Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2015, 19:11   #28
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MADDISON

To było nieoczekiwane! Najpierw Joel okazał się naprawdę dobrym kochankiem i szybko zaliczył „drugą bazę” doprowadzając ją do tego, że pragnęła więcej, może nawet zaliczenie „trzeciej bazy”, a może nawet i poszła by na całość, gdy pojawił się ojciec!

Jak on ją znalazł, nie miało teraz większego znaczenia. Ważne było, jaką siarę odwalił! Ile wstydu przyniósł i to przed Joelem. Nienawidziła go w tej chwili z całego serca! Ale do domu pojechała, bez większych scen. Wystarczyło jej spojrzenie Joela, by wiedziała, że tak trzeba, że musi tak by, że …

Wrzeszczała na niego przez całą drogę w samochodzie, ogarnięta jakimś emocjonalnym amokiem, a on znosił to cierpliwie. A kiedy dojechali do domu, zapłakana, z rozmazanym makijażem wbiegła na górę, trzasnęła drzwiami i zamknęła się w swoim pokoju.

Boże! Za kogo on ją miał!? Za dziecko jakieś! Przecież miała już piętnaście lat! Była, d jasnej cholery, dorosła i mogła TO robić kiedy tylko zechciała i z KIM tylko zechciała! Ona mu nie wypominała tego, że wziął w obroty ciotkę. A on …
Joel. Och! Jak ona mu teraz w oczy spojrzy?! Jak …

Zaczęła płakać rozpaczliwie, nad swoim okropnym losem i złamanym sercem.

A potem zasnęła wtulona w poduszkę, zmęczona piwem, które wcześniej wypili, nim Joel tak wspaniale zajął się jej piersiami… Och! Tak bardzo go pragnęła.


DANIEL


Daniel też był wściekły, ale wiedział, że jako dorosły, musi zapanować nad sytuacją, utrzymać nerwy na wodzy. Chociaż miał ochotę obić mordę temu facetowi, a potem ostro zrugać Maddison, to jednak powstrzymał się, cierpliwie znosząc fanaberie i wyzwiska oszalałej z histerii córki.

Posłuchał, jak trzasnęły drzwi na górze i dopiero wtedy poczuł ciężar tego, co działo się z jego życiem. Przytłaczający, duszący, odbierający oddech nacisk na pierś.

Przez chwilę bał się, że ma właśnie zawał, co nie byłoby niczym dziwnym, zważywszy na to, co przed chwilą przeszedł, ale słabość szybko minęła.

Musiał tylko usiąść w fotelu i napić się mocnego alkoholu, odprężyć. Tylko odrobina whiskey. Tak, by mógł pojechać po wszystkim po Jake’a i resztę rodziny.

- Problemy w raju? – Arnold pojawił się nie wiadomo skąd.

Usiadł przed synem, w drugim fotelu i spojrzał na szklaneczkę napełnioną bursztynowym płynem.

- Nalej też mi. Ale tylko kapeczkę. – Polecił synowi. - Nie upilnujesz ich. Im bardziej będziesz się starał, tym bardziej będą tryumfować. Koniec będzie zawsze taki sam.

- Co? – Ojciec rzadko udzielał Danielowi rad, ale ta brzmiała dość dziwacznie.

- Mówię o tym, że sami będą musieli wyznaczyć swoje ścieżki. Podejmować decyzję. Zakazy niczego nie zmienią.

- Omal nie dała się przelecieć jakiemuś facetowi! – wybuchnął Daniel. – Mała Maddie. Ma dopiero piętnaście lat!

Na Arnoldzie zrobiło to wrażenie, bo zamilkł. Odkaszlnął zmęczony.

- Pogadamy z nią rano. Teraz odpocznij. Ja przypilnuję innych, a jeżeli będzie trzeba, pojadę po nich.

- Nie będzie trzeba.

ARNOLD

Popołudnie spędził nad znalezionymi dokumentami, ale nie znalazł w nich nic odkrywczego, poza adresem niejakiej Ann Drebnick z St. Louis. Dokumenty były zwykłymi dyplomami, starymi świadectwami pracy, zdjęciami osobistymi byłych właścicieli.

Najgorsze było to, że przysnął nad dokumentami, a kiedy się obudził, niewiele pamiętał z lektury. Zaczął więc od nowa, aż trafił na niewysłany list, z którego wynikało, że Ann Drebnick jest siostrą ostatniej właścicielki domu, morderczyni męża i dzieci.

Cytat:
Nie wiem co się ze mną dzieje, Ann. Nie mogę jeść, nie mogę spać, a ta natarczywe głosy są coraz głośniejsze. Poza tym kruki. Wszędzie widzę te ptaszyska. Nocami słyszę, jak kraczą nad tym domem, niczym jakieś demony z koszmarów. Właśnie! Koszmary też nie maja końca i ten Francuz, który śni mi się prawie co noc, wraca prawie każdej nocy. Ściga mnie po lesie! Dogania! Gwałci! Morduje, wcześniej odcinając skórę z mojej głowy wielkim, ostrym nożem, a potem wbijając mi ten sam nóż prosto w serce!
Te sny są tak realistyczne, że nie jestem w stanie spojrzeć na męża. Że krzyczę co noc, budzę się. Jestem kłąbkiem nerwów. Nie pomagają tabletki. Boję się, siostrzyczko, że coś ze mną jest nie tak. Że wariuję, tracę zmysły.
Myślę, że ….
Arnold nie dowiedział się, co myślała autorka listu, bo list nie został dokończony.

Potem wrócił Daniel i Maddison. I sprawy poprzednich losów mieszkańców domu musiały ustąpić rodzinnym problemom.


STEVEN


Pracował do późna, mimo obolałej twarzy, czym zasłużył sobie na szacunek reszty zespołu i szefa. O dziesiątej wieczorem lokal opustoszał na tyle, że w końcu mogli zamknąć. Szef postawił każdemu drinka, podzielił sute napiwki oraz wręczył po pięćdziesiąt dolarów premii.

- Spisaliście się dzisiaj na medal, szczególnie Steven. Twardziel z niego, co nie.

- Na jego miejscu spuściłbym konkretny wpierdol temu złamasowi.

- I wyleciał z pracy – odpowiedział ostro Damien O’Hare. – Wiesz, że nie tolerują bójek w moim lokalu. To porządna restauracja, a nie jakiś, jakiś, jakiś wyszynk.

Długo szukał właściwego słowa, aż w końcu znalazł.

- Idziesz na fajerwerki? – zapytała go Chloe, kiedy już Damien wypuścił ich do domów.

Od strony jeziora słychać było podniesione głosy. Mimo, że zapadły ciemności, Plymouth nie miało zamiaru odpoczywać.

- Raczej nie – odpowiedział zgodnie z prawdą Steven. – Jestem wykończony. Marzę tylko o prysznicu i śnie.

- Dasz radę dojechać do domu?

- Jasne, nie martw się o mnie.

- Chiao.

- Chiao.

Po chwili siedział już za kierownicą swojego auta. Nim dojechał do domu, za jego plecami niebo przecięły wielobarwne fajerwerki. Jak na prowincjonalną dziurę sztucznie ognie były naprawdę ładne. Postał tak przez chwilę sycąc oczy widokiem rozbłyskujących na niebie świateł i złocistych pióropuszy, aż wreszcie wszedł do domu. Nikt jeszcze nie spał. Większość rodziny, poza Maddison i Jak’em, stała na werandzie i również obserwowała spektakl.


JAKE

Płomienie ogniska szalały, puszki z browarem znikały jedna po drugiej, a impreza rozkręcała się, przybierała na sile. Starzy mieszkańcy Plymouth bawili się w miasteczku, liczna młodzież nad jeziorem, na ulubionej, dzikiej plaży.

Było tylu ludzi, że Jake nie był w stanie zapamiętać twarzy.

To była szalona noc i szalona impreza!

Jake nie wylewał za kołnierz, wypalił też skręta z nową „paczką”. Był ulubieńcem wszystkich, szczególnie dziewczyn, i ostro z tego przywileju skorzystał.

To była szalona noc i szalona imreza!

Pokaz sztucznych ogni rozświetlił niebo nad jeziorem, kiedy on dochodził w przybrzeżnym lesie, na jakiejś chętnej dziewczynie o intrygującej, nieco indiańskiej urodzie. Miała na imię Ravenna, zagadali do siebie przy ognisku, jago przyciągnęła jej nietuzinkowa, magnetyczna uroda, a ją jego dokonania na boisku. Ravenna miała wspaniałe, gorące usta, zwinny język, pięknie ukształtowane i miękkie ciało, oraz wyjątkowo sprawne dłonie. Szybko odeszli na stronę, do lasu, gdzie znikało coraz więcej mniej lub bardziej pijanych par.

Kochając się z nią na przyniesionym przez kogoś materacu zapomniał o pijackich wrzaskach młodzieży z Plymouth, zapomniał o rozbłyskującym niebie, zapomniał o rodzinie, nieprzespanej nocy. W tej jednej chwili był tylko on i wielkie, ciemnobrązowe jak karmel oczy pół krwi Indianki. I jeden z najwspanialszych orgazmów, jakie do tej pory doświadczył w swoim młodym życiu.

Tak. Zdecydowanie Plymouth mogło okazać się przyjemnym miejscem. A gibka, gorąca i namiętna Ravenna mocno mogła do tego się przyczynić.

Szczególnie, kiedy skończyli, a ona wymieniła gumkę i dosiadła go ponownie, tym razem zdecydowanie przejmując inicjatywę.


MEGAN


Nawet nie zaważyła, kiedy zniknął Daniel. Po prostu w pewnym momencie śmiali się i dobrze bawili we czwórkę – oni i rodzeństwo Klecknerów, a za chwilę była tylko ona, Bert i jego siostra.

Przez chwilę śmiali się i żartowali, ale potem zaczęła odczuwać niepokój. Silny. Bert podzielił jej obawy i zaczęli szukać zaginionego Daniela. To, że Kleckner był policjantem ułatwiało sprawę i po kilkunastu minutach dowiedzieli się, że owszem widziano Daniela, w towarzystwie takiej „wystrojonej, miastowej siksy”, jak wsiedli do samochodu i odjechali gdzieś.

- Ta siksa to moja siostrzenica Maddison. Ma teraz trudny okres w życiu – zwierzyła się Megan nowym znajomym. – Pewnie coś przeskrobała i Daniel zabrał ją do domu.

- Chcesz pojechać za nimi? – domyśliła się Emily. – Bert wypił trochę za dużo ponchu, ale ja mogę prowadzić.

Faktycznie, Megan teraz uświadomiła sobie, że Emily nie piła alkoholu tego wieczora.

- Trzeci miesiąc – wyjaśniła dziewczyna.

- Gratuluję – uśmiechnęła się Madison szczerze.

- Dziękuję. – Coś w wymianie spojrzeń pomiędzy rodzeństwem i w tonie głosu Emily zupełnie negowało treść tych podziękowań

- To jak? Podrzucić cię?

- Będę wdzięczna.

- Zostanę jeszcze z kilka dni w Plymouth – uśmiechnęła się Emily. – Może znów się spotkamy?

- Może w naszym nowym domu? – Zaproponowała Madison. – Podrzucę pomysł Danielowi. Pewnie go podchwyci.

- Czemu nie – zgodziła się Emily, ale jej głos znów był nieszczery.

Potem odszukali samochód Berta i wrócili do domu na wzgórzu.

- Wejdziecie na drinka?

- Nie. Wracam na fajerwerki. Do jutra.


NOC Z 4 na 5 LIPCA


Maddison nadal nie wychodziła z pokoju. Arnold zaraz po fajerwerkach położył się spać. Steven podobnie, wymęczony po całym, koszmarnym dniu. Daniel i Megan siedzieli w kuchni i oczekiwali na powrót Jak’a, ale nawet po północy chłopak nie wrócił do domu. Nie odbierał też komórki. Od razu włączała się skrzynka głosowa.


DANIEL I MEGAN


Daniel i Megan mieli pewne plany na ten wieczór, ale sytuacja z Maddison i brak kontaktu z drugim synem zupełnie odciągały uwagę Daniela od tych zamierzeń.

- Cholera jasna! – Zdenerwował się Daniel podchodząc do okna.

- Jest młody, zaszalał – Megan chciała wyjść na „wyluzowaną ciotkę”, ale spojrzenie Daniela dało jej wyraźny sygnał, że to zła droga.

- Dzisiaj jakieś facet o mało nie zaszalał z Maddison – powiedział Daniel. – Musimy z nią jutro pogadać.

W końcu wstał i nałożył kurtkę.

- Jadę go poszukać. Zostań w domu, na wypadek gdyby wrócił, i daj mi znać.
Zabrał komórkę.

- I miej oko na Maddi, dobra?

- Jasne – pocałowała go w policzek. – Jesteś dobrym ojcem, wiesz.

Wyszedł nie dopowiadając na to ani słowem.


MADDISON


Śnił jej się Joel. Jego męskie, silne dłonie błądziły po jej ciele, głaszcząc, pieszcząc, muskając jego wrażliwe punkty. Śmiało, coraz śmielej i pewniej, powodując, że stawała się coraz bardziej rozpalona, coraz bardziej pożądliwa, coraz bardziej gotowa.

Obudziła się ze zduszonym jękiem, czując że ze stanu euforii zbiera się jej na płacz.

I wtedy go zobaczyła. Stał u wezgłowia jej łóżka, a jego skryte w ciemnościach ciało ledwie odcinało się od otaczającej go ciemności.

Chciała krzyknąć ze zgrozy, ale głos uwiązł jej w gardle. Ich oczy spotkały się na chwilę. Zapamiętała tylko, że jego oczy są czarne, niczym ciemności wypełniające jej pokój a potem zatonęła w nich, niczym w bezdennym jeziorze.

STEVEN

Był zmęczony, jak nigdy i zasnął, ledwie jego głowa dotknęła poduszki. Nie w swoim pokoju, lecz w wolnej sypialni na parterze.

Obudził go koszmar. W tym koszmarze były kruki i ludzie mówiący coś bełkotliwie i niezrozumiale po francusku. Był las i płonące w nim ognie. Były krzyki i wrzaski rozlegające się gdzieś pomiędzy drzewami, w lesie oświetlonym mdłym, srebrzystym blaskiem księżyca.

W tym snie Steven biegł pomiędzy drzewami, co rusz trafiając na leżące między korzeniami, okrwawione ciała. Zmasakrowane w okrutny sposób, niemal poszatkowane na krwawe szczątki.

W tym koszmarze ociekające krwią twarze wykrzywiały się d niego boleśnie, rozpaczliwie, wściekle. Martwe, zbroczone krwią ręce, próbowały zatrzymać go, przerwać jego bieg, lecz o wyrywał się im szaleńczo, dziko, pędził przed siebie, aż dobiegał do jakiejś polany.

To, co tam ujrzał wyrwało z jego ust okrzyk przerażenia, który obudził go w środku nocy. Niestety nie miał pojęcia, co takiego widział we śnie, bo kiedy tylko otwierał powieki, resztki koszmaru ulatywały z jego głowy, niczym noc umykająca przed świtem.


MEGAN


Przez chwilę wsłuchiwała się w dźwięk oddalającego się samochodu Daniela, a potem odruchowo spojrzała na komórkę. Miała jeden nieodebrany sms. Od Berta.

ŻAŁUJ, ŻE NIE WIDZIAŁAŚ POKAZU SZTUCZNYCH OGNII. BYŁ ŚWIETNY. ELISA POZDRAWIA A JA ŻYCZĘ CI DOBREJ NOCY .

To było miłe, ale nie poprawiło jej nastroju.

Wróciła do kuchni i nalała sobie kawy z ekspresu. Przez długą chwilę
wsłuchiwała się w ciszę domu i nagle poczuła dziwny niepokój. Co prawda nie była w nim sama. Na górze spali Steven i Maddison, a na dole Arnold, ale w tej jednej chwili poczuła, jakby poza nimi był tutaj ktoś jeszcze. Ciarki przeszły jej przez kręgosłup.

Szybko jednak zrugała się za swoją wybujałą wyobraźnię. Poszła jednak do swojego pokoju po laptop i wtedy to zauważyła.

Krew.

To musiała być krew. Szlak z rozbryźniętych kropel prowadził wprost z otwartych drzwi od łazienki do pokoju Maddison.

- Boże – odruchowo zasłoniła usta i powstrzymała falę budzącej się w niej, mdlącej grozy.

Szybko ruszyła w stronę pokoju, popchnęła drzwi.

Maddison siedziała na łóżku, w mroku, nieruchoma, jakby pogrążona we śnie. Wyciągnięte ręce trzymała na kolanach. Megan zapaliła światło i zmartwiała.

- Coś ty zrobiła, dziewczyno! – wykrzyknęła rozpaczliwie, przerażona.

Oba przedramiona Maddison spływały krwią z przeciętych żył.

Krzyk Megan otrzeźwił nastolatkę, która otworzyła oczy, zamrugała powiekami, jak człowiek, który właśnie się obudził.

W przypływie paniki Megan wybrała pierwszy numer, jaki jej przyszedł do głowy.

DANIEL

Do Plymouth dojechał szybko. Miasteczko opustoszało. Fajerwerki zakończyły festyn i większość świętujących ludzi opuściło ulice. Zabawy przeniosły się do domów i nad jezioro, gdzie – jak szybko się dowiedział – bawiła się lokalna młodzież.

Pojechał tam bez trudu znajdując ognisko i ludzi upijających się przy nich, tańczących w blasku księżyca, przy pochodniach, lub nad brzegiem wody. Prawie jak podczas szaleńczej nocy hippisów, nikt specjalnie nie przejmował się pruderią. Jakaś para, mocno już czymś wstawiona, uprawiała seks tuż nad brzegiem jeziora, sądząc zapewne, że kilka rachitycznych krzaczków zasłania ja przed oczami innych imprezowiczy, lub mając to kompletnie gdzieś. Nawet gdyby krzaczki dawały osłonę, to wrzaski dziewczyny przyciągały uwagę i niewybredne żarty reszty towarzystwa.

W końcu Daniel wypatrzył twarz chłopaka, z którym rozmawiał kilka godzin temu. Hoyd Weber. Przyszły policjant ledwie stał na nogach, uczepiony jakiejś piersiastej blondynki, która wczepiła mu się w usta, jak drapieżny glonojad. Hoyd nie protestował. Korzystając z okazji wsunął dłonie pod bluzkę dziewczyny śmiało sobie poczynając.

- Gdzie jest Jake?! – zapytał Daniel rozanielonego młodzieńca.

Ten machnął gdzieś w kierunku lasu. Daniel zacisnął zęby.

Już miał ruszyć we wskazanym kierunku, gdy zadzwonił telefon. Numer Megan. Odebrał, mając nadzieję, że Meg chce mu przekazać informację o powrocie syna.

- Daniel. – Ton głosu Megan daleki był jednak od spokoju. – Maddison podcięła sobie żyły!

Pociemniało mu przed oczami. Musiał szybko decydować. Zostawić syna na szalonej imprezie, czy córkę – samobójczynię w domu.


JAKE

Nawet nie wiedział, kiedy zasnął, zmęczony szalonym, wyczerpującym seksem, piwem i jonitem. Ocknął się, czując chłód. Leżał nagi, w ciemnościach, gdzieś w szumiącym, trzeszczącym lesie. Ravenna znikła, hałasy imprezy ucichły.

Nad sobą Jake usłyszał szum skrzydeł jakiegoś ptaka a potem przestrzeń wokół niego wypełniły piekielne dźwięki.

Jake zamarł na chwilę, zdjęty absolutną zgrozą!

ARNOLD

Senior rodu Cravenów nie mógł zasnąć, mimo że położył się dość szybko. Przewracał się z boku na bok, wstawał, znów się kładł. W końcu zrezygnowany wstał, przespacerował się do gabinetu z zamiarem poczytania w fotelu – skoro i tak się tam budził, mógł tym razem tam postarać się zasnąć. W kuchni paliło się światło, a na górze usłyszał przestraszony głos Megan.

– Maddison podcięła sobie żyły!

W jakiś niezrozumiały sposób informacja ta wydawała mu się zupełnie nierzeczywista, jakby właśnie śnił i to co usłyszał nie dotyczyło ani jego, ani jego rodziny, lecz kogoś zupełnie obcego. Szybko jednak ta niedorzeczna myśl została wyparta przez silne, dawno nie odczuwalne emocje.
Strach.
 
Armiel jest offline