Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2014, 15:00   #21
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
dzieło wspólne

Pokój Maddy, 3 w nocy.

Maddy
Do Maddy po czasie dotarło, że krzyczała. Krakanie, przecież słyszała je wyraźnie! To nie było normalne, ten dom nie był normalny! Zginęły tu już dwie rodziny, a oni będą trzecią. Taka myśl w środku nocy w tym obcym domu wydawała się całkiem realna.
Czarne ptaszysko nadal tkwiło na biurku wlepiając w dziewczynę paciorki błyszczących oczu. Było w nim coś przerażającego, co sprawiło, że jej serce pędziło na rekord świata. Nie była pewna czy w jej wieku można dostać zawału serca ale chyba się zaraz o niego otrze. Ciemność napierała ze wszystkich stron, strach podchodził żółcią do gardła, kręciło jej się w głowie.
- Taaaaaaaaaaaatoooo! - wydarła się jeszcze raz na całe gardło. - Taaaatusiuuuuuuuuu!
Bała się pozostawać tu sama, ale bała się równiesz ruszyć. Znów była małą dziewczynką, która boi się potworów z szafy.

Jake
- Motherfucker! - Jake zareagował odruchowo, kiedy już puścił go paraliż. Na zewnątrz nie było nikogo, a przecież ktoś trzymał tą cholerną klamkę. Ktoś jest w domu! Rzucił się w kierunku swoich nie do końca rozpakowanych klamotów i złapał baseballa, po czym wybiegł znowu na korytarz, rozglądnął się a kiedy usłyszał krzyk Maddie, pognał do jej drzwi. Szarpnął za klamkę, już cofając się o krok by w razie czego wejść do środka razem z futryną ale drzwi otwartły się, Jake wpadł do środka.
- Co jest?! - Krzyknął rozglądając się z kijem wzniesionym nad ramię.

Daniel
Mara. Półsen. Koszmar na granicy świadomości. Poza możliwością rozróżnienia tego co jest jeszcze, lub wciąż snem, a co dzieje się naprawdę. Nie oszukiwał się. Wyczuwaną obecność przypisywał koszmarom. A je z kolei temu z czym walczył i przed czym ugiąć się nie zamierzał. Przed strachem. Cholernym paraliżującym strachem, że sobie nie radzi. Ze sam jest zwyczajnie wart tyle co gówno. Ze Ren obnażyła go z samotności i pancerza, który wdział na siebie jeszcze za młodu w domu by sobie radzić. Ze jest zwyczajnym nieudacznikiem, z którego można się tylko złośliwie podśmiewywać stojąc w kącie pokoju i obserwując. Ze do cholery żyje wciąż tym co miał. I nadal w Megan widzi Karen czym krzywdzi ją okrutnie. W Arnoldzie obcego faceta, z którym bezkarnie można udawać kontakt. A w Maddy swoją najukochańszą córeczkę. Która na jego widok krzyczała radośnie “Tato!”. A na…
Pierwszy krzyk dotarł do niego nadal na tej granicy półsnu, w której walczył przez półprzymknięte oczy ze swoim przyczajonym w kącie pokoju strachem.
Drugi wyrwał go z łóżka i w mgnieniu sekundy wybudził.
- Maddy...
Wyskoczył z pokoju zapomniawszy o przewidzeniach… Światło w korytarzu… biegnąc zobaczył plecy uzbrojonego w baseball’a Jake’a, który otwierał właśnie drzwi do pokoju Maddy… Chłopak zatrzymał się w wejściu. Wyminął go. Nie potrzebował nawet chwili by odnaleźć spojrzeniem tę jedyną rzecz, której teraz szukał. Maddy!
Podbiegł do wciśniętej w kąt łóżka przerażonej dziewczynki i objął ją mocno.
- Już, już… Maddy… to tylko sen… jestem tu… jestem.

Steve
W drzwiach pojawił się Steven. Z podkrążonymi oczami i bladą twarzą. Włosy sterczały mu w nieładzie we wszystkie strony. Stanął obok Jake'a i rozglądał się po pokoju Maddie.

Megan
Kolejna noc bez snów dopiero się zaczęła, gdy obudził ją krzyk.
Pełen histerycznego przerażenia piskliwy wrzask.
- Maddison!
Megan zerwała się z łóżka i wypadła na korytarz, biegnąc do pokoju siostrzenicy. Pojawiła się tam niemal w tym samym momencie co Steve i Daniel, przed oczami mając zamglony las, który wyświetlił się na ekranie jej laptopa. A w podświadomości lęk, który towarzyszył jej podczas pierwszej nocy, gdy biegła… nie wiadomo skąd i dokąd, choć czuła, że to był bieg po życie.
Także i teraz czuła ten obezwładniający lęk, kiedy odepchnęła chłopaków i wpadła do pokoju, gdzie ujrzała twardą nastolatkę szlochającą jak dziecko w ramionach ojca. Trzęsła się jak w febrze, wzbudzając w ciotce mieszaninę strachu i instynktu macierzyńskiego.
Nim jednak dotarła do łóżka, by spróbować jakoś ukoić strach rodziny… i swój, jej wzrok padł na obrzydliwe ptaszysko, które rozsiadło się na biurku Maddy. Z trudem stłumiła krzyk, choć nie zdołała powstrzymać go całkowicie. A potem ciężko opadła na łóżko i drżącą dłonią na oślep poklepała Maddison? a może Daniela? w ramię.
- Co… cco to jest? Ty to tu… przyniosłaś? - wyjąkała, czując narastającą panikę.


Wszyscy
Steve wszedł do środka i z bijącym sercem podszedł do wypchanego kruka, przyglądając się jego czarnym, paciorkowatym oczom i błyszczącym w sztucznym świetle piórom.
- Ja go tu nie przyniosłam - Maddie szepnęła oplatając ojca ciasno i płacząc niemal w głos. - On krakał tato on krakał. Ja tu nie chcę mieszkać. Wracajmy do Chicago zanim zginiemy jak te poprzednie rodziny…
Jake oddychał ciężko, adrenalizna buzowała w żyłach, zorientował się że dalej trzyma w rękach wzniesiony kij. Zmęłł przekleństwo, podszedł do okna i sprawdził czy zamknięte, po czym wcisnął w ręce brata baseballa.
- Rusz się - warknął do niego. - Trzeba sprawdzić dom. Ktoś wlazł tu jak do siebie. Może po gliniarstwo zadzwonić?
Z ostatnim pytaniem zatrzymał się w progu i zerknął na ojca.
Steven oderwał wzrok od wypchanego truchła.
- Sam sobie sprawdź! - syknął do Jake'a. - To ty robisz w tej rodzinie za mięśniaka. Connard!
W pierwszym odruchu chciał oddać bratu pałkę, potem jednak spojrzał na nią jakby zobaczył ją po raz pierwszy i nie oglądając się na nikogo wyszedł z pomieszczenia ściskając kij w ręku.
Na odpowiedź Steve’a tylko zacisnął pięści, ale nie wygarnął mu, nie chciał powiększać zamieszania.
Daniel odwrócił się tak, by Maddy nie mogła już widzieć wypchanego kruka po czym skinął na młodszego syna.
- Jake, zabierz to stąd proszę. Wyrzuć najlepiej - powiedział wskazując na szkaradztwo. Przez bardzo krótką chwilę ich spojrzenia skrzyżowały się. Nieznaczne skinięcię głową, a może tylko mrugnięcie oczami. Wystarczająco jednak wymowne. Wiem, że mogę na Ciebie liczyć - I zobacz, czy u dziadka wszystko w porządku.
Jake wziął od ojca wziął ptaszysko i przyjrzał mu się uważnie. Daniel zaś odwrócił się do Meg.
- Przyniosłabyś wody? Albo nie. Wyjdźmy stąd. Chodźmy na dół do salonu.
Nadal obejmując Maddy, podniósł się z jej łóżka. Gotów znieść ją na dół gdyby była zbyt roztrzęsiona by nadal iść.
- Już dobrze Maddy… Spójrz na mnie - po chwili zawahania odchylił nieco jej głowę od siebie i oparł czoło o jej - Słyszysz? Spójrz na mnie Maddy. W porządku? - Odkąd zaczęła szkołę, to nawet wtedy... nawet rok temu. Nawet nocami po tamtym dniu nie była tak przerażona jak teraz - Chodźmy na dół.
- Tak... chodźmy. - Megan obrzuciła ponurym spojrzeniem przelukrowany obrazek ojca obejmującego przerażoną małą córeczkę, którą nadal w niej widział i odwróciła głowę, by nie zobaczył grymasu niesmaku i zazdrości, który pojawił się na jej twarzy. Sama przecież była nie mniej przerażona od buntowniczej smarkuli, której bunt jakoś wyparował, gdy stanął oko w oko ze strachem. Ale co ona mogła wiedzieć o strachu...
- To pierzaste straszydło przydałoby się spalić. - mruknęła na tyle cicho, by z jej głosu nie dało się odczytać żadnych emocji. Przepuściła przodem Daniela z Maddy i dodała - Spotkamy się na dole, ja jeszcze wpadnę do pokoju po telefon. Zadzwonię do Berta. Musimy wezwać policję.
- Policję? Po co? - Maddison dała się prowadzić ojcu za ramię, choć ruchy miała spowolnione i wydawała się nieobecna jakby popadła w jakiś stupor. - I co im powiem? Ze obudził mnie wrzask wypchanego ptaka? Jeszcze mnie zamkną w wariatkowie, tato nie rób tego… Zresztą może mi się przyśnił ten dźwięk, może… ja tu przyniosłam jakoś… nieświadomie? Albo dziadek, on ciągle robi głupoty a później nawet nie pamięta. Nic się przecież nie stało…
- Ktoś trzymał za klamkę mojego pokoju - przerwał jej Jake - tuż przed tym jak usłyszałem krzyki. Musimy sprawdzić dom, może jakieś miejscowe przygłupy robią obcym kawały. Jak inaczej wytłumaczyć że to coś - przełożył kruka za plecy, tak by zdjąć go z widoku Maddie. - znalazło się tutaj?
Daniel nie skomentował z początku pomysłu, że właśnie się do nich włamano. Jeśil, tak to powinni znaleźć jakieś ślady rano… Odetchnął natomiast słysząc jak córka zaczyna mówić już z sensem i zupełnie do rzeczy. I w tym samym momencie z niego również zaczął opadać ten sam całun nieprawdy, który zasłonił mu oczy gdy dotarł do niego jej pierwszy krzyk. Miała piętnaście lat. Piętnaście lat i zły sen. Nic więcej.
- Jest czwarta w nocy, Meg - powiedział odwracając się jeszcze w wyjściu z pokoju do szwagierki - Ten policjant na pewno śpi. Nie ma sensu go o tej porze niepokoić. Sprawdzimy dom i jeśli trzeba będzie zadzwonić na policję to lepiej zrobić to rano. Trzeba…
Nie dokończył. Nie zdążył, bo gdy wyszli na korytarz usłyszeli dobiegający z poddasza hałas. Jakby ktoś w środku nocy zdecydował się nagle przeprowadzić gruntowny remont. Rytmiczne uderzenia niosły się po całym budynku i nie pozostawiały wątpliwości, że dobiegają z pokoju Stevena.

- Steve? - w głosie ojca zdenerowanie i niepokój ponownie zmieszały się ze sobą. Zdecydowanie na korzyść zdenerowania jednak - Steve!?
I wtedy na schodach pojawił się Arnie. Wchodził na górę a widząc zgormadzonych na korytarzu przystanął i przyjrzał się im uważnie.
- A wy czemu jeszcze nie śpicie? - zapytał.
- To Steve - odpowiedział ojcu szybko, po czym odwrócił się do córki - Poczekaj tu z Meg i z dziadkiem. Jake, sprawdź na dole czy alarm jest nadal włączony!
I pobiegł na poddasze.
- Tato! - Maddie ani myślała się słuchać, poszła w ślad za ojcem na dodatek ciągnąc za ramię ciotkę i dziadka. - Po co idziesz na strych? Nie lepiej odłożyć to na rano? Poza tym… - jęknęła jakoś niewyraźnie - tam jest masa klamotów po tych zamordowanych rodzinach i… coś co wygląda jak ludzkie skalpy.
- O czym Ty mówisz…? - tym razem to Megan stanęła jak wryta, przyglądając się Maddy jakby widziała ją pierwszy raz w życiu. Zbladła jak kredowa ściana za jej plecami - Jakich zamordowanych rodzinach?!?
- Tata wam nie mówił? - nastolatka zerknęła na ciotkę i dziadka. - Dlatego dom był taki tani. Poprzednia właścicielka wymordowała tu męża i dwójkę dzieci. A jeszcze wcześniej, Hortoni, bo tak mówią o nawiedzonym domu - Dom Hortonów - też jakoś zginęli… Wszyscy. A sądząc z przeglądanych szpargałów na strychu bawili się w myśliwych i… indian.
- Nie… nie mówił. - Meg stanowczo zaparła się o poręcz - Nie idziemy na górę. Niech Daniel sprawdzi, co się dzieje u Steve’a a my wracamy grzecznie do kuchni. Wszyscy.
Maddie przewróciła oczami ale już nie protestowała. Ruszyła za ciotką oglądając się w kierunku hałasów. Chwyciła dziadka pod ramię i szepnęła z jakąś dramaturgią.
- Wszyscy zginiemy.
- Maddie… - Arnold dał się prowadzić z powrotem na dół. - Nawet jeżeli to prawda, to ta kobieta jest na pewno w więzieniu, prawda? A nawet jeśli nie, to ty nie masz o co się martwić. Nic nam nie zrobi. A co ze Stevenem? - zapytał poważniej, oglądnąwszy się przez ramię na górę.
W odpowiedzi z góry dobiegł ich tylko krzyk Daniela. Głośny. Ale już nie tak nerwowy.
- Jake! Sprawdziłeś czy alarm jest włączony?!
Młodszy ruszył szybko na parter.


Pokój Stevena.

Drzwi były zatrzaśnięte. Po ich otworzeniu ze środka uniosła się szarawa mgiełka pyłu wapiennego. Podłoga przy jednej ze ścian, pod którą stało łóżko usłana była połamanymi resztkami drewniano-wapiennej ściany. Koło wezgłowia ziała dziura w ścianie wielkości człowieka. Wszystko przykryte było warstewką szarego pyłu.
Steven stał koło wyrwy, biały niczym zjawa i przyglądał się swoim dłoniom. Widząc wchodzącego ojca schował rękę do kieszeni, nerwowo, jakby został przyłapany na gorącym uczynku. Przyjrzał się zniszczeniom
- Putain de merde! - stęknął. - Tato, ja.. - zaczął nie wiedząc jak wytłumaczyć bałagan.
- Steve… - w głosie ojca dało się wyłapać zmęczoną rezygnację.
- Tam w ścianie był jakiś drapieżnik! Zobacz, ma tam gniazdo! - wskazał na wyrwę w ścianie. - Coś obudziło mnie w nocy! Znowu! I gdy Maddie... ten kruk…
- Steve! - tym razem ton był już z tych bezwzględnie przywołujących do porządku, a oblicze ojca zdać się mogło bardziej niż surowe. Po chwili jednak malujący się na nim gniew jakby ustąpił trochę, a mężczyzna westchnął - Zejdź na dół do reszty.
Steven wbił wzrok w pokrytą pyłem podłogę i unikając spojrzenia ojca posłusznie, bez słowa opuścił pokój.
Daniel odprowadził go wzrokiem do momentu aż chłopak minął w wyjściu. Potem obejrzał się na ziejącą mrokiem, nawet teraz przy zapalonym świetle, dziurę w poszyciu. Pokój nie nadawał się do spania w nim teraz. I to nie tylko przez ten wszechobecny kurz…
Odrobinę mimowolnie podniósł pozostawiony przez syna kij bejsbolowy i powoli podszedł do dziury. Z dołu dochodził go głosy Maddy i Megan.
Co mu mogło do głowy strzelić, żeby taką dziurę wyrąbać…
Światło lampy zdawało się wystarczające by zajrzeć do środka. O przetrząsaniu jednak, czy szukaniu drapieżnika nie mogło być mowy. Nie teraz. W świetle lapmki nocnej zobaczył jednak jakieś gniazdo zwierzęce, odchody, kości drobnych gryzoni, oraz pióra wróbli, czy innych małych ptaków. Ostatecznie pokręcił głową z rezygnacją. Ty byś go pewnie lepiej zrozumiała Ren…
Jeszcze tylko jedna rzecz zwróciła jego uwagę. Plecak Steve’a. Niedbale rzucony. Nie zamknięty. Od razu przypomniał mu się papieros Maddy. Czy to możliwe, żeby…
Głupole.
Odwrócił się i wyszedł z poddasza zamykając za sobą drzwi na klucz. Rano się poszuka tego drapieżnika.
- Jake! Sprawdziłeś czy alarm jest włączony! - Krzyknął schodząc z góry.


Kuchnia

Arnie krzątał się od szafki do szafki. Otwierał i zamykał drzwiczki.
Maddie usiadła na krześle wciskając brodę w kolana, ciasno objęła się rekami jakby nagle zrobiło jej się potwornie zimno.
- Co odwaliło Stevowi? - wyjąknęła nadal przestraszona. Nikt nie odpowiedział.
W końcu Steven przyczłapał do kuchni z gradową miną, mówiącą “nie pytajcie”. Podszedł do krzesła i klapnął na nim krzyżując ręce i wbijając oczy w blat. Cały pokryty był białym pyłem.
- Synku, w starych domach to normalne. - Arnie zadowolony z siebie, że znalazł kawę włączył express. - Czasem lepiej plakat przykleić na plaster. Taki stuletni tynk, oryginalny, leży na deseczkach przybitych do belek stropowych. Po tylu latach, pod ciężarem, wilgoci, może nawet grzyba, łatwo o obsunięcie. Nie martw się, jutro naprawimy. Jak chcesz, to prześpij się w moim pokoju. Ja już i tak nie zasnę. - dziadek uśmiechnął się dobrodusznie.
- Oj dziadku, dziadku - po twarzy Stevena przebiegł lekki uśmiech.
Jake po obchodzie domu i sprawdzeniu alarmu również zszedł do kuchni. O spaniu nie mogło być mowy, za dużo się podziało. Chłopak był wyraźnie poddenerwowany. Alarm działał jakby nigdy nic, drzwi i okna też wyglądały na nienaruszone. Skąd więc to się wzięło w ich domu? Kto łaził po korytarzu?
Kruka postanawiał nie wyrzucać tylko zostawił go schowanego w szafie w swoim pokoju. Trzeba go na spokojnie oglądnąć. Powiedział to na osobności ojcu gdy ten dołaczył do rodzinki na dole.
- Jake, co ty taki podminowany? - zapytał Arnie mieszając łyżeczka w czarnej kawie. - Pojedziesz ze mną do Home Depot rano? Chyba muszą mieć tutaj jakiś, albo chociaż sklep metalowy? Sprawdzisz dla mnie w internetach?
- Jasne, nie ma sprawy. - Jake łypnął okiem na Steve’a.
- Sklep z narzędziami? - Maddy wyraźnie się ożywiła. - Zawsze miałeś zmysł do majsterkowania, może zrobimy taki… - pstryknęła z palców szukając właściwego słowa. - Detektor duchów. W filmach o duchach eksperci zawsze takie mają. Mierzy skupienie ektoplazmy… czy coś.
Najstarszy z braci pokręcił nieznacznie głową na te niedorzeczności. Maddie mimo, że tak walczyła o niezależność, czasami ciągle zachowywała się jak mała dziewczynka i zastanawiał się, kto bardziej jest dzieckiem, Arnie, czy ona.
- Maddie. - Arnie usiadł przy stole. - Duchów nie ma. Są tylko na filmach i naszej wyobraźni. Dusza idzie albo do nieba, albo do piekła. Lub do czyśćca. Nie jestem pewien jak jest z wampirami i wilkołakami. - zrobił poważna minę, ale wiedziała, że usiłuje żartować.
Maddie uśmiechnęła się ciepło do Arnolda.
- Dziadku, wiem, że starasz się rozładować atmosferę. Ale z tym domem jest coś nie tak. Jakoś… źle się tu czuję. Mam koszmary. I teraz ten kruk…Na prawdę żadno z was nie ma podobnych odczuć? - skakała spojrzeniem po domownikach szukając na ich twarzach cienia zrozumienia. - A jeszcze Jake podkręca mi stracha. Wałęsa się w środku nocy po korytarzu, zagląda do mojego pokoju - oskarżycielsko burknęła na jednego z braci. - To nie do zniesienia kretynie, rozumiesz? Skończ z tą dziecinadą!
Jakie już otwierał japę, by wydrzeć się na siostrę. Cała ta cholerna atmosfera powodowała że potrzebował jakiegoś rozładowania sytuacji. Zamknął się jednak i jeszcze raz uparcie spróbował:
- Ktoś był w domu. To wszystko wyjaśnie, nie rozumiecie tego? Nie ma innej możliwości. A ty przestać opowiadać bzdury o duchach. Może ci dziadek od razu pułapki zbuduje, takie jak z Ghostbusters, co? - Warknął jednak, zaraz uspokoił się i zamyślił. - A więc ktoś na pewno łaził po domu, bo jak chciałem wyjść na korytarz to jakaś osoba na zewnątrz trzymała za klamkę. Rozumiem że nie był to nikt z was?
- Tak samo jak w nocy szłam do łazienki - Maddie mimo małej wiarygodności swojej wersji wcale z niej nie rezygnowała. - Ktoś trzymał klamkę. Od środka! Ale później nikogo tam nie było. A jak robiłam siku… normalnie jakiś facet łaził po korytarzu! Później co prawda jakoś… zlał się z cieniami ale nie wydawało mi się!
Jake pokiwał głową.
- Dokładnie, klamkę ktoś trzymał ale jak chwilę potem wypadłem na korytarz to nikogo już nie było, no a zaraz zaczęłaś sie wydzierać… Mówię wam że to jakieś lokalne, tubylcze gnoje usiłują sobie zrobić ubaw naszym kosztem.
- Słyszałem głos zza ściany - bąknął Steven nie odlepiając wzroku od blatu stołu. Za chwilę jednak pożałował, że się odezwał. - Tak mi się przynajmniej zdawało - dodał jeszcze ciszej.
- Sami widzicie! - Maddie jak nie rymnęła otwarta dłonią w stół. - Tato, dziadku… To nawiedzony dom i trzeba… - zamilkła zbita nagle z tropu - no… jest tu kościół. Może księdza zaproś na kawę… tato? - utkwiła wzrok w rodzicielu jak zwykła to robić gdy miała kilka lat i chciała by coś jej kupił.
Dziadek popatrzył na syna.
- Klamki mogą się zacinać. A w starym domu drewno pracuje. Dom oddycha. Rury wydają odgłosy. - Arnie westchnął. - A ty Maddie nie rób sobie żartów! - powiedział ostro. - Gdyby to było takie proste, babcia by na pewno mnie… nas odwiedzała. - dokończył ciszej. - Księdza do mnie nie wołajcie…
- Dziadku, klamka się nie zacięła, to inaczej wyglądało. Nie dało się jej nacisnąć, bo ktoś trzymał ją od drugiej strony. - Jake pokręcił głową. - Ksiądz tu nie pomoże, prędzej policja.
- Ja miałam tylko koszmarny sen. O ucieczce przez las... no i tego gawrona w oknie. - milczaca dotychczas Megan podniosła wzrok na siostrzenicę i westchnęła - To wszystko wyglada jak sceneria typowego koszmaru... podejrzanie tani dom w którym ktoś kogoś zamordował, dziwne sny, dźwięki, wizje... ale to sie nie zdarza w realnym zyciu, prawda...? - z jej glosu mozna bylo wyczytac ze sama w to wątpiła - Rano zadzwonimy na policję. A teraz... kto ma ochotę na śniadanie? I tak zaraz zacznie świtać... - kobieta uśmiechnęła się blado i wstala, by przygotowaniem jedzenia zająć myśli.
- Jakbyś mogła to o kawę bym prosił - odezwał się po raz pierwszy od zejścia na dół, Daniel - A co do reszty to… W pierwszej kolejności wymienimy klamki. Zaden majątek, a pewnie większości już się należy. Wstąpię przy okazji na policję. Szeryf powienien wiedzieć, czy w okolicy są tacy, którym podobne pomysły mogłyby chodzic po głowach. Zapytam go po prostu. Zgłaszać to w sumie nie bardzo mamy czego. Co zaś się tyczy duchów, to… - Przerwał. Wyraźnie chciał dokończyć, ale zamiast tego spojrzał tylko na wszystkich z osobna kręcąc głową w bezradności nad niemocą dobrania słów. Ostatecznie jego spojrzenie zatrzymało się na Maddy - Słuchajcie. Wszyscy się boimy. Ja też. Nawet dziadek się boi, choć się będzie zapierał, że tak nie jest. Boimy się, że to wszystko się nie uda. Ze nie damy sobie rady tu w Plymouth. Tu w nowym domu. Sami. Bez mamy. Bez Karen.
Westchnął i podszedł do Megan stając obok niej.
- Ale proszę Was nie pozwólmy, by ten strach urósł w naszych głowach do rangi prawdziwych duchów. Maddie, Steve… Jesteśmy Cravenami. Całe Chicago nam nie było straszne. A sami wiecie ile rzeczy tam się w każdym tygodniu przytrafia. Sprawdzę jutro z rana dokładnie to poddasze. I pozbędziemy się starych szpargałów. Jeśli macie obawy, możecie jutro spać tu na dole na sofach. Ja postaram się nie usnąć.
- Wszystko przekręcasz… - Maddy wydawała się niezadowolona i jakoś… rozczarowana ojcowskim podejściem. - Ty mi po prostu nie wierzysz, ale spoko. Rozumiem - wstała ostentacyjnie od stołu i krzyżując ramiona na piersi ruszyła po schodach z powrotem na górę. - I mnie też śnił się las.
- Maddy…
- Zwiewałam przez niego z niemowlęciem na rękach. W tym domu straszy, tato. Ja nie zwariowałam jak mama. Ja nie zwariowałam…
- Maddy! - Krzyknął za nią ze zniecierpliwieniem.
Bez już jednak odzewu. Czar prysł. Było dzisiaj. 4 lipca 2014. Szukanie drapieżników, rozmowa z policją, festyn i użeranie się z córką, która…
Oddał kij bejsbolowy synowi, wziął kawę i usiadł w fotelu w salonie. Odchyliwszy głowę do tyłu, przymknął oczy zastanawiając się co ma zrobić i jak rozmawiać z synem, który poczęstował młodszą siostrę narkotykami.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline