Zaraz za tym, który przedstawiał się jako Feamen, wszedł następny gość. Gość nietypowy, bo i uzbrojony po zęby, a i z wyglądu jakiś taki egzotyczny.
Chociaż hebanowa skóra i śnieżnobiałe włosy sugerują, że
Jalynafein jest mrocznym elfem, to jednak wprawne oko wyłapie fakt, że jego oczy są niebieskie, uszy krótsze, a rysy twarzy mają w sobie coś ludzkiego. Bowiem mężczyzna ten nie był drowem czystej krwi. Był mieszańcem, wyrzutkiem obu ras. Przeklętym przez pochodzenie. Uroczo.
Ubrany był w skórzaną kurtkę i równie skórzane spodnie jeździeckie. Ponadto zarzucony miał na siebie szary płaszcz, podszywany futrem. Chyba wilczym. Całość dopełniał lekko zakrzywiony miecz jednoręczny z jednej strony pasa i lekka kusza z drugiej. Dodatkowo przez klatkę piersiową przechodził kolejny pas z dwoma pochwami na wielkie noże, przywodzące na myśl te rzeźnickie.
Jalynafeim otrzepał buty ze śniegu i ruszył w stronę jednej. Nie musiał się rozglądać po izbie - i tak był przekonany, że kilka ślepii było w niego wlepionych. Znajomych też żadnych się nie spodziewał, bo nietutejszy był.
- Piździ jak w Kieletzheim - mruknął tylko, siląc się na grymas uśmiechu, tak pasujący do dowcipu starszego od najstarszych elfich siedzib.
- Ciepłej kaszy i piwa! - zawołał tylko, kładąc obok siebie wyciągnięte noże i miecz. W końcu trzeba metalowi czasem pooddychać, a ja Jalynafein musiał wreszcie trochę od tego odpocząć. Wyciągnął nogi, przymrużył oczy i czekał.