Najeźdźcy widząc, jak metaliczny koń z jeźdźcem naładowanym błyskawicami jedzie prosto na nich, wymiękli. Na to się nie pisali, mieli sobie spokojnie grabić i terroryzować okolicę, a nie walczyć z magami - lub czym tam był orkijski tranzystor.
Wszyscy rozjechali się na boki, chcąc uniknąć czołowego zderzenia. Mając na uwadze, jak po czymś takim skończył jeden z nich, wizja dodatkowego porażenia nie była kusząca, wręcz przeciwnie.
Na domiar złego, kiedy ich morale sięgnęło dna i mieli zamiar się wycofać, część wjechała prosto w pole nieumarłych. Ożywieńcy chwytali i strącali jeźdźców, dobijając ich na ziemi. Walka nie miała większego sensu, jeden truposz został przeszyty szablą, z czego nie zrobił sobie zupełnie nic i zaczął konsumować twarz swojego byłego towarzysza broni.
Zaledwie garstka wyjechała z potyczki żywa, pędząc na złamanie karku. Nie oglądali się za siebie, nie żegnali pozostawionych kompanów. W tym samym czasie, grupka chłopów wstydliwie wynurzała się z pola uprawnego.