Wątek: Path
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2014, 18:13   #5
Pinn
 
Pinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputację
Chłodny wiatr falował otaczając ich ciało jak mroźny całun. Wspomnienia Ducha nigdy do końca nie znikły. Pomimo medytacyjnego skupienia i prób porzucenia traumatycznej przyszłości, ta powracała. Shantu nadał mu imię Jack Norton po swoim przyjacielu z młodości, lekarzu. Próbował zmienić chłopca i dać mu nowe życie. Spojrzał na Ducha i oczyścił umysł z myśli, trwał tak w jedności z teraźniejszością przez dłuższą chwilę...

Grup nomadycznych na Edenie było sporo. Uciekając przed cywilizacją, niektórzy pełnili rolę traperów. Pędzili na swoich hoverach, szukając nowych zasobów, które można było splądrować, korzystając z obfitości nowego raju. Niektórzy byli zwykłymi banitami, pozbawionymi skrupułów łupieżcami napadającymi oddalone farmy i ośrodki. Było też sporo różnych pomniejszych grupek cieszących się z łaski przestrzeni tak innej od krańcowo przeludnionej Ziemi. Prowadzili skromne życie wolne od hałasu metropolii a przy tym nie osiadłe. Ciągły ruch, którym niektórzy się szczycili. W czasie zimy jednak było niezwykle ciężko przetrwać, większość naturalnie występującej żywności nie nadawała się do spożycia przez ludzi. Stąd prawie każda grupa nie przekraczała promienia odległości niż dwieście kilometrów od jakiegoś głównego ośrodka lub szlaku handlowego. Zachowując niezależność- koegzystowali, nie narzucając się większym frakcją.

Plemie Ducha było jednak inne. Ewenement, który Shantu próbował zrozumieć. W jego głowie pojawiło się już wiele hipotez, ale wszystkie prowadziły do nikąd. Dzikie plemię, które nawet na Ziemi wydawało by się z innej epoki. Ich kontakty z cywilizacją były znikome. Ciężka do ustalenia kultura, która nie powinna mieć miejsca bytu. Przeszukał sporo hipernetu w próbie odnalezienia jakiś danych na temat takiego szczepu, ale żadne nie pasowały do tego co zastał. Jakby Duch nie miał źródła. Przeklinający, dziko krzyczący chłopak pośród zrujnowanej wioski. Pierwotny, nieokiełznany błysk w oku. Dym widoczny z daleka na horyzoncie.

Shantu był opatem na misji znalezienia cennych sutr z zrujnowanej buddyjskiej świątyni- nietrafionego projektu filantropa z Związku Panazjatyckiego, który chciał wzmocnić zaczynających praktykę bujnym otoczeniem równika Edenu. Niestety tamtejsze gatunki, szybko pokazały kto jest gościem na tej planecie. Kepler er2034, miejsce, które nigdy nie potrzebowało człowieka. Pierwotny zachwyt ekosystemem, zielonym pasem tak cudnie otaczającym glob, nie kazał osadnikom myśleć nad dużą średnicą orbity. Sześcioletnia zima szybko ostudziła zapał. Mimo to Eden był bogaty w wszystkie surowce potrzebne do rozkwitu odradzającej się na nowo cywilizacji. Sto lat podróży w sztucznym śnie, arki za miliardy dolarów, nowa nadzieja dla zagubionej ludzkości. To wszystko nie kazało patrzeć na pomniejsze niesprzyjające okoliczności. Ta mania pozytywnego myślenia, tak powszechna dla wszystkich kolonistów silnie zaznaczyła się dla pierwszych pokoleń na nowej planecie.

Wtedy starzejący się opat zobaczył istotę w potrzebie. Kogoś kto stracił wszystko. Tak tajemniczy nieznajomy, obudził w nim żądze przygody którą jak sądził dawno z siebie wykorzenił. Postanowił zataić całą sprawę. Ukryć ją przed mediami i korporacjami badawczymi, które zrobiły by z Ducha świnkę doświadczalną i umazanego malunkiem wojennym klauna. To było akurat proste, bo poza Shantu w wyprawie uczestniczyła para niezbyt bystrych, lubiących wódkę najemników pełniących rolę okolicznych przewodników i jego uczeń Shinji. Zabrał Ducha do swojego opactwa i próbował go okiełznać. Nauczyć wszystkiego co powinno zmienić dzikusa w człowieka cywilizowanego. Najlepiej podążającymi za naukami Buddy... Oczywiście nie można było mieć wszystkiego. Nawet w klasztorze rodziła się podejrzliwa i gorzka atmosfera. Jako opat Shantu miał ważne obowiązki, które zdaniem wielu utykały przez nikogo innego jak nowo ochrzczonego Jacka. Z czasem mistrz zrozumiał, że musi wybrać między obowiązkami a miłością do chłopaka. Wybrał to drugie i ruszył na północ w rejony Unii Nowo Amerykańskiej. Zaczęła się zima.

Teraz znów zbliżała się wiosna. Cykl dopełnił się. Cisza musiała zostać przerwana. Shantu powiedział:

-Trapi Cię twoja przeszłość. Znów zaczyna się wiosna. Na równiku znów rozkwitnie dzikie życie. A ty ciągle czujesz ten ból. Jesteś wojownikiem- chwycił za bark i lekko potrząsnął- Potężnym wojownikiem. Jeśli chcesz wyruszyć tylko powiedz, zaakceptuje to.

Mistrz jak zawsze mówił bezpośrednio i dając wolność wyboru. Oczekiwał na reakcję młodego mężczyzny. Jeśli dojrzał do rozpoczęcia swojej ścieżki, miał dla niego ślad. Ślad, który odnalazł po długim poszukiwaniu. Coś co odkrywało choć rąbek tajemnicy Ducha, a prowadziło do New Detroit, które majaczyło się u stóp ich góry.

 

Ostatnio edytowane przez Pinn : 20-12-2014 o 12:35.
Pinn jest offline