Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2014, 13:19   #26
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Maddie wyobrażała sobie, że to będzie obciachowa wioskowa imprezka w plenerze. I nie myliła się zbytnio. Rozglądała się po tłumku przeciętnych małomiasteczkowych twarzy i po trochu współczuła sobie przeprowadzki i ostatnich zmian. Z drugiej strony osoba Joela wynagradzała znacznie straty moralne. Przy samochodzie rozmawiała z tatą ale już łowiła wzrokiem jego szerokie ramiona i płowe, złapane w kucyk włosy.
- Tato, przecież jestem ostrożna – standardowa formułka aby uspokoić ojcowskie sumienie. Aby dać mu pretekst do zaufania i zawierzania w jej zdrowy rozsądek. A ojciec rzeczywiście chciał jej wierzyć bo to oznaczało jeden kłopot mniej a miał ich już tak za wiele. Maddie upilnowana, haczyk przy jednym z punktów „listy do zrobienia” odfajkowany. „Panie władzo, robiłem wszystko co w mojej w mocy, zawsze przykładałem należytych starań”. Cholerny ojciec roku. Kochała go ale i momentami nienawidziła. Za tą całą sprawę z mamą. Że jej na to pozwolił. Że tak łatwo zostawił za sobą. Że... za bardzo zbliżył się do Megan. Mama jeszcze dobrze nie ostygła a on spoufalał się z jej własną siostrą. Rzygać się Maddie chciało. I znów, niby wszyscy chcieli dobrze, niby pomocni, niby wspierający się w tej tragedii. Dobrymi intencjami jest piekło wybrukowane.

- Dobra, ulatniam się, ta rozmowa jest bezproduktywna – burknęła z tą malkontencką miną, w którą tak często się ostatnio zbroiła. - Zadzwoń po mnie jak będziemy się zbierać.

Wtopiła się w tłum oddalając mimowolnie od sceny. Występ lokalnej kapeli sprawiał, że sukcesywnie więdły jej uszy. Wyświadczyła im niemałą przysługę i schowała się za rzędem kramów. W jednym z nich zamówiła mocną kawę bo nieprzespana noc dawała się we znaki. Sączyła aromatyczny napój i przechadzała po terenie festynu przykuwając spojrzenia głównie tej starszej i konserwatywnej części społeczności Plymouth. Jej strój jak zawsze przyprawiał staruszki o zawał serca, za to dość pobudzająco działał na chłopców. Jeden z nich właśnie gwizdnął za Maddison komentując jej długie nogi. Miała coś odpowiedzieć ale wtedy wpadła na Joela, jej myśli od razu się rozpogodziły a twarz ożywił uśmiech.

Maddie była dość powściągliwa w stosunku do zapoznanych osób. Fakt, Tipi wydawała się miła. Na dodatek była siostrą Joela a więc praktycznie stanowiła część rodziny. Dlaczego aż tak dała się podpuścić, że opowiedziała o kruku i nocnych nawiedzeniach? Szukała chyba zrozumienia, szczególnie, że w domu się go nie doczekała. Cóż, a teraz czekał ją kolejny zawód. Drwiny i podśmiewanie, co znowu cięło jak nóż. Maddie nie kryła rozdrażnienia a miara absolutnie się przebrała kiedy Tipi zasugerowała w spazmach śmiechu.
- Może Maddie ma coś nie po kolei z głową? Może to jakaś rodzinna choroba umysłowa?

Przed oczami stanęła matka, taka drobna i zapadnięta w białą pościel, otoczona piętrzącą się piramidą fiolek, pigułek, buteleczek.

Maddison nie do końca panowała nad sobą. Pamiętała jak zalewała ją złość i żal a później jakoś się wszystko zadziało i stała nad powaloną na trawę dziewczyną dysząc i grożąc jej palcem.
- Nigdy więcej nie żartuj z mojej rodziny – puściła kołnierzyk koszuli i odwróciła się na pięcie.

A w zasadzie wystrzeliła jak strzała, byle dalej od grupki pajaców. Nie sądziła, że ktokolwiek za nią pójdzie ale Joel chyba poczuwał się do odpowiedzialności za lekkomyślność siostry. Miał w sobie ten dojrzały spokój i powagę, poza tym zdawał się Maddie wierzyć a to działało jak balsam. Pozwoliła mu się pocałować w czoło i objąć. Dopiero gdy znikła w jego szerokich ramionach poczuła jak bardzo było jej to potrzebne. Łaknęła bliskości wręcz desperacko, może właśnie ta potrzeba spowodowała wybuch tego gejzeru jakim było spontaniczne uczucie do Joela.
- Kocham cię – wyrwało jej się szybciej niż zdążyła to przemyśleć.

Zażenowana własną szczerością złapała chłopaka za rękę i poprowadziła w stronę boiska gdzie tłoczyło się coraz więcej osób. Jak się okazało rozgrywał się tam mecz a prym wiódł w nim nikt inny jak jej brat, Jake. Ten to wszędzie potrafił się wkręcić. Gwiazda każdej sceny.
Pogratulowała bratu dobrego meczu i klepnęła między łopatki ale już zaczął otaczać go wianuszek fanów więc się zgrabnie wycofała. Pogadają w domu.

Rozmawiali z Joelem, głównie o niej samej. O Chicago i powodach wyjazdu, wspomniała o mamie ale on taktownie nie drążył tematu. Objął ją tylko jakoś troskliwiej a gdy temat zszedł na muzykę i Maddie przyznała się, że sama gra i śpiewa z dużym powodzeniem powiódł ich wprost do sceny gdzie zawodzili kolejni amatorzy rocka.

- Są absolutnie... beznadziejni – zaśmiała się a kiedy ostatnie dźwięki piosenki zamilkły Jake wskoczył na scenę i rozmówił się z jednym z organizatorów. Jak się okazało właśnie odbywał się lokalny konkurs i Maddison Craven została dodana naprędce do listy uczestników.
Jeden z muzyków pożyczył jej gitarę a Joel już ciągnął ją do mikrofonu. Nie miała zbyt dużo czasu aby przeanalizować czy jest mu wdzięczna czy mu się za to po całej hecy oberwie.

- Eeee, nazywam się Maddison. Maddison Craven. Nasza rodzina jest tutaj nowa. Mieszkamy w domu... - w porę ugryzła się w język i nie powiedzieła „Hortonów. - W domu na wzgórzu.

Jakoś od razu rozjaśniło jej się w głowie co powinna zagrać.

House on the hill

Palce same pomknęły po strunach, jej niski gardłowy tembr rozniósł się po całym terenie festynu. Gwar i zamęt z każdą kolejną linijką zdawał się przycichać a coraz więcej głów zwracało się w stronę sceny. Maggie miała wiele wad ale jeśli chodziło o muzykę nikt nie mógł zarzucić jej czegokolwiek. Mama zawsze wróżyła jej wielką sławę, choć teraz, w Plymouth na końcu świata raczej to marzenie zdawało się rozjeżdżać jak usta w karykaturalnym uśmiechu. Taaa, na pewno za każdą budką z hot-dogami czai się menadżer.

Po piosence na sztywnych nogach zeszła ze sceny. Oklaski i wiwaty sprawiły, że zakręciło jej się w głowie, policzki płonęły z przejęcia. Joel trzymał ją mocno za rękę a gwiazdy nigdy wcześniej nie wydawały się takie piękne i jasne. Pocałowała go w przypływie uniesienia i pociągnęła na obrzeża festynu gdzie jeden przy drugim stały zaparkowane samochody. Maddie wskoczyła na pakę jakiegoś pickupa i ułożyła się na nagrzanej od słońca plandece. Joelowi podobała się perspektywa tego co się kroi bo nie odrywał od dziewczyny roziskrzonych oczu. Niewiele mówił ale i ona nie oczekiwała teraz słów. Świat uciekł spod nóg. Liczyły się tylko ich ciepłe oddechy, elektryzujący dotyk i oszałamiająca bliskość. Po raz pierwszy od śmierci matki pozwoliła by rozpacz została kilka kroków z tyłu, całkowicie utonęła w magii tej chwili.
 
liliel jest offline