Gregory wraz ze swoim wampirzym towarzyszem był na zebraniu w sądzie od samego początku. Siedzieli z boku, więc kule gangsterów ich nie dosięgły. Wysłuchali opowieści Matta, byli też świadkami nominacji Adama na regenta. Greg był zdziwiony że propozycja Alistera została zaakceptowana tak łatwo o jednomyślnie. Spodziewał się konfliktów, a jednak lokalni Kainici wykazali się pewną dozą rozsądku. Nosferatu siłą otworzył drzwi i większość Kainitów wyszła w pogoni za ostatnim z przestępców. Został ten policjant Alister, Regent, jeden z Tremere i starszy z Lasombra. Gdy zaczęli dyskutować na temat tego która kryjówkę Tzimisce odwiedzą jako pierwszą, opiekun Grega skinął mu głową, po czym wstał i podszedł wolnym krokiem do biurka sędziego, zupełnie ignorowany przez wszystkich, jakby był przeźroczysty. Usiadł wygodnie, chwycił w dłoń sędziowski młotek i trzy razy z całej siły uderzył w stół. Dopiero teraz wszyscy w sali zwrócili na nich uwagę. Z biurkiem siedział wielki, barczysty, mający ponad dwa metry wzrostu, opadające na ramiona falujące włosy koloru rdzy i długą brodę w tym samym odcieniu zaplecioną w trzy warkocze Johann Eriksson z klanu Malkavian. Ubrany w koszulę w kratę wyglądał jak stereotypowy drwal. Miał też zresztą topór. Ciekawe czy ktoś wierzy w te twoje opowiastki o tym że jesteś synem legendarnego wikińskiego odkrywcy Eryka Rudego, że przypłynąłeś do Ameryki (o przepraszam, Winlandii) 500 lat przed Kolumbem i już tu zostałeś - zastanawiał się chłopak - Co prawda mówisz biegle po duńsku, ale nikt tutaj nie był w Skandynawii i nie potrafi tego zweryfikować. Obok rzekomego wikinga stał nikomu nie znany Greg, chudy, wysoki i również rudy nastolatek ubrany w dżinsy i jasny wełniany sweter.
- Witaj szanowny Regencie, Panie Sierżancie, Potężny Czarowniku, Siewco Ciemności – Johann wstał i ukłonił się lekko każdemu po kolei, niby na poważnie, choć dało się tam wyczuć trochę drwiny. Zawsze musisz pajacować Johann. Malkavianom wolno nabijać się z każdego, nawet z księcia. Niby wszystko można zwalić na to twoje szaleństwo, ale poprzedni władca jakoś nie znał się na żartach, znów narobisz sobie wrogów - pomyślał Greg
- Przybyłem złożyć hołd nowemu władcy. Przysięgam że będę wiernie przestrzegać wszystkich sześciu Tradycji – Wielki mężczyzna pokłonił się w japońskim stylu. Wyszło jeszcze bardziej pokracznie. Jego długie rude włosy przykryły mu oczy i zlały się w jedno z brodą - A jeśli już mowa o tradycjach, chciałbym odwołać się do trzeciej z nich. Jest tu zarówno legalny władca, jak i dwóch świadków, w tym znawca praw jakim niewątpliwie jest mag oraz przedstawiciel Gabinetu Cieni. Nic nie stoi na przeszkodzie. Połowa Kainitów w mieście została zniszczona. Natura nie znosi próżni. Proszę więc, drogi Regencie, o pozwolenie na przeistoczenie potomka.Tu i teraz, tego który stoi obok mnie.
Gregory zbladł. Ja?
Alfredo pędził przez miasto swoim Chryslerem Newportem. Był wstrząśnięty losem swojego kuzyna Francesco i miał nadzieje że jeszcze żył. Chciał wparować do środka i zastrzelić Nicollo, ale skoro cała siódemka nie dała rady, to posłuchał się rady krewniaka i wycofał się. Tylko on wiedział co się wydarzyło. Teraz musiał tylko jak najszybciej dotrzeć do dona Gasparro i przekazać mu co się stało. Już on dosłownie da popalić tym potworom! Niech tylko dostanie w swoje ręce jeden z tych miotaczy ognia które dostali od Żydków! Wyjechał na główną ulicę i zaczął przeklinać. Skąd wzięło się tutaj tylu ludzi o tej porze? Dokąd oni wszyscy jadą w poniedziałkowy wieczór? Nie chcąc stać w korku, zjechał w boczną uliczkę i osiedlowymi dróżkami ruszył w stronę rezydencji dona w Bellevue, niedaleko rzeki. Tam będzie bezpieczny, nawet te potwory nie będą w stanie zdobyć tej fortecy, w którą ostatnio zamieniono siedzibę dona. Wtem, jadąc 24 ulicą, między zoo a pętlą w której krzyżują się dwie główne drogi coś wybiegło mu przed maskę. Wielki wilk. Pewnie zwiał z ogrodu zoologicznego. Alfredo wyminął go i wjechał na chodnik, potrącając kogoś idącego po chodniku. Zwierzę spojrzało się i pobiegło dalej. Włoch wyjrzał przez okno i zobaczył krzyczącą z bólu murzynkę podnoszącą się powoli z ziemi. Pieprzony małpiszon, nie ma gdzie się szwędać. Skoro skrzeczy to nic jej nie jest - pomyślał Alfredo i dodał gazu.
Po dwudziestu minutach widział już cel swojej podróży. Ogrodzona betonowym płotem pokrytym drutem kolczastym rezydencja otoczona sporym ogrodem, garaż i dwa budynki gospodarcze. I kilka drewnianych wieżyczek, niczym z Auschwitz. Na zewnątrz przynajmniej 10 uzbrojonych osób, brama wjazdowa zablokowana ciężarówką. Jeszcze tylko kilkaset metrów i będzie w domu.
Wtedy usłyszał przeraźliwe wycie, które przyprawiło mu dreszcze.