Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-12-2014, 16:40   #8
Tropby
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Noble's Quarters
Następną osobą która podniosła do góry rekę był o dziwo towarzyszący grupce starzec, który przedstawił się wszystkim jako lokaj bladej i cichej dziewczynki, która przez cały czas wydawała się dziwnie apatyczna i mało zainteresowana tym co działo się dookoła niej. Inne dziewczynki z klasy profersora Balthazara rzucały tej dziwacznej dwójce roześmiane spojrzenia i chichotały szepcząc coś między sobą. Marie na pierwszy rzut oka zdawała się je ignorować, jednak ciężko było powiedzieć czy rzeczywiście była na nie obojętna, czy też właśnie planowała jak zamordować je we śnie.
- Czy mógłbym przejrzeć wszystkie pokoje i wybrać najbardziej odpowiedni dla panienki Marie? - zapytał uprzejmie starzec, jednak nim zdążył dostać odpowiedź do jego uszu doszedł delikatny głos mademoiselle.
- Chcę ten pokój - oznajmiła dziwnie stanowczym jak na siebie tonem.
- Ten pokój? - zapytał lokaj, a jego mile uśmiechnięta mina przygasła lekko gdy jego wzrok spoczął na drzwiach otwartych przez dziewczynkę, która na moment odłączyła się od grupki. Edmund z wyrazem niepewności na twarzy podszedł do niej i oparłszy dłonie na framudze drzwi zajrzał do środka pomieszczenia. Po chwili zaś włosy stanęły mu dęba. - A-ależ z pewnością znajdzie się dla panienki coś lepszego niż…
- Chcę. Ten. Pokój - powtórzyła dziewczynka głosem niecierpiącym sprzeciwu.
Twarz starca wykrzywił grymas przerażenia, gdy ten rozglądał się po ciasnym pomieszczeniu o przybliżonych wymiarach 5x4m. Unosił się w nim mdły zapach ziół który lokaj szybko rozpoznał. Prawdopodobnie pełniło niegdyś rolę składziku, bądź małego laboratorium alchemicznego. Na podłodze dało się dostrzec resztki potłuczonego szkła oraz strzępy roślin które ktoś niedbale zamiótł w kąt pomieszczenia. Ściany oraz sufit pokrywała gruba warstwa kurzu, zaś przez oblepione brudem małe okienko na tyłach przebijało się tak mało światła, że łatwo było pomylić dzień z nocą. Jedynie ustawione pod jedną ze ścian nowe piętrowe łóżko wraz ze stojącymi po bokach dwoma kuferkami oraz znajdujące się naprzeciwko niego proste biurko z krzesłem wskazywało na to że pomieszczenie miało pełnić teraz rolę sypialni dla uczniów. Jednak tym co dopełniało upiorny nastrój sypialni była zawieszona pod sufitem wypchana wrona, której paciorkowate łypały złowieszczo na każdego wchodzącego.
- Czyż nie wygląda uroczo? - zapytała Marie z wesołym uśmiechem, próbując przecisnąć się obok swego lokaja, jednak ten natychmiast zastąpił jej drogę. Dziewczynka zmarszczyła na to brwi i posłała mu oburzone spojrzenie.
- Tylko pięć minut, mademoiselle - rzekł Edmund błagalnym tonem. - Proszę pozwolić mi przynajmniej doprowadzić panienki nową… sypialnię do możliwego porządku.
Marie chwilę namyślała się nad tą propozycją, jednak w końcu kiwnęła głową i odwróciła się w powrotem w kierunku grupki uczniów. Lokaj natomiast z głośnym westchnieniem ulgi wyciągnął zza pazuchy magiczną różdżkę, którą wycelował w ustawione pod ścianą dormitorium bagaże studentów, zaś jedna z walizek otwarła się i wyleciało z niej kilka ścierek oraz miotełek do kurzu. Zatańczyły one wesoło w powietrzu, po czym wleciały za starcem do sypialni, której drzwi zatrzasnęły się za nim.
- Ah, ten Edmé. Zawsze taki nadgorliwy - westchnęła Marie, wzruszając ramionami obojętnie, po czym wróciła do swojej grupki, nie przejmując się kompletnie tym że uwaga wszystkich zgromadzonych była skupiona tylko na niej. Odczekała chwilę aż profesor oraz uczniowie wrócą do dyskusji na temat spraw organizacyjnych, a następnie zbliżyła się do jedynej wyróżniającej się z tłumu osoby. Ubrana w proste spodnie oraz koszulę tęga dziewczyna o imieniu Sixti na którą reszta szlachciców spoglądała nieufnie i nieco z góry z jakiegoś powodu przykuła jej uwagę.
- Bonjour - przywitała się z uprzejmym dygnięciem. - Nazywam się Marie. Chciałabyś zostać moją współlokatorką?
Sixti przekrzywiła głowę.
- Nie mam Bondżoru. Raz na święta nam dali. Z uszkiem. Świńskim - rozmarzyła się - Może ty też dostaniesz, jak wyrabiać będziesz normę - uśmiechnęła się ukazując poczerniałe od pyłu węglowego zęby i podając zgrabiałą, twardą jak u mężczyzny dłoń rzekła - Jestem Sixti September. Powinno by Sixteen, ale notariusz był bardziej piany niż zwykle. Bardzo miło mi cię poznać Marie. Czemu ten wykładowca sprząta? - obejrzała nienaturalnie wielkie łóżko - Jak myślisz, ilu tu wsadzą Wychowanków? Pewnie z czterech. Musimy wcześnie się kłaść spać, aby środek zająć. Jak szybko jesz?
- Ja widziałam tylko jedno piętrowe łóżko, a dwa miejsca do spania zwykle oznaczają dwie osoby w pokoju - wyjaśniła Marie z lekkim przyjaznym uśmiechem za którym mógła kryć się miriada emocji, które jednak nigdy nie ujrzą światła dziennego. - A Edmé to nie wykładowca, tylko mój służący. Mi również miło cię poznać, Sixti - dodała, wyciągając rękę w jej kierunku, jednak nim te zdąrzyły złączyć się w uścisku z rękawa Marie wysunęła się czarna macka, której koniec uformował się w malutką dłoń i to ona uścisnęła rękę Sixti. - Oho, Mort też chce się przywitać! - zaśmiała się wesoło szlachcianka, klasnąwszy rękami z uciechy gdy spod jej spódnicy wyłoniła się falująca czarna masa pełna przekrwionych oczu. Wszystkie zaś łypały na Sixti z żywym zainteresowaniem, a rząd białych zębów szczerzył się w szerokim przyjaznym uśmiechu.



Słowa Mari tak zdumiały Sixti, że ta nie była w stanie odezwać się ani słowem
- Człowiek służy wychowankowi? To prawie wbrew tej no… prządce natuyrownej. - potem popatrzyła na Morta - Masz pieska? My też mieliśmy kiedyś pieska,, choć potem okazało się, że to był zdechły Morświn. Nazywaliśmy go Fafik. Wszyscy kochali Fafika - pogłaskała mackę
- Mort to nie piesek. Pieski są nudne - stwierdziła Marie obojętnym głosem. - Ale miałam przeczucie że się dogadacie - pokiwała głową z zadowoleniem. Macka zaś coraz ciaśniej oplatała dłoń Sixti i pięła się coraz wyżej w górę jej ramienia. Po chwili czarna masa przeniosła się w całości na “kopciuszka”, owijając się dookoła niej w czułym, choć nieco odrażającym uścisku. - A to że szlachta posiada służących jest jedynym naturalnym porządkiem rzeczy, czyż nie? - kontynuowała panna Meunier. - Inaczej kto sprzątałby w twoim zamku, przygotowywał ci posiłki, ścielił łóżko, czesał włosy i prasował suknie na specjalne okazje jak uczty czy bale? No i oczywiście sprzątał po Morcie gdy zdaży mu się zrobić bałagan.
- Nie, Wychowankowie służą Wychowacą. Piorą, sprzątająk ładują węgiel. Ty też będziesz to robić. Dostaniesz prawdziwe imie i będziesz pracować, a jak nie to do zsyyypuuu. Co twój Mort robi - popatrzyła na stwora
- Tak pokazuje że cię lubi - odparła Marie z wesołym uśmiechem. - Lepiej się przyzwyczaj skoro od dzisiaj mamy razem mieszkać. Na noc zamykam go żeby nie rozrabiał, ale w dzień robi co chce dopóki mu na to pozwalam - wyjaśniła, po czym uniosła do góry dłoń i pstryknęła palcami, a czarna masa zabulgotała i rozluźniła uścisk, by następnie ześlizgnąć się na podłogę i zebrawszy się w jedną kupę uformowała się w kształt kota, który od razu zaczął łasić się do nóg swej właścicielki. - Jeśli tak wygląda życie tych waszych “wychowanków”, to macie gorzej niż nasi służący. Często bywasz przygnębiona? - zapytała ni stąd ni z owąd, jednak zdawała się dziwnie zainteresowana odpowiedzią na to pytanie.
Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, jak nas nie biją to nie ma na co narzekać. A skoro twoi służący tak źle mają, to czemu im nie pomagasz? Ja bym pomagała. Jak ludzie sobie pomagają to dłużej żyją - odparła głaszcząc kota.
- Oh, nie to miałam na myśli - odparła Marie, machając przecząco ręką. - Po prostu u nas nie pracują dzieci. Dla dorosłych to jak najbardziej odpowiednia praca i gdyby się im u nas nie podobało, to zawsze mogą poszukać innej - skończyła wyjaśniać dokładnie w momencie gdy drzwi do pokoju otworzyły bez najcichszego nawet skrzypnięcia, co znaczyło że zawiasy musiały zostać właśnie naoliwione.
- Pokój gotowy, mademoiselle - oświadczył Edmond i z zadowoloną miną przekroczył próg pokoju w którym nie było teraz najmniejszego śladu kurzu czy brudu. Idealnie pościelone łóżko, wypastowana podłoga i świeżo umyte okno niemalże lśniły w czerwonym świetle zachodzącego słońca. Lokaj machnął jeszcze raz swoją różdżką, a wszystkie przybory do sprzątania poszybowały z powrotem w kierunku kufra z którego przybyły, zaś ten zamknął się z trzaskiem i potoczył się w kierunku starca który ujął go za rączkę i podniósł do góry jak gdyby nic nie ważył. - Proszę nie zapomnieć o wieczerzy, panienko Marie. Gdyby panienka czegoś potrzebowała, proszę dzwonić. Dyrektorstwo pozwoliło mi zająć jedną z nieużywanych kwater dla nauczycieli, więc będę niedaleko - uspokoił, kłaniając się nisko, po czym na kiwnięcie głową panny Meunier opuścił kwatery dla uczniów.
- W takim razie zostało nam tylko się rozpakować - westchnęła Marie, wchodząc do pokoju gdzie czekały już na nią jej walizki. Otworzyła jedną z nich i pogrzebała w niej chwilę, po czym wyciągnęła malutką idealnie mieszczące się w jej drobniutkiej dłoni pianino. Przyjrzała się z zastanowieniem umieszczonemu na nim miniaturowemu zeszytowi z nutami, by po krótkim namyśle przerzucić czubkiem palca kilka stron, aż w końcu znalazła tą odpowiednią i postawiła instrument na biurku. Ten zaś zaczął po chwili sam z siebie grać cichutko przygnębiającą melodię, która idealnie komponowała się z wcześniejszym wystrojem pokoju. - Teraz wyraźnie czegoś tu brakuje - stwierdziła dziewczynka, rozglądając się dookoła z namysłem, jednak w końcu tylko westchnęła i opadła na dolne łóżko. - Eh, pomyślę o tym jutro. Ty też możesz zastanowić się jak udekorować nasz pokój, Sixti - rzekła do swej nowej współlokatorki.
- To dzieci w twoich stronach robią - zapytała przyglądając się temu co robi Marie - Muszą się bardzo nudzić, ale tu chyba też nas zagonią do węgla - popatrzyła na wątłą dziewczynę i zmartwiła się - [i] Mieszkamy tu we dwa? I co to znaczy uderkować? []i]
- To znaczy zrobić coś żeby miejsce albo rzecz wyglądała ładniej i bardziej uroczo - wyjaśniła ze spokojem szlachcianka, nie podnosząc się z łóżka na którym z jakiegoś powodu leżała sztywno i nieruchomo, jak gdyby próbowała udawać ciało leżące w trumnie. - Jeśli byłoby nas tu więcej, to zabrakłoby miejsc do spania. Możesz zająć górne łóżko - stwierdziła, unosząc do góry dłoń z wyciągniętym palcem. - A w Arieweth skąd pochodzę dzieci bawią się i uczą jeśli są z bogatych rodzin. Te z biedniejszych pomagają w obowiązkach domowych i tylko dzieci chłopów pracują razem z resztą swoich rodzin na polu, ale też dopiero gdy są parę lat starsze od nas.
Ciężko było stwierdzić czy pytania Sixti irytują Marie, gdyż jej głos cały czas pozostawał obojętny i bez emocji, zaś od momentu gdy położyła się na łóżku jej wzrok bez przerwy wpatrzony był w jeden punkt.
- Czemu taka cicha jesteś i tak mało się ruszasz - zapytała nachylając się na Marie.
- A dlaczego ty jesteś głośna i ruchliwa? - odpowiedziała dziewczynka pytaniem na pytanie.
- Jestem ludziem, to od tego
- W takim razie może ja nie jestem człowiekiem? - wydedukowała panna Meunier, równie obojętnym głosem co wcześniej. - Zresztą czyż wszyscy tutaj nie jesteśmy wyjątkowymi istotami, posiadającymi unikalne zdolności? Niektórzy mogliby nazwać nas czymś więcej niż zwykłymi istotami ludzkimi.
- Ale może naumnieć cię być mnie… szklana? Widziałam taką figurkę i była jak ty tylko nie gadała - położyła na łóżku swój dobytek czyli zapasową koszulę i spodnie oraz list
- Mon père pewnie by się ucieszył, ale podziękuję - odparła Marie, opuszczając w końcu uniesioną wcześniej dłoń w dość machinalny sposób. - Czy miałabyś coś przeciwko gdybym zapytała skąd pochodzisz i jak dużo wiesz o magii? - zapytała po chwili z ledwo wyczuwalnym w głosie zainteresowaniem. - Skoro jesteś w naszej klasie to również musisz być ze szlachty, ale jakoś nie pasujesz do reszty. Też przybyłaś z innego królestwa?
- Ja jestem z Helsgate. To takie schronisko dla dzieci, aby nie zeszły na złą drogę. Mieszkałam w górach zagłady. U nas magia padała z nieba i jak padał manniczny deszcz, to ludziom wyrastały nowe ręce albo głowy, a to było mało fajne ale się zdarzało - nagle sierota wpadła na pomysł - Choć ze ze mną. Poznamy może innych i się zaprzyjaźnimy - pociągnęła ją za dłoń
Marie z głośnym westchnięciem dała się ściągnąć z łóżka i pociągnąć Sixti w wybranym przez nią kierunku. Może również była ciekawa jakież to interesujące osoby uda im się poznać, a może po prostu była zbyt zmęczona podróżą żeby spierać się z narwaną współlokatorką.
Mort tym razem przepoczwarzył się w imitację wiszącej pod sufitem wrony i kracząc głośno poleciał w powietrzu za dwójką dziewczynek.

 
Tropby jest offline