Marcus Gdy tylko znaleźli się na plaży,sięgnął po,leżące wśród ich prywatnych rzeczy,jego zawiniątko.Z ogromnym zaskoczeniem odkrył,że wszystkie jego rzeczy były na miejscu.Było to trudne do pojęcia,jeśli przypomnieć sobie strażników z Huteki,których tylko mundury odróżniały od najgorszych skazańcow.
Podrapał się po policzku,na którym widniała blizna,ledwo widoczna na ciemnej skórze.Jedno spojrzenie rozwiewało wszelkie wątpliwości - stuprocentowy latynos.Był szczupłej postury, niezbyt wysokiego wzrostu i wyglądał na niewiele ponad 20 lat.Jednak gdy ściągnął więzienną bluzę okazało się,że jego ręcę są dość dobrze umięśnione.Miał na sobie szarą koszulkę i czarne ,dresowe spodnie.
Wstał i rozglądnął się dookoła,przecierając dłonią po krótko ostrzyżonych,kruczoczarnych włosach.Po pobycie na Huteki z radością wróciłby nawet do slumsów,ale wyspa spodobała mu się od razu.
Obrócił się,ledwo słysząc rozmowę dwóch osób.Tu,na otwartej przestrzeni wiatr wiał bardzo mocno i utrudniał usłyszenie czegokolwiek pod tym kątem,pod jakim stał Marcus.
– O, jest! –usłyszał głos młodej kobiety,klęczącej przy torbie z lekami.
Obok stał postawny mężczyzna o skośnych oczach.
Dodało to Marcusowi pewności.Bycie jedynym cudzoziemcem w celi zakładu nie wiązało się z przyjemnymi doświadczeniami.Dla obu stron,oczywiście.
On,i pozostali skazańcy grali w jednej drużynie począwszy od teraz.
-Jestem Marcus-przedstawił robiąc krok do przodu i wyciągając dłoń.-Mam nadzieję,że będziemy się trzymać razem. |