Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2015, 23:14   #2
Googolplex
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Katakumby w Malaspyr - okolice miasta Selgaunt 1369 RD

Młody mężczyzna, którego drogę rozświetlała wątła kula magicznego blasku, przemierzał pokryte pajęczynami tunele. Wtem, na jego drodze stanęła … kobieta.

Mężczyzna odruchowo sięgnął po miecz i wymierzył sztych w jej kierunku:
- Chociaż nie wyglądasz mi na żywego trupa Pani, proszę żebyś ujawniła swą godność!


- Pani? - Rzekła cicho z przekąsem ale mógł ja usłyszeć. - Sporo dramatyzmu jak na nekromantę straszącego wieśniaków. - Oblizała lubieżnie karmazynowe wargi. - Teraz chyba muszę Cię zabić i wrócić po nagrodę.

Mężczyzna uniósł brew: - Tym razem żądam twego imienia Pani. W przeciwnym razie obawiam się, że będę zmuszony uciec się do przemocy! - miał dźwięczny i donośny głos. Pewnie wypłoszył wszystkie szczury i nietoperze. - Wieloma imionami mnie nazywano, ale straszący-wieśniaków-nekromanta to nowość - dorzucił z uśmiechem.

Twarz kobiety rozjasmił promienny usmiech.
- No dobrze, w sumie możemy porozmawiać, *Panie*. - Specjalnie mocno zaakcentowała ostatnie słowo. - Ale obawiam się, że moje imię nic Ci nie powie… w każdym razie nic istotnego. Tym niemniej. - Dygnęła, ale bez szczególnej wprawy, zupełnie jakby widziała to wiele razy ale nigdy sama nie próbowała. - Na imię mi Awiluma, panie zły nekromanto.

- Zapewniam, że równie nikczemną sztuką nigdy się nie parałem. Proszę wybaczyć dociekliwość, Piękna Pani, ale czy nie przyciągnęły nas w to zapomniane przez słoneczne promienie miejsce wspólne interesy? Zdaje mi się, że nieobca jest Pani wieść o nagrodzie, wyznaczonej za zamieszkującego tutaj czarnoksiężnika.

- Szlag! Konkurencja. - Zaklęła pod nosem. - Czyli nie ty jesteś moim celem i muszę dalej przedzierać się przez ten brud? - Zapytała, bardzo niezadowolona obrotem spraw.
- A może skoro już trafiliśmy na siebie, mógłbyś mi powiedzieć które sale przeszukałeś? - Przy tych słowach nie tylko podeszła bliżej ale i zaczęła się bezczelnie wdzięczyć.

Schował miecz do pochwy, odchrząknął i ukłonił się: - Vade Credo herbu Lira, do usług. Ależ oczywiście, że nie zostawię Pani samej w tak obskurnym i niebezpiecznym miejscu! Miałem wątpliwą przyjemność przeczesać dwie komnaty grobowe, znajdujące się na lewo od wejścia. Mniemam, iż Pani obrała ścieżkę wiodącą w prawo. Kiepski wybór, biorąc pod uwagę liczbę pajęczyn i długość Pani włosów - uśmiechnął się szerzej. Miał garnitur śnieżnobiałych, nieskazitelnych zębów.

Ukradkiem zerknęła czy rzeczywiście nie zaplątały się w jej włosach jakieś pajęczyny. Co jak co ale nie mogła sobie pozwolić na takąnieelegancję.
- Istotnie. - Rzekła i z niesmakiem pozbyła się pajęczej nici z jednego kosmyka. - Dziękuję za pańską troskę szlachetny Vade. - Uśmiechęła się do niego czarująco i raz jeszcze zmniejszyła dystans miedzy nimi.

Vade zamrugał dwa razy, potem jeszcze raz dla pewności. Nie przypominał sobie by w ostatnich sekundach spożył sporą dawkę alkoholu, ale stojąca przed nim kobieta z Pięknej, stała się Niewymownie Piękna. Przełknął ślinę:

- Yyy… eee… Znaczy się... - w końcu przestał dukać. “Na miłość boską! Zachowuj się jak przystało!” - zrugał się w myślach. - We dwoje raz dwa rozprawimy się z nekromantą. To będzie heroiczny bój - starcie wysłanników dobra, ucieleśniających piękno i tym podobne rzeczy, z zepsutym, cuchnącym śmiercią złem. Tak! Rzecz godna wielu pieśni.

Awiluma zaśmiała się serdecznie. Wprawdzie planowała załatwićsprawę najszybciej jak się da, ostatecznie zburzyć kryptę i pogrzebać martwiaki pod tonami gruzu, ale heroiczna walka dobra ze złem brzmiała nader ciekawie. Zwłaszcza w dobrym towarzystwie, a nie wątpiła, że to było dobre.
- Prowadź dzlielny wojowniku. - Wyszeptała mu do ucha i pocałowała w policzek.

Vade stał jak zamurowany, po czym uśmiechnął się niepewnie i skinął głową. Wykorzystując rozświetalające mrok zaklęcie ruszył dziarsko do przodu.

***

Ciężko dysząc, wsparł się na swojej wiernej klindze. Po tunelach wciąż rozbrzmiewało echo wojennej pieśni, która zagrzewała ich do boju. Miał lekkie rozcięcie na lewym policzku, ale zignorował je i podbiegł do towarzyszyki.
- Czy jesteś cała Pani? Zdaje się, że udało nam się z tego wyjść zwycięsko
Kobieta która podczas całej walki starała się raczej nie przeszkadzać niż prawdziwie pomóc, zadowalając się rolą damy w opałach, choć nie miała żadnych zranień z chęcią przyjęła trosę “swego rycerza”.
- Krwawisz, pozwól mi się tym zająć. - Jej smukła, alabastrowa dłoń spoczęła na jego policzku a po kilku słowach nie było śladu zranienia.
Na ołtarzu ofiarnym, skrępowany leżał młody mężczyzna. Nie wyglądał na więcej niż dwadzieścia parę lat. Uwagę zwracała ogolona na łyso głowa jak u jakiegoś ascety, czy mnicha z dalekiego wschodu. Patrzył oczami pełnymi nadziei na zwycięską dwójkę. Jego zakneblowane usta nie były w stanie wydać żadnego dźwięku oprócz cichego stęknięcia. W pewnym momencie poruszył się gwałtownie napinając więzy jakby chciał się uwolnić.
- A cóż to do Dziewięciu Piekieł i niezliczonych warstw Otchłani! - wyszeptał, kierując uwagę w stronę ołtarza.
- Może inny śmiałek? Taki który nie miał szczęścia spotkać dzielnego towarzysza. - Zasugerowała.

Vade podszedł do ołtarza i delikatnie wyjął knebel z ust mężczyzny: - Nie bój się przyjacielu, już nic ci nie zagraża - rzekł spokojnie, starając się ocenić jego ogólny stan zdrowia.
Mężczyzna odkaszlnął i splunął oczyszczając w ten sposób usta po niezbyt czystym kawałku materiału służącym za knebel.
- Niech Lathander was strzeże. Zwę się Algow de Brewil. Badałem sprawę tajemniczych zaginięć i pojawiania się nieumarłych w tej okolicy. Niestety nie wykazałem się mądrością robiąc to na własną rękę. Przebrzydły władca nieumarłych musiał mnie uśpić. Obudziłem się w tym miejscu już związany. Bądźcie tak dobrzy i przetnijcie więzy.

Nie zwlekając już dłużej, Vade przeciął więzy: - To prawdziwy zaszczyt pomagać Panu Poranka, chociażby w pośredni sposób. Zwę się Vade Credo, herbu Lira. Światłość nad panem czuwała, przyjacielu.

Algow obolały najpierw usiadł rozcierając nadgarstki potem niepewnie stanął na własnych nogach. Zachwiał się i musiał wesprzeć się na ramieniu Vade by nie upaść.
- Jestem panie twoim dłużnikiem i twoim piękna pani.
Tu skłonił się dwornie Awilumie.
- Jeśli kiedyś będziecie w Telfamm wstąpcie do domu kupieckiego de Brewilów a otrzymacie bardziej materialne dowody mej wdzięczności. To właśnie stamtąd się wywodzę. W Sembii badam tylko korzenie swego rodu. Moi przodkowie zaczynali właśnie tutaj.
Kiedy doszedł już do siebie podszedł do kąta w którym oprawcy rzucili jego ekwipunek i zaczął wdziewać zbroję.
Na wzmiankę o namacalnej nagrodzie, oczy Awilumy zalśniły… literalnie.
- Możesz liczyć, że nie zapomnę tej deklaracji i niedługo odwiedzę twą siedzibę. - Rzekła słodkim niczym miód tonem.

- Jeżeli chodzi o mnie, mości Algowie, bądź pewien, że nie przyjmę innej zapłaty niż kieliszek wina i paru wieczorów, poświęconych na snucie opowieści - uśmiechnął się. - Thesk jednak to bardzo odległa kraina i pewnie wiele czasu upłynie nim Podróż, mnie tam zawiedzie.
- Opowieści można snć nie tylko tam - zawtórowała Vadeowi kobieta znów zbliżajłąc się do niego. - Możesz nawet stworzyć jedną, już niebawem.

- Com rzekł już nie cofnę. Zapraszam w me rodzinne strony. Ja sam nie prędko pewnie tam zawitam. Mam jednak nadzieję, że kiedyś właśnie tam się spotkamy. Teraz zaś zapraszam na kieliszek czegoś mocniejszego do najbliższej karczmy. To zwycięstwo trzeba uczcić- powiedział uśmiechając się szeroko do dwójki oswobodzicieli.

Droga z krypty do najbliższej karczmy zajęła im jakieś pół godziny. Pół godziny spędzone na rozmowie o pogodzie dotychczasowym życiu i jeszcze o pogodzie.
- ...na tej właśnie wyprawie spotkałem Tarantiela, który natchnął mnie do zostania kapłanem Lathandera. Potem już poszło z górki. Nowicjat odbywałem w świątyni Tyra w Telflamm. Tarantiel zaglądał tam od czasu do czasu by sprawdzić jakie robię postępy.- kapłan zrobił pauzę w monologu i popatrzył ciekawie na towarzyszącą mu dwójkę- A wy jak weszliście na awanturniczy szlak?

Vade wysłuchał uważnie opowieści Algowa. Na jego pytanie roześmiał się i rozłożył ręce w geście bezradności:
- Rodzina! Moja kochana, szacowna rodzina. Od pokoleń praktykowana jest u nas tradycja, iż dziedzic (co w przypadku cormyrskiego prawa prawie zawsze znaczy syn pierworodny) zamyka długotrwały proces kształcenia podróżą. Zwiedzam więc świat jako wędrowiec bez celu. Mą pasją jest zbieranie i dzielenie się opowieściami. Poza tym (nieco samozwańczo), tytułuję się mianem trubadura. Jeżeli chodzi panu o poszukiwanie przygód - nie ma lepszego źródła inspiracji niż zatęchły loch, pełen zabójczych pułapek. Może i mój szacowny ojciec nie pochwaliłby podobnego postępowania, ale jak mawia lud: “czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal” - Vade zakończył swą przemowę. Wydawałoby się, że mógł mówić bez przerw, niemal nie potrzebując wdechów. Miał doskonałą dykcję i samym tonem głosu tworzył barwną opowieść.

Kobieta nie przez całą drogę nie przestawała wdzięczyć się do Vadea i widać było, ze świetnie się przy tym bawi.
- Nuda. - Stwierdziła po prostu jakby jedno słowo mogło wyjaśnić im wszystko. Widząc jednak, ze nie wyjaśniło postanowiła łaskawie rozwinąć temat.
- Nie chciałam pogrzebać się żywcem, wolę zwiedzać świat. Poznawać ludzi i miejsca. Zgłębiać zapomniane tajemnice. A cóż może lepiej mi w tym pomóc niż życie awanturniczki?

Tak rozmawiając doszli do karczmy. Szyld nad wejściem przedstawiał niezbyt umiejętnie namalowaną świńską głowę, zaś napis pod nią głosił “Sprośne Prosię”. We wnętrzu okazało się być całkiem przytulnie. Gości nie było wielu. Dwóch krasnoludów przy jednej z ław i para ludzi rozmawiających z sobą przy barze. Nad paleniskiem piekło się prosię, takie zwykłe prosię. Towarzysze bez problemu znaleźli miejsce przy wolnej ławie. Po chwili podeszła dziewka służebna. Algow nieco zasłuchany w opowieści swych wyzwolicieli i zamyślony w mig się zmitygował.
- Po szklanicy najlepszego wina dla mnie i moich dobrodziejów!- powiedział, i rzucił na stół dwie złote monety.

Młody szlachcic z uznaniem przyjął wino, podziękował skinieniem głowy i skosztował. Najwyraźniej trunek rozjaśnił mu umysł, gdyż niespodziewanie uniósł palec i przeprosił towarzyszy.
- Szanowni bywalcy Sprośnego Prosięcia! Rzecz stała się niesłychana! Wielkie zło drzemało u waszych progów, jednak grupa śmiałków, ze skromnym akompaniamentem trubadura, zeszło w mrok by wymierzyć sprawiedliwość! - wykonał dramatyczną pauzę spoglądając w zaintrygowane spojrzenia gości. - Czy słyszeliście o czarnoksiężniku, który plugawił waszą ziemię swymi klątwami? O niespokojnych umarłych, którzy wstali z ziemi, by pluć Światłu w twarz? - nagle zaczął śpiewać. Kompletnie improwizował i niektóre z wersetów nie brzmiały tak dobrze jak w innych, powszechnie znanych balladach. Jednak talent trubadura, czar osobisty oraz mimika twarzy nadrabiały owe niedoskonałości.
- Tak jest, nie musicie już dłużej lękać się o swe pociechy - pokłonił się głęboko i wrócił do stołu. Miał wypieki na policzkach, a oczy skrzyły się niekrytą radością.
- Niech inni też mają powód do świętowania mości państwo! A następną kolejkę, stawiam ja!

Algow słuchał występu z niemym zachwytem. Gdy bard skończył, Algow zaczął gwałtownie bić brawo.
- Dużom słyszał o was artystach. W waszej muzyce jest wielka siła. Mam nadzieję, że gdy się następny raz spotkamy, ja też będę mógł pokazać na co mnie stać.
W tym czasie dziewka przyniosła zamówione wino. Algow wziął szlanicę i pociągnął solidnego łyka.
- Całkiem dobre jak na taki lokal. Sami zresztą spróbujcie.- na chwile zamikł i znowu się zamyślił.
- Niezwłocznie wyślę bratu list o tym coście dla mnie zrobili. To na wypadek gdybym po drodze do domu gdzieś się zawieruszył. Ja teraz popłynę do Implitur a potem idę do Damary na dwór Króla Smoczej Zguby. Chce zaznać przygody. Okryć sie chwałą i być może przy tym pomóc zwykłym ludziom. A jakie są wasze plany?
- Smocza Zguba… Wiele o nim słyszałem. Ciekaw jestem czy już ugaszono zgliszcza po przemarszu straszliwego Zhengyia. Co planów - cóż, powiem szczerze mości Algowie, że nie mam ich sprecyzowanych. Myślę, że zostanę jeszcze trochę w Sembii. Później udam się na północ, w stronę Dolin i starożytnego Cormanthoru. Chciałbym usłyszeć potwierdzenie plotek o czyhających tam zagrożeniach.

Awiluma która do tej pory nie miała ochoty zabierac głosu, tym razem z zaciekawieniem zwróciła uwagę na śłowa Vadea.
- Cormantor brzmi nader ciekawi, nie chciałbyś panie towarzystwa w trakcie tej wyprawy?

- Twoje życzenie, jest dla mnie rozkazem Pani. Zawsze z miłą chęcią przyjmuję ofertę towarzystwa. Obawiam się jednak, że tempo mojego marszu jest dość niemrawe. Na szlaku czeka zbyt wiele ciekawych miejsc do zobaczenia i osób do poznania, bym zmierzał prosto do celu.

- Twój język pokryty jest srebrem tak iż nawet baatezu mogły by Ci pozazdrościć. - Spojrzała mu prosto w oczy, jakby chciała w ten sposób zajrzeć w dusze. - Dłuższa podróż z takim kompanem mi nie wadzi.
- Jest jeszcze jeden problem Pani - zawiesił głos. - Obawiam się, że tak długa ekspozycja na Pani wdzięki może namieszać mi głowie - uśmiechnął się i uniósł kieliszek. - Jeśli pozwolisz, mości Algowie: Zdrowie Dam, co nie lękają się śmierci!*

- Zdrowie- zawturował mu kapłan- Lejdi Awiluma wygląda na taką, której sama śmierć się boi. - uśmiechnął się wznosząc szklanicę do toastu.
Zaś sama Awiluma roześmiała się szczerze słyszac ten toast. Rzeczywiście, śmierci się nie obawiała.
 

Ostatnio edytowane przez Googolplex : 23-01-2015 o 23:19.
Googolplex jest offline