drzewa na powrót obrastały w zielone liście, ziema na powrót mogła delektować się promieniami słońca, kwiaty na powrót rozwijały kolorowe pęki, ptaki na powrót... Zaczynali mieć dość natury. Od trzech dni nieprzerwanie brnęli przez gęsty las i coraz to wyższy teren, gimnastykowali się przy rozbijaniu obozów, spali pod gołym niebem i podcierali się liśćmi. Podgórze, gdyby nie kontrakt i setki koron zapłaty, nie byłoby ich celem. Zapadła dziura na obrzeżach cywilizacji potrzebowała jednak ich pomocy i, zagryzając zęby, dotarli doń późnym popołudniem dnia czwartego. Nazwa wioski była nieco myląca, brakowało bowiem gór. To znaczy góry były, ale paręnaście lig na południe.

Drewniana palisada otaczająca chałupy widziała lepsze dni, ale nie było w tym nic dziwnego. Od nieco ponad dekady jedynym adwersarzem, który ją atakował, był czas i ludzka leniwość. Niegdyś była utrzymywana w doskonałym stanie i patrolowana przez milicję, ale odkąd rozbito klan zielonoskórych rezydujący w górach, podgórzanie poczuli się bezpiecznie. W spokoju dłubali w okolicznych wzgórzach i pagórkach, wydobywając głównie kamień i - od czasu do czasu - metale lub kamienie szlachetne. Z racji tego hobby okolica usiana była wieloma kopalniami, o różnej wielkości i głębokości, które służyły do wydzierania dóbr z rąk Matki Ziemi. Z czasem większość została zamknięta z racji wyczerpania złóż, ale ostatnio na powrót zainteresowano się jedną z nich i otworzono ją na nowo.

Unia Górnicza obiecała nowe złoża metalów, i to na dodatek tych świecących i brzęczących w sakiewkach, a diecezja Falsridge - w osobach Sigmunda Causera i biskupa Roberta - ochoczo przystąpiła do zaproponowanej współpracy. Posłano łączony kontyngent górników, zaczęto na powrót drążyć tunele, ale po jakimś czasie... cisza. Zupełna cisza. Z Podgórzem odciętym kwarantanną i rozłożonym na łopatki choróbskiem (które zaczęto zwać Palącą Plagą), nie było komu sprawdzić wspomnianej kopalni. Do czasu.

* * *


- Zupełnie przypadkowo - Eldak splótł upierścienione palce - to właśnie tam zaczniecie poszukiwania. Wedle raportów Plaga jest wywoływana celowo, poprzez zatrucie źródeł wody pitnej, którą Podgórze czerpie z podziemnej rzeki. Swego czasu, gdy kopalnia działała na pełnych obrotach, dokopano się głęboko, aż do samego źródła. Logicznym jest, że to tam jest przyczyna tej zarazy. Tak przynajmniej twierdzi ojciec Samuel, ale stary klecha czekał ponad miesiąc na poinformowanie Falsridge o problemach, więc co on może wiedzieć.



* * *

Drewniana brama zajęczała przeciągle, gdy wpuszczono w obręby Podgórza podróżnych. Wpuszczono nadzwyczaj prędko i ochoczo, warto nadmienić, na widok objuczonych mułów i kleryków w barwach kościoła Rao. Kamraderyjni agenci zostali doczepieni do tej skromnej karawany, idącej podobnie jak oni na ratunek bliźnim. Inne motywacje, ale cel ten sam. Sama wioska była wioską jakich wiele. Drewniane chałupki, centralny placyk i skromna kaplica. Milicja i mieszkańcy jednako entuzjastycznie witali ich przybycie, mimo zmęczenia i strachu wyraźnie wymalowanych na twarzach.

Powitał ich starosta Cristofar Sendars razem ze wspomnianym przez Eldaka ojcem Samuelem. Obaj wyraźnie bardziej zmęczeni od innych osób, acz z uśmiechami na twarzach. Wylewnie dziękowali to Rao, to najemnikom za nadeszłą pomoc i ugościli ich jak własnych ojców, skromnie acz serdecznie. Podczas późnego obiadu powtórzyli im to, co przekazał im trzy dni wcześniej halfling. Ojciec Samuel zapewnił ich, że Plaga jest przenoszona przez kontakt i wycieczka do kopalni, jeśli podejmą odpowiednie środki bezpieczeństwa, nie zagrozi ich zdrowiu.

Mieli szczerą nadzieję, że się nie mylił.

* * *

- Plaga sama w sobie nie jest tak zabójcza, jak się wydaje - kontynuował Eldak. - Większość zmarłych to osoby stare lub chorowite, ze słabą odpornością. Wywołuje gorączkę, ból mięśni, ścisk gardła - co parę razy doprowadziło do uduszenia - zmęczenie i *potencjalnie* śmierć. Tęgie głowy nie znalazły jeszcze lekarstwa czy zielska, które zapobiegłoby chorobie, wedle doniesień pomaga jedynie magia. Konkretna magia. I porządny system odpornościowy.

* * *

Kopalnia, jak się spodziewali, nie była blisko wioski. Była nieco ponad trzy ligi na północny wschód od Podgórza, skryta między wzgórzami. Nieco ponad trzy ligi dalszego przedzierania się przez chaszcze, potykania o korzenie i wspinaczki po pochyłych powierzchniach. Tym razem prowadził ich młodziak, syn starosty, który w porównaniu do nich kicał po trudnym terenie jak wiewiórka. Po młodym Sendarsie nie było widać oznak zmęczenia, nawet mimo tego że nieustannie zasypywał ich coraz to kolejnymi pytaniami. Młody i ciekawy świata, którego nigdy nie widział, wypytywał o przeróżne rzeczy i miejsca. Zamilkł dopiero, gdy zaczęli zbliżać się do kopalni, co było całkiem mile widziane.

Zostawił ich parędziesiąt kroków od wejścia, uprzednio wskazując miejsce gdzie zamierzał czekać na ich powrót. Najemnicy, już pozbawieni towarzystwa ciekawskiego junaka, zbliżyli się do ciemnego prostokątu wydrążonego we wzgórzu. Mimo wiosennego ciepła wyraźnie czuli na skórze chłód bijący z czeluści ziemi. Nie zwlekając, ruszyli przed siebie. Stopnie wyrzeźbione w skale były wąskie i strome, ozdobione z obu stron szynami mającymi ułatwiać wywózkę kamieni na zewnątrz. Skąpani w świetle mglistych kuli wyczarowanych przez Vilien stawiali krok za krokiem, zagłębiając się coraz głębiej pod ziemię.

Postawili stopy na równej powierzchni dopiero po pokonaniu nieco ponad stu stopni, co ponownie przyprawiło ich o zadyszkę której dopiero co się pozbyli. Wykuta jaskinia nie należała do największych i lewitujące ogniki Vilien po paru manewrach rzucały światło na niemalże całą jej zawartość, z wyjątkiem najdalszych kątów, skrytych w półcieniu. Ich uwagę momentalnie przykuł środek pomieszczenia, gdzie leżał wywrócony wózek górniczy ze swoją zawartością - kawałkami kruszcza połyskującego srebrzyście. Pod nim z kolei - ciało.

- Krew - rzucił Melias pół-szeptem, wskazując przeciwległą ścianę. - Chyba już wiemy, co się stało z górnikami.
- Ktoś zostawił nam niespodziankę - dodała Vilien, wypatrując czegoś na ginącym w cieniu sklepieniu.

Aurelud wiedział, co miała na myśli ich srebrnowłosa towarzyszka. Cała scena była ukartowana. Od wózka biegła cieniutka, niemalże niewidoczna linka, która prowadziła ku miejscu obserwowanym przez czarodziejkę. Miała ładne oczęta, ale zupełnie nie sprawdzały się pod ziemią. Strakeln natomiast był krasnoludem i widział o wiele więcej. Pod sufitem, na końcu żyłki, wisiał kamień. Prosty, owalny, wywołujący ogłuszający huk przy uderzeniu. Pułapka i alarm w jednym. Nie byli sami pod ziemią. Za jednym z przejść - lewym lub prawym - kryli się nowi lokatorzy kopalni.

Pytanie tylko, za którym?









________________________________

Powodzenia i miłej zabawy!
[/color]
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 27-01-2023 o 15:44.
Aro jest offline