Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2014, 01:18   #17
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Znów po przebudzeniu długo leżał w łóżku. Tym razem jednak nie wynikało to już z intensywnego zachłyśnięcia się nowym domem. Nocna pobudka zmęczyła go. Nieprzyjemne przewidzenie… I późniejszy obchód całego domu. A potem długo osiągany i z trudem wywalczony sen, który nie dał odpocząć.
Nie pamiętał o czym śnił. Zostawiło to w jego głowie odcisk jakiegoś niedobrego wrażenia…
Obejrzał się na prawo. W stronę gdzie kiedyś była druga poduszka. Zamknął oczy i przekręcił się na drugi bok.
Nie miał siły się podnieść. Cholera…
Cholera. Cholera. Cholera.
Kurwa.
Zamknął oczy.
Wiedział, że to przyjdzie. Miał jednak nadzieję, że później. Dużo później. Wszystko przez te przesunięcia w Keokuk. Miesiąc wakacji. Miesiąc stawiania czoła. Miesiąc czegoś co od kilku lat się na niego oglądało i pytało kiedy znajdzie czas. A od roku niemal wrzeszczało agonicznie by w końcu zwrócił na to uwagę…
Cholera...

Ciche pukanie wyrwało go z zamyślenia, a głos mówiący ”Dan, nie śpisz już…?” szybko sprawił, że mężczyzna podniósł się z łóżka i usiadł na jego krawędzi. Po chwili drzwi uchyliły się lekko, a do środka zajrzała właścicielka owego głosu.
- Daniel… musisz coś zobaczyć. - szepnęła, wyraźnie spięta Megan.

Tak jak z początku powitał ją jego jakby pełen ulgi uśmiech, tak po tych słowach spojrzał na nią zdziwiony. Skinął głową na znak, że już idzie.

Niecierpliwie złapała go za rękę i pociągnęła do własnej sypialni. A potem wskazała palcem okno, w które wbiło się przebrzydłe ptaszydło i wyraźnie wzdrygnęła.
- Ja tego stąd wyciągać nie mam zamiaru. - oświadczyła, odwracając z obrzydzeniem głowę. Danielowi nie umknął fakt, że w dość już przytulnym pokoju, gdzie w każdym możliwym miejscu leżały rozłożone poduszki - ostatecznie Meg nie potrafiła pisać, siedząc przy biurku, często migrowała z laptopem po całym pokoju, przysiadając w różnych miejscach, szeroki i wygodny parapet wykusza ział nienaturalną pustką.

Podszedł powoli wpierw do martwego zwierzęcia, a potem do rozbitego okna zza którego widać było pojedyncze drzewa ogrodu domu. Domu Cravenów. Gałęzie poruszały się leniwie pod wpływem delikatnego wietrzyka jaki wiał dziś rano. Niemi świadkowie śmierci gawrona szeleścili cichutko soczyście zielonymi liśćmi.
- Mógł go jakiś drapieżnik wystraszyć. Ale bardziej podejrzewam, że to jakaś choroba. W szopie też takiego znaleźliśmy.
Znów przyjrzał się pokrwawionemu truchłu. Przeciąg poruszał kilkoma pokrytymi zaschniętą krwią czarnymi piórami…
Odwróciwszy się podszedł do szwagierki i pogłaskał ją z widoczną troską po ramieniu.
- Leć się umyć Meg, a ja tu sprzątnę w tym czasie. Potem pojadę załatwić szklarza i może wpadnę po drodze do jakiejś lecznicy. Jeśli lokalne ptaki chorują to dobrze by to wiedzieć.

- Mhmmm… - musiała przejść obok okna, żeby wyjąć z szafy świeże ubrania i wyraźnie jej się do tego nie spieszyło - Dan… jeśli szklarz tego dziś nie załatwi… prześpię się u Ciebie, dobrze? - zerknęła na mężczyznę nieco wystraszonym spojrzeniem - Jakoś… dziwnie się tu czuję. Nawet nie słyszałam, że coś się w nocy stało. A przecież powinien się włączyć alarm, prawda?

- Obejmuje drzwi i okna na parterze - odpowiedział - dlatego się nie włączył.
Jego głos brzmiał pewnie.
- Na wsi niestety takie rzeczy mogą się czasem zdarzać. Choć i tak uważam, że po prostu miałaś szczęście, że Ci się taka przygoda trafiła.
Uśmiechnął się i podszedł do szafy widząc jej zawahanie.
- Coś Ci podać?

- Legginsy i sweter. I coś pod spód, sam wybierz. - próbowała rozbawieniem zamaskować tkwiący gdzieś w podświadomości lęk - Wiesz, poznałam wczoraj miejscowego gliniarza, może on coś wie o tych ptakach. - mruknęła po chwili namysłu.

Szybkiego wyboru dokonał kierując się zasadą, że najchętniej noszona odzież znajduje się najbardziej pod ręką. Podał Meg pakiecik i choć wpierw kiwnął głową na jej pomysł, potem spojrzał na nią z pewnym rozbawieniem.
- Zostawił Ci numer do siebie?

- Tak… - Megan z roztargnieniem skinęła głową i podeszła do nocnego stolika po komórkę - ...może od razu do niego zadzwonię i zapytam przy okazji o szklarza… aaaa… Dan… co to za ciasto w kuchni? Zapomniałam zapytać wczoraj...

- Rabarbarowe - odparł z lekkim, acz wyczuwalnym przekąsem - Mamy sąsiadkę jak się okazało. Wpadła się przywitać. Stąd i ciasto.

- To by tłumaczyło, dlaczego było nietknięte. - roześmiała się cicho w odpowiedzi. Dla niej nie było żadną tajemnicą, że Daniel nie przepada akurat za tym dodatkiem do ciast - To od niej wiesz o festynie? Bert o niczym nie wspominał...

Pokręcił głową.
- Od szeryfa. Wpadłem wczoraj na chwilę zgłosić, że już się wprowadziliśmy. Napomknął przy okazji. Miasto zdaje się żyć tym festynem obecnie. Może być miło…

- Z pewnością będzie… ale to też znaczy, że szklarz może nie mieć dziś czasu. - jej wzrok wędrował do zakrwawionego truchła w środku zbitej szyby niczym przyciągany magnesem. Wiedziała już, że nie uwolni się od tego widoku, dopóki go nie opisze. A jednak postanowiła poczekać z tym do wieczora.
- Może upiekę jakieś ciasto na ten festyn? Myślisz, że to dobry pomysł? I to rabarbarowe też możemy zabrać, szkoda, żeby się zmarnowało. - uśmiechnęła się niewinnie.

- Upiecz - przytaknął - Będzie to na pewno w dobrym tonie. Póki nie zadzwonią z Keokuk, zostaję na miejscu więc zawsze będę mógł pomóc. A co do rabarbaru to jestem pewien, że Belinda napewno też coś przyniesie więc zostawmy je w domu. Może dzieciaki się skuszą. No i z dobrą kawą jest szansa, że może pójdzie… Ech… - Westchnął również spoglądając na gawrona - Ty to Meg naprawdę masz szczęście, nie ma co. Chodźmy tej kawy się napić na razie.

- Nie nazwałabym tego szczęściem. - mruknęła kwaśno, zabierając zapomniane rzeczy z rąk szwagra i rzucając ostatnie spojrzenie w stronę okna. Najpierw skierowała się do łazienki, ale w połowie drogi zmieniła zdanie i postanowiła najpierw zadzwonić do Berta. Sprawa ptaków wyraźnie ją niepokoiła. Niemniej rozmawiając z policjantem przez telefon, uśmiechała się jakby siedzieli znów w kawiarni. Zmieniła też trochę tembr głosu… wyglądała jakby właśnie była zasypywana komplementami przez jednego ze swoich najgorętszych fanów. Zupełnie rozkojarzona ruszyła wreszcie do kuchni, ku której skierował się Daniel. Po drodzę minęli wbiegających pośpiesznie na strych Maddy i Steve’a.
- Dzień dobry - powiedział przepuszczając oboje na schodach.
Chyba odpowiedzieli. Chyba. Za nimi pogonił ten rudy pies co go Steve wczoraj przyprowadził.
- Zejdźcie potem do kuchni! - zawołał za nimi.
Tym razem napewno nie odpowiedzieli. Ale napewno usłyszeli.
Megan natomiast rozpromieniła się jeszcze bardziej - ...naprawdę? To wspaniale, dziękuję… tak… tak, będziemy… to do zobaczenia na festynie, paaa… - rzuciła i rozłączyła się.
- Szklarz powinien się zjawić za jakąś godzinę i zdążyć przed festynem. - oznajmiła, podchodząc do stołu, na którym stał zapomniany kubek porannej kawy. Teraz już z pewnością zimnej. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że znów nie dotarła pod prysznic. Westchnęła i ruszyła z powrotem na piętro.
- Znów zrobisz śniadanie? - uśmiechnęła się, wychylając zza poręczy i starając się nie myśleć o tkwiącym w oknie jej sypialni gawronie.
Nie odpowiedział gdyż zaraz po uśmiechu zobaczył jak się odwraca i biegnie po schodach.
Wziął pozostawioną przez nią zimną kawę i wypił pół kubka na raz. Skrzywił się i odstawił resztę. Obok Arnold przygotowywał sobie kanapki.
- Idziesz gdzieś?
- Na spacer.
- Uważaj jakbyś jakieś ptaki napotkał.

Ojciec uniósł na niego spojrzenie. Takie jak mu się czasem zdarzało. Jakby go nie poznawał.
- Mogą na coś chorować. Do pokoju Meg wpadł w nocy gawron.

Wyszedł z kuchni i ruszył uprzątnąć truchło.

***

- Maddison. Nie mam nic przeciwko, żebyś sama planowała sobie dni. Są wakacje. To Twój czas. Jeśli będziesz miała jakiś pomysł gdzieś wyskoczyć trochę dalej to przyjdź do mnie. Nie ma problemu. Ale jeśli już znikasz na cały dzień nie opowiedziawszy się wcześniej nikomu, to masz mieć komórkę naładowaną. To podstawowa zasada, którą znasz i rozumiesz. Taki numer jak wczoraj ma się więcej nie powtórzyć.

- Steve. Albo załatwisz jego sprawę mieszkania tu jak należy, albo pies wraca tam skąd go wziąłeś.


***

Na dziś po umyciu się, ubraniu i zakopaniu gawrona, zaplanowaną miał wizytę w lokalnej lecznicy weterynaryjnej by dowiedzieć się czegoś na temat chorujących w okolicy ptaków i co powinien robić z takim zwierzęciem. W Chicago tego problemu nie było. Poza tym były do zrobienia zakupy, obiad, który zrobi on, lub Meg, nadal trochę porządkowania i wypadałoby odświeżyć sobie kilka książek na poczet nowej posady.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline