Rana doskwierała a rozmowa Atosa z Nathanielem nie poprawiała humoru. Istna makabra. Ludojady, ćwiartowanie zwłok, kanibalizm. Aż groza człowieka ogarniała, że takie indywidua chodzą po świecie. - Że też nie macie o czym gadać- powiedział w końcu nieco rozeźlony- Pogoda mimo pochmurnego nieba ładna, ledwo uciekliśmy spod noża bandytom a wy o takich rzeczach rozprawiacie. Jeszcze jakieś licho na nas ściągniecie. Jesteśmy wszak w Sylvanii, więc lepiej nie kusić losu.
W końcu doszli do stajni. Zdobycze zbójów w większości nie stanowiły żadnej wartości. Jedyne co wpadło mu w oko to świeczniki i oczywiście butelki brandy. Odkorkował jedną i pociągnął łyka. - Na Ranalda toż to bretońska brandy! Pofolgujemy sobie dzisiaj coś czuję. Nie ma lepszego znieczulenia ran niż łyk takiego przedniego trunku. Coś czuję Urgrimie, że sobie dziś popijemy- powiedział ze śmiechem i podał odkorkowaną butelkę krasnoludowi. - Jeden świecznik wezmę. Przyda mi się bo mam kilka świec. Jeśli bym miał pisać kronikę naszej wyprawy będzie wygodniej gdy świeca będzie się trzymać w świeczniku, zamiast z rękach. Hmm... ognisko wygasło. Trzeba będzie się przejść po chrust. Przejdzie się ktoś ze mną? Muszę się przyznać, że trochę się boję samemu łazić po tym co nas tu dzisiaj spotkało. |