Najbardziej kunsztowne wymówki z arsenału Dave'a nie przydały się na wiele. Gdy tylko ojciec otworzył oczy, wytrącony ze snu strumieniem słów wydobywającym się z ust chłopaka, zerwał się z łóżka i nerwowo zaczął się miotać po pokoju. W końcu stanął i spojrzał na niego paskudnym spojrzeniem, które tylko rodzice potrafią rzucić. Mieszanina złości, smutku i głębokiego rozczarowania.
Po krótkiej, bezsłownej reprymendzie wysłał chłopaka po apteczkę do samochodu, by chwilę później wybiec za nim. Potrzebował jeszcze skrzynki z narzędziami, zabrał też przenośny halogen.
Ostre białe światło rozproszyło ciemność. Na strychu zgromadzona była wprost imponująca kolekcja rozmaitych rupieci, ale nie było komu tego podziwiać. Dzieciaki z przerażeniem wpatrywały się w bladą twarz ojca Dave'a, a on z kolei wpatrywał się w Laurę, kombinując co tu zrobić. W końcu z pomocą kilku narzędzi udało mu się wydłubać, podważyć i wyciągnąć gwoździe z deski, po czym powoli wyjął obie ułamane połówki, ciągnąc je w przeciwne strony, przy akompaniamencie syków dziewczynki.
Kostka wyglądała fatalnie, nieco zsiniała i nabita drzazgami różnej długości, przypominając poduszkę do igieł ochlapaną czerwoną farbą.
Pan Hardy powyjmował skrupulatnie drewniane odłamki, odkaził rany i zawinął opatrunek. W trakcie zabiegów chłopcy kręcili się nerwowo dookoła, a ich próby zagadywania były ukracane ciszą ze strony Eda.
Skończyło się na obtarciach, niewielkich kłutych ranach i przejściowej opuchliźnie. I choć po wszystkim odetchnął z ulgą, gdy bo krótkiej próbie upewnił się, że dziewczyna nie ma problemów z chodzeniem, nie dał po sobie poznać, że poprawił mu się humor. Rzucał na około gniewnymi spojrzeniami i na pytania odpowiadał sucho i krótko. Zaniósł dziewczynę na rękach do łóżka, oznajmił im krótko, że po kolejnej takiej przygodzie spakuje ich i błyskawicznie odwiezie do miasta, złapał Dave'a za ucho (ale lekko, Ed nawet w nerwach nie potrafiłby zadać chłopakowi bólu) i obiecał groźnie, że porozmawiają jeszcze jutro.
Wyszedł, trzaskając drzwiami.
Zegar cichutko tykał, wskazówki oznajmiały światu, że jest równo jedenasta trzydzieści, północ już na progu. |