- Alea iacta est, Shantu - niespodziewanie wyrwał Jack, jakoby zdolność odczytywania myśli swojego mentora nie stanowiła dla niego problemu; okresy czasu które spędzili na wspólnych polowaniach , eksplantacji szczątków starego świata i treningach na górze Tysiąca Zwątpień utarły w ich umysłach nadświadome szlaki, przypominające ziemski radiowęzeł.
Ostatnie sześć tygodni które spędzili w kryjówce, zatopione było w swego rodzaju mgle. Mleczna poświata unosząca się między uczniem i jego mistrzem, kryła za sobą wiele pozbawionych wyrazów spojrzeń – cisza, wypełniająca każdy kąt ich dwupokojowego mieszkania była niczym pierwsza gruba kropla, spadająca z nieba na chwile przed ulewą. Sześć mroźnych lat, w oczekiwaniu na wiosnę, minęło z szybkością kilku tygodni.
Jack Norton, nazwany przez swoje dawne plemię Duchem (ze względu na wachlarz swoich unikalnych umiejętności), przeszedł w tym czasie nie jedną, lecz aż kilka metamorfoz. Maszyna stworzona do zabijania, której serce biło z radości do mordu i destrukcji; pragnący zemsty mściciel, nie znający swoich limitacji, głupiec, idący na pewną śmierć – takiego poznał go Shantu. Ratunek przed hydrami, od których roiło się w Edenie, i to zaparcie w oczach Ducha, mrożące, bezwzględne zaparcie, gotowość zapłacenia najwyższej ceny, w imię wyznaczonego celu, ta iskra rozpaliła w Shantu uczucie, odpędziła wewnętrzny mrok, i zwróciła upragniony spokój.
Jednak obaj wiedzieli, że wraz z wyrośnięciem pierwszej rohondry, przebiśniegu nowego świata, ich drogi będą musiały się rozdzielić. Koniec wieloletniej zimy, oznaczał początek nowej wędrówki. Duch czuł się na nią przygotowany.
Ostatnio edytowane przez Amator : 22-12-2014 o 16:04.
|