Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2014, 21:27   #19
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Rozmowa z ojcem.
- Steve. Albo załatwisz sprawę jego mieszkania tu jak należy, albo pies wraca tam skąd go wziąłeś.

Steven spojrzał na ojca i gdyby wzrok mógł zabijać...
- Gdybym go nie zgarnął z ulicy to pewnie by już skończył gdzieś pod kołami albo... Jakoś nikomu nie przeszkadza tylko oczywiście tobie! - wybuchnął. Dobry humor, który miał od rana prysł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Nawet Chien wyczuwając nagłą zmianę nastroju chłopaka zaczął warczeć na Daniela.

- Megan i Maddy już go polubiły. Oczywiście tobie nie pasuje, bo to nie był TWÓJ pomysł.

Wziął głęboki oddech. Chyba źle zaczął rozmowę z ojcem. Ciągle w nim wrzało. Żółć wypełniała mu żołądek. Zacisnął zęby.

- Twoim zdaniem co powinienem teraz zrobić? Oddać go do schroniska?

- Steve - ojciec zdawał się nieprzejęty wybuchem syna. “Zdawał się” jednak mogło być tu dobrym określeniem - Wziąłeś z ulicy do domu zwierzę. Nie zapytałeś nikogo wcześniej co o tym sądzi. To po pierwsze. Po drugie, sprawdziłeś, czy nie ma w mieście ogłoszeń, że komuś taki się zgubił? To prowincja. Psy nie zawsze mają obroże… Po trzecie jeśli już wprowadzasz do domu niczyje zwierzę przeciw czemu nikt nic nie ma, to wypadałoby pokazać je weterynarzowi. Raz w celu odrobaczenia, a dwa w celu założenia książeczki i sprawdzenia czy nic mu nie dolega. Nie za bardzo wiem, czego w tym wszystkim nie rozumiesz, ale jeśli zamierzasz ze mną rozmawiać tym tonem, to nie mamy o czym mówić.

Pierwszy wybuch agresji już minął i teraz oddychał głęboko ciągle napompowany adrenaliną. Zdał sobie sprawę, że ojciec miał rację. Przeczesał włosy dłonią. Nie pomyślał o tym wszystkim. Nie oznaczało to jednak, że miał przyznać mu rację.

- Pójdę jutro z nim do weterynarza - wycedził przez zaciśnięte zęby siląc się na spokojny ton - i rozwieszę ogłoszenie w miejscu gdzie go znalazłem.

Spojrzał na Daniela.

- O czymś zapomniałem?

Ojciec przez dobrą chwilę mu się przyglądał. Spokojnie i bez gniewu. Tym razem nie można było mieć co do tego wątpliwości. W końcu odpowiedział:
- Tak, Steve. Zapomniałeś. Ale to już tylko Twoja sprawa. Chien… bo tak się nazywa? Dobrze zapamiętałem? Może zostać w każdym razie. Daj znać, o której będziesz wracał z pracy. I czy coś zjesz tam, czy tu Ci zostawić.

- Tak, Chien. To po francusku pies - odparł tonem usprawiedliwienia. Ta cała sytuacja z ojcem, ten niepotrzebny wybuch… Nagle, przez krótką chwilę poczuł się winny. - Zadzwonię do ciebie - burknął i odwrócił się na pięcie. Zrobił dwa kroki, po czym się zatrzymał. Westchnął. - Przepraszam, ja...- odchrząknął. W tej chwili chciał powiedzieć wszystko, że ta cała sytuacja, złość na ojca nie wynikała z powodu jakiegoś głupiego psa, że w tym wszystkim chodziło o coś innego lecz nie wiedział jak dobrać słowa.

Chwila słabości jednak minęła. Zacisnął pięść i nie kończąc zdania wyszedł.


Nad Jeziorem.
Opowieść Chloe potwierdziła to, czego dowiedziała się już Maddie. Hortonowie a później Viserowie zginęli w tym domu śmiercią tragiczną. Nie bardzo wierzył, że ma to związek z samym domem. Raczej musiało to być dziełem przypadku. Zwrócił jednak uwagę, że Chloe na prawdę wierzyła, że z tym domem jest coś nie tak. Widział jej bladą twarz i włoski jeżące się na ręce gdy opowiadała o morderstwach popełnionych w domu Hortonów. W ICH domu.

A więc Horton był myśliwym. Wspomniał zawartość strychu, która tak bardzo go rozczarowała. Czego właściwie się wtedy spodziewał? Jakiś mrocznych tajemnic, sekretów, tajemnych map? Dzieciak! Tak pewnie nazwałby go Daniel. Tymczasem znaleźli mnóstwo nic nie znaczących, zakurzonych rupieci, czyli to co znajduje się prawie na każdym strychu. Kilka wypchanych trucheł, upolowanych pewnie przez pierwszego właściciela domu. Było trochę upiornie, lecz w sumie nic niezwykłego.

Wieczorem siadł przed laptopem i wstukał w wyszukiwarkę: Horton, Plymouth, morderstwo. Wpatrzył się w niebieską poświatę ekranu. Przed oczami przepływały mu skrawki artykułów, policyjnych notatek.

...brutalne morderstwo na prowincji miasteczka…
...ojciec morduje swoją rodzinę…
...kochanka oraz niewierną żonę…
...następnie odebrał sobie życie…
...krwawa jatka…

Następne słowa, które wpisał w przeglądarce to: Viser, Plymouth, morderstwo. Kolejne artykuły.

…tragedia! Pięć osób znaleziono martwych w domu…
...trójka dzieci…
...próbowali uciec…
...zbrodnia rozegrała się…
...ciosy zadane siekierą przez matkę…
...nie mieli szans...
...prawdopodobnym motywem była zdrada…
...rzuciła się pod koła samochodu...


Znalazł też gdzieś link do bloga pani Viser. Sam blog nie zawierał żadnych interesujących go informacji a jedynie przepisy na ciasta i robótki ręczne, i inne tego typu artykuły. Jedyne co przykuło jego uwagę to zdjęcie domu w momencie zakupu przez rodzinę Viserów. Blog urywał się nagle, jakieś pół roku przed śmiercią jego autorki.

Trzecia w nocy.
Tuez-les tous!

Szept tak cichy, wyprany z emocji, dochodzący zza ściany wrzeszczał w jego głowie szarpiąc za nerwy, pompując adrenalinę rozszalałym sercem. Zabijcie wszystkich! Siedział skulony w kącie tuląc do siebie skomlącego Chiena, równie przerażonego jak on.

Tuez-les tous!

Logika podpowiadała, że to wszystko musi być wytworem jego wyobraźni, że to nie może mieć miejsca. Merde! Lecz Chien... On też to czuł! Dygotał w jego ramionach, kładł uszy po sobie. Tam coś było. Coś nieznanego. Coś co wystraszyło go na tyle, że teraz prawie srał pod siebie ze strachu niczym zaszczute zwierzę.

- Tatusiu!

Krzyk Maddison przebił się przez jego przerażenie, w którym zamknął się niczym w skorupie. Wyrwał z pokoju. Zbiegł boso po schodach, prawie z nich spadając. Przed pokojem stał już Jake, uzbrojony w kij bejsbolowy a w środku, przy zapłakanej Maddie siedział ojciec.

Od razu zauważył ochydne ptaszysko z przekrzywionym łbem wlepiające czarne, błyszczące paciorki oczu w łóżko siostry. Stanął przed nim, przykucając wpatrzył się we wstrętny, żółty dziób, lekko rozdziawiony, jakby miał właśnie wydać z siebie dźwięk. Ptak był martwy, to nie ulegało wątpliwości, lecz było w nim coś, co przyprawiało chłopaka o dreszcze.

Zatopił się w rozmyślaniach, z których wyrwał go brat wciskając w rękę pałkę.

- ...sprawdzić dom. Ktoś wlazł tu jak do siebie.

Nim sens słów dotarł do Stevena, Jake już zwracał się do ojca.

- Może po gliniarstwo zadzwonić?

W chłopaku zawrzało. Żeby tak go traktował gówniarz jeden? Napompowany sterydami głupek.

- Sam sobie sprawdź! - syknął do Jake'a. - To ty robisz w tej rodzinie za mięśniaka. Connard!

W pierwszym odruchu chciał oddać bratu pałkę, wbić mu ją prosto między żebra. W głowie rozbrzmiał mu ponownie szept.

Tuez-les tous!

Tuez-les tous!

Tuez-les tous!

Spojrzał na broń trzymaną w ręce. Mógł go zabić. Zdzielić z zamachu w głowę aż rozbryzłaby jak przejrzały arbuz. Mógł… Otworzył szeroko oczy. Otrzeźwiał. Już wiedział co ma zrobić. Przepchnął się obok brata i biegiem wpadł na schody. Wbiegł do swego pokoju. Pchnięte drzwi odbiły się od odbojnika zatrzaskując się za nim z hukiem. Stanął u wezgłowia łóżka na lekko rozstawionych nogach. Wzmocnił chwyt i wziął zamach. Kij z trzaskiem wbił się w ścianę. Wyszarpnął go. Wziął kolejny zamach. Z każdą chwilą dziura w ścianie powiększała się. Z każdą chwilą bałagan wokół łóżka robił się większy a wszechobecny pył wzbijał się w powietrze wgryzając się w płuca i drapiąc. Czasami musiał sobie pomóc rękami i nogami, wyrywając ze ściany kolejne płaty drewna i gipsu. Po parunastu minutach wyrwa w ścianie była na tyle duża, że mógł się w niej zmieścić. Wszędzie wokół leżały kawałki ścian a wszystko pokrywała warstewka białego pyłu. Zakaszlał. Otarł białą twarz. Strzepnął brud z siwych włosów. Odrzucił kij na podłogę. Potoczył się pod łóżko.

Poczekał aż kurz opadnie i zajrzał w zrobioną w ścianie wyrwę. Wśrud kurzu dostrzegł strzępy czegoś. Przyjrzał się dokładniej. Gniazdo. Kępy zeschniętej trawy, pióra ptaków, białe kostki drobnych zwierząt, wokół bobki czyichś odchodów. Ani chybi gniazdo jakiegoś gryzonia. Wzdrygnął się z obrzydzeniem i jednocześnie poczuł jakąś nieopisaną ulgę, jakby ktoś ściągnął mu z piersi ciężar, który go przytłaczał. I wtedy wśród tych gałganków i śmieci zauważył coś jeszcze, co zabłyszczało w świetle żarówki.

Rozejrzał się wokół. Złapał za pędzel leżący na sztaludze i jego czubkiem wydłubał ze sterty śmiecia okrągły, srebrny przedmiot, który zsunął się po trzonku aż na dłoń. Dmuchnął wzbijając obłoczek pyłu, ściągnął kilka zaplątanych źdźbeł i przyjrzał mu się bliżej. Pierścień wyglądał na stary. Był pośniedziały i brudny. Wyraźnie jednak widział zdobienia. Dwie dłonie splecione w uścisku.



Widząc wchodzącego ojca odruchowo schował pierścień do kieszeni. Rozejrzał się po bałaganie, który narobił. Niezłe gówno! Daniel miał prawo być wściekły.

Tłumaczenie wyszło nieskładnie. Pominął kwestię szeptów dochodzących zza ściany. Zdał sobie sprawę, z tego jak idiotycznie by to zabrzmiało. Teraz zresztą, gdy zniszczył ścianę i znalazł przyczynę skrobania, sam nie wiedział już, czy jednak mimo wszystko głos dochodzący zza ściany nie był wytworem jego wyobraźni. Może był to tylko majak senny nie do końca rozbudzonego umysłu?

Poprzestał więc na zdawkowej informacji o drapieżniku budzącym go w nocy i jak zbity pies, podkulił ogon pod siebie i grzecznie zszedł na dół.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline