Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2015, 20:15   #9
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Dzielnica portowa Telflamm


Miejskie doki. Okno na świat, bramy do przygody i silne serce handlowego Telflamm. Gdzież indziej miałaby zacząć się przygoda, która na zawsze odciśnie piętno na młodym Vadzie Credo? Szlachcic ów, od lat rzucał wyzwanie fortunie i zazwyczaj wychodził z opresji w jednym kawałku. Tamtego dnia nie był sam - otaczała go grupa znajomych; prawdziwe zbiorowisko indywidualności - każdy, z fascynującą historią do opowiedzenia.

Vade Credo miał klasyczne, eleganckie rysy twarzy. Na spotkanie z potencjalnym zleceniodawcą starannie zaczesał i spiął włosy, które na co dzień raczej swobodnie opadały na ramiona. Nie był szczególnie wysoki, ani wstydliwie niski; jego ramiona nie przypominały bochnów chleba, ale też nie budziły politowania. Vade roztaczał wokół siebie aurę szlachectwa. Jego słowa, gesty, a nawet muzyka, chociaż na pierwszy rzut oka wystudiowane i nad wyraz, to po wnikliwszej obserwacji zdradzały nonszalancję i fantazję, tak charakterystyczną dla szlacheckiego stanu.

Tego dnia Meriel przywdziała na siebie swój najlepszy strój, najlepszy, bo jedyny prawdę powiedziawszy. Nie znaczy to bynajmniej, że był zaniedbany, zaklinaczka dbała bowiem o swój ubiór, czyściła go regularnie. Zatem tego pięknego słonecznego dnia, gdy rozpoczynała się ich nowa przygoda, kobieta miała na sobie prosty czarny skórzany kaftan, spod którego wystawała biała koszula. Na nogach miała wysokie skórzane buty, na plecach zaś płócienny plecak, a na nim kuszę. Tym co najbardziej rzucało się w oczy, oprócz - rzecz jasna - fiołkowych oczu i kształtnych piersi nieśmiało wyglądających z dość głębokiego dekoltu, był zdobiący jej szyję naszyjnik, w którym dało się poznać rękę krasnoludzkiego złotniczego mistrza:


Awiluma zawsze, ale to zawsze starała się wyglądać jak najlepiej i nie wychodziła do ludzi jeśli nie była ze swego wyglądu zadowolona. Tym razem też nie zrobiła wyjątku, lecz tym razem jej uroda przyciągnęła uwagę kogoś czyjego widoku wolałaby uniknąć… najlepiej przez następne kilka mileniów. Elf. Jakie to to wyniosłe i aroganckie, gapiło się wprost na nią tymi swoimi małymi kaprawymi oczkami. Nie dała mu satysfakcji, wytrzymała spojrzenie jego świńskich, obleśnych gał nie tracąc panowania nad sobą. A jedynie Auppenser w swej nieskończonej mądrości wiedział ile wysiłku ją to kosztowało.

Jak przystało na przedstawiciela rycerskiego rodu, Vade nie rozstawał się ze swoim mieczem, spoczywającym w zdobnej pochwie. Prócz tego nosił koszulkę kolczą - tę jednak skrywał pod (kolejno) koszulą, kamizelą, marynarką i płaszczem. Tego dnia postawił na profesjonalizm - jego lekki, czasem taneczny krok, zastąpił miarowy, odmierzony marsz. Jak powszechnie wiadomo, pierwsze wrażenie częstokroć przesądzało o uzyskaniu pracy.

Nie do końca wiedział jak ma się zachować, obserwując scenę z elfem. Miał wrażenie, iż trafił nie na swoje spotkanie. W końcu jednak sprawa wyklarowała się samoistnie i nie musiał się tym kłopotać. Jako, że nigdy nie brakowało mu śmiałości, wystąpił przed szereg towarzyszy, przerywając krępującą ciszę:
- Dzień dobry, wielmożny panie! - ukłonił się elegancko. - Me imię brzmi Vade Credo herbu Lira, to zaś - szerokim gestem wskazał na zgromadzoną drużynę. - Są moi dzielni towarzysze - wymienił po kolei imiona, zgodnie z etykietą.
- Pragnąc jedynie dopełnić formalności: czy mamy do czynienia z Szanownym Panem Mavisem Cromwellem?

Cromwell spojrzał z pode łba na wychodzącego przed orkiestrę szlachcica. Przez moment analizował jego twarz jakby zastanawiając się, czy aby skądś go nie kojarzył. Ostatecznie niepewność wygrała ze złośliwością i kupiec odpowiedział.
- Jak wyjdziecie na zewnątrz i spojrzycie na tabliczkę, pisze tam Mavis Cromwell, więc to pewnie ja. Zakładam, że jesteście tu po pracę? - Przerwał na moment i napił się wody z kubka, widocznie zaschło mu w gardle.
- Chcecie się czegoś napić? - Zapytał wskazując na niewielki baniak wody stojący obok biurka i komplet kubków postawionych na stole po drugiej stronie izby.
- Strasznie dzisiaj gorąco na zewnątrz. Skoro ustaliliśmy już, że ja to ja to uściślijmy jedną rzecz: nie szukam zabijaków, o ile nie będzie innej możliwości, chcę po prostu dowiedzieć się, dlaczego moi górnicy tak panicznie zabarykadowali się w wiosce, którą dla nich zbudowałem i odmawiają wydania choćby okruszka żelaza. - Ponownie przerwał i pociągnął mocno z kubka.
- Dlatego tutaj pojawia się moje pytanie, czym się zajmujecie i dlaczego uważacie, że powinienem wam zapłacić?

- Dziękuję - Vade przyjął kubek z wodą. - Jeżeli chodzi o moje kompetencje, to odebrałem wyższe wykształcenie w trzech dziedzinach wiedzy. Znam zasady dyplomacji i etykiety. Ponadto w pewnym stopniu posiadłem arkana Sztuki, chociaż w tej materii daleko mi do mistrzów magii. Wyszkolono mnie we władaniu różnego rodzaju orężem, chociaż sięgam po niego w ostateczności. Posiadam rozległą wiedzę dotyczącą różnego rodzaju… - zatrzymał się w poszukiwaniu odpowiedniego słowa. - dziwów. Z łatwością nawiązuje nowe kontakty i nie obawiam się trudnych warunków. Mogę podjąć się wyprawy w dalekie strony. Co więcej, ponad wszystko cenię prywatność i lojalność. Nie mam niestety ze sobą listów polecających, lecz na dowód mych walorów, mogą posłużyć słowa moich towarzyszy. Dysponuję także własnym wyposażeniem, które jest najwyższej jakości. Jeżeli chodzi o moje wymagania - nie oczekuję wiele. Bardziej pociąga mnie możliwość zbadania ciekawego przypadku, niż otrzymanie wysokiego wynagrodzenia. Jeśli interesują Waszą Wielmożność jakieś szczegóły z mego życiorysu, proszę śmiało zadawać pytania. Z najwyższą starannością postaram się na nie odpowiedzieć.

Meriel parsknęła cicho słysząc elaborat Credo. Gładko zakamuflowała jednak parsknięcie imitując nagły atak kaszlu, a dla uwiarygodnienia nalała sobie wody do kubka i upiła łyk.

- Nie, nie, życiorysu nie potrzebuję. - Odrzekł zaskoczony Cromwell, widocznie nie spodziewał się kogoś o tak złotych ustach. Zlustrował jeszcze raz spojrzeniem każdego ze zgromadzonych.
- No dobrze, mości Vadzie Credo herbu Lira, a pozostali twoi towarzysze?

- A pozostali przynajmniej dorównują swoimi umiejętnościami naszemu krasomówcy. - Wyszeptała Cromwellowi do ucha Awiluma. Nikomu nie udało się zauważyć jakim sposobem zakradła się za plecy kupca i może jedynie Karnax się domyślał. - Choć nie wszyscy mamy tak dobrą dykcję.

Karnax wystąpił do przodu, przybierając poważą pozę. Wcześniej wziął przykład z Vade i na ile mógł przed przybyciem poprawił swój wygląd. Przed pracodawcą dobrze było wyglądać schludnie i elegancko. Nie mógł jednak powstrzymać uśmiechu na widok sztuczki Awilumy.
- Szanowny Panie Cromwellu, jestem Karnax. Jestem czarodziejem, znawcą sztuki przywołań. Jestem też członkiem zakonu czujnych magów i obrońców w Waterdeep. Jestem doświadczonym poszukiwaczem przygód i z chęcią wraz z towarzyszami podejmę się Pańskiego zlecenia.- Nie wiele miał więcej do powiedzenia, ufał że dyplomatyczny talent Vade załatwi im robotę.

- Jagan, mistrz sztuk Kara-Tur - skłamał bez mrugnięcia okiem Jagan. Na spotkanie ubrał się w wygodne, skórzane, lekkie buty podróżne, czarne spodnie i lekką koszulę i czarny skórzany kaftan. Nie widać było żadnej zbroi. Przez plecy, na wysokości lędźwi znajdował się krótki miecz o orientalnych kształtach. Lekko zakrzywiony, jednosieczny, o kształtach gdzieś pomiędzy dużym kukri, a maczetą. Do uda przyczepiony był nóż do pchnięć. Czarny strój podkreślał orientalną cerę pół-Shou, a jego kruczo czarne włosy z rudymi pasemkami idealnie wpasowywały się do kolorystyki stroju. Po raz kolejny spojrzał swoimi niezwykłymi oczami z szarymi tęczówkami na Awilumę. Zdecydowanie będzie musiał uważać na tę postać.

- Witaj panie Cromwell. Jestem skromnym kapłanem Lathandera. Zwę się Algow de Brewil z tych de Brewilów- kapłan wystąpił i ukłonił się nisko- Mój Ojciec zasiada w radzie, musiał pan słyszeć o Argoniusie. Zazwyczaj obca jest mi przemoc. Bardzo wysoko cenię dyplomację. Z pewnością się przydam na tej wyprawie. Będę tonował co bardziej wybuchowych z nas. To tyle co na początek chciałem powiedzieć.

-Ja jestem Blod’whun or’Roghar, z Twierdzy Roghar szkolony przez Berserkerów Północy Powiedział z dumą Blodwyn.

- Meriel Loreweaver, zaklinacz, Kapitan Mieczy Purpurowych Smoków, w stanie spoczynku, można powiedzieć - kobieta skinęła przy tym głową na znak szacunku dla ewentualnego pracodawcy.

- Dobrze już, dobrze. - Machnął ręką Cromwell, zanim ostatnia osoba zanudziła go na śmierć.
- Macie tę robotę. Mimo, że do części z was mam wątpliwości wierzę, że reszta utrzyma was w ryzach. Pewnie chcecie wiedzieć do czego was potrzebuję? Słyszeliście już coś na mieście? - Zapytał ciekawy plotek.

Algow pokręcił głową.
- Ja panie Cromwell niczego nie słyszałem, ale nie interesują mnie plotki na mieście. Niestety nie rozmówiłem się w pańskiej sprawie ani z ojcem ani z bratem. Od nich na pewno czegoś ciekawego bym się dowiedział. Liczę, że pan nam powie z pierwszej ręki czego powinniśmy się spodziewać, więc słucham.

- To dobrze, sami pewnie wiecie jak to wygląda w życiu. Masz przyjaciół do czasu, aż twoja kiesa nie staje się zbyt ciężka. Później przyjaciele chcą pożyczek i przysług, z pod ziemi wyskakują nowi przyjaciele chcąc tego samego. Jak zaczynasz ich wszystkich posyłać w cholerę, to nagle okazuje się, że po mieście krąży kupa plotek na twój temat. No, ale do rzeczy... - Cromwell przerwał monolog i wstał, wyciągając spod lady mapę i rozwijając ją na biurku.


Mapa przedstawiała wyspę w kształcie rosnącego księżyca z pozaznaczanymi na niej pojedynczymi punktami, jak szło się domyślić, między innymi wioską i miejscem wydobycia.
- Sprawa wygląda tak, że przedostatni statek jaki tam posłałem, wrócił pusty. Górnicy podobno ufortyfikowali się w wiosce i odmówili wydania czegokolwiek moim ludziom z Telflamm. Ostatni statek, który tam popłynął, wrócił *dosłownie* pusty. Nie będę was czarował, bo sam nie wiem, co się stało. Okręt przybił do brzegu, zero załogi, górny pokład wysmarowany we krwi, dlatego potrzebowałem też kogoś, kto potrafi się obronić. Portowi stawiają na trytony, ale na bogów, tutaj nie widziano trytonów od setek lat! - Przerwał jeszcze raz i nalał sobie do kubka wody, polewając przy okazji wszystkim, którzy tego chcieli.

- Ten punkt tutaj - wskazał na najbardziej wysunięty punkt na południe - to prowizoryczny port, nic wielkiego, ale zbudowaliśmy tam przystań i nawet niewielką strażnicę, tak na wszelki wypadek. Tam przycumujecie, oczywiście dostaniecie pełną załogę do statku. Wioska znajduje się mniej więcej tutaj - tutaj wskazał na punkt mniej więcej na środku mapy - ostatnio jak tam byłem to była to normalna wioska, około pięćdziesięciu mieszkańców, drewniana z kamiennymi fundamentami. Teraz? Diabli wiedzą co i dlaczego oni tam pobudowali.

Cromwell znów zrobił pauzę, jakby zastanawiając się nad czymś. Poprawił obciążenie trzymające mapę na rogach.

- Tutaj w górach jest kopalnia, być może też ufortyfikowana, ale tego nie wiem. Chcę żebyście popłynęli na Ferrbeth, zbadali co się stało i przemówili moim ludziom do rozsądku. Interesuje mnie głównie wznowienie transportów i wydobycia, a przy okazji zabezpieczenie sytuacji na przyszłość, żeby coś takiego się nie powtórzyło, nigdy.

Kupiec chwycił za pióro i zaznaczył jeszcze jeden punkt na mapie, po drugiej stronie gór, w których znajdowała się kopalnia. Praktycznie po drugiej stronie wyspy, jeżeli patrzeć od portu.

- Jeszcze jedno. Tutaj znajduje się wioska orków, co prawda wykluczam tę możliwość, ale to też może być jakaś poszlaka. Początkowo byli agresywni, ale płacę im z miesiąca na miesiąc w żelazie i żywności za zostawienie moich ludzi w spokoju.

Po zakończeniu monologu Cromwell pogrzebał pod biurkiem i położył na biurku sakwę ze złotem.

- Pięć tysięcy sztuk złota, dziesięć procent płatne z góry. Statek z załogą może być gotowy na jutro, pasuje wam to?

- Oczywiście… - Awiluma oparła się o biurko, na którym była rozłożona mapa. - ...jeśli sprawy się skomplikują cena naszych usług może wzrosnąć. Rzucamy się tam praktycznie na ślepo.

Pięć tysięcy… fiu, fiu. Vade milczał starając się zapamiętać każdy szczegół opowieści Mavisa. Kopalnia - odcięta osada - puste statki - trytony - orcza wieś. Kolejne słowa klucze zapisywały się czerwonym atramentem w jego pamięci.
- Posępna i tajemnicza opowieść - westchnął. - Czy władze Telflamm nie zainteresowały się owymi wydarzeniami? - zapytał.
“Kopalnia… oni coś wykopali. Coś starego i złego.”
Nagle urwał podobne myśli i skarcił się w duchu. Jego bujna wyobraźnia już zaczęła mu doskwierać. Fakty! Dowody! Potem przyjdzie czas na bajanie.
- Czy ładunek, jak rozumiem ruda żelaza, również zaginął? - dorzucił jeszcze jedno pytanie.

- Pięć tysięcy, bez dodatków ze względu na niebezpieczeństwo. Pięć tysięcy TO dodatek ze względu na niebezpieczeństwo. Równie dobrze moi ludzie mogli uznać, że chcą zarabiać więcej i zabunkrowali się do czasu, aż ktoś nie obieca im podwyżki. Wtedy macie darmowy rejs na Ferrbeth i pięć tysięcy za, właściwie nic - odpowiedział nerwowo Cromwell, widocznie nie należał do gatunku wdowców chętnych poużywać sobie po śmierci żony, tak więc wdzięki Awilumy były wobec niego mało skuteczne.

- Władze Telflamm? Bardzoście niedoinformowani jak na podróżnika, panie Credo herbu Lira. Władze Telflamm interesują się tylko tym, czym polecą im interesować się gildie złodziei. Oficjalnie nikt tego nie mówi, nieoficjalnie wszyscy o tym wiedzą. Co do ładunku, prawdopodobnie ciągle znajduje się w kopalni lub w wiosce.

Po chwili namysłu dodał jeszcze.

- Piętnaście procent zaliczki i wyruszacie jutro z rana.

Białowłosa kobieta zwróciła się do swych towarzyszy.
- Nie wiem jak wy, ale ja chętnie się wybiorę na wyspę.

Vade odchrząknął, starając się zatuszować zakłopotanie: - Proszę o wybaczenie gafy. W myślach zdążyłem przenieść sprawę na grunt bardziej... zachodni. Oczywiście, że władza skupiona jest tutaj w rękach prywatnych grup interesów. Warunki umowy w zupełności mi odpowiadają. Czy porozumienie ustne jest wystarczające, czy życzy pan sobie spisania umowy?

- Telflamm interesuje się tylko handlem. Dopóki sprawa nie będzie miała wymiaru naprawdę dużego, władze, a przez to rozumiem Radę kupców i książąt nie będą interesować się takimi sprawami - zauważył przytomnie Jagan. Spojrzał na resztę, szczególnie wypranym z szacunku spojrzeniem obdarzył Vade’a. Spodziewał się troszkę więcej wyczucia z jego strony. Ale bądź, co bądź, chyba tylko pół-Shou był “stąd”.
- Najlepszym wyjściem będzie wyruszenie jak najszybciej. Podróż oceniam na około jednego dnia, w zależności od wiatrów. Powinniśmy uzupełnić zapasy i ruszać z samego rana, tak jak pan Cromwell powiedział. Na targu powinniśmy znaleźć wszystko czego potrzebujemy -.

- Ja się zgadzam na te warunki, w sumie to nie chciałbym żeby ucierpieli bogom ducha winni górnicy. Ba! Nawet nie obraziłbym się gdyby okazało się że to tylko strajk. Też jestem za tym by wyruszyć jak najszybciej - dodał Karnax przyglądając się mapie.

- Mnie również odpowiadają warunki umowy. - powiedziała Meriel spokojnie. - Mam jednak jeszcze jedno pytanie, odnośnie kopalni. Z tego, co mi wiadomo, wszedł Pan w posiadanie nieczynnej kopalni, wyremontował ją i uruchomił na nowo. Czy wiadomo jednak Panu coś na temat okoliczności, w jakich kopalnia została zamknięta za poprzedniego włąściciela?

- Nie potrzebuję zawierać pisemnych umów, umówmy się jasno, statek którym płyniecie na Ferrbeth to łajba której potrzeba dwudziestu osób do obsługi. Dwudziestu, wykwalifikowanych osób do utrzymania jako takiego tempa, poza tym nawigacja w tych rejonach nie należy do najłatwiejszych. Zakładam, że jeżeli wsiądziecie na statek to bardziej opłacalne dla was będzie wrócić tutaj po zapłatę, prawda? Poza tym z całym szacunkiem Panie Credo, należę do tych nielicznych osób szanujących słowo szlachcica - odpowiedział spokojnie. Faktycznie ewentualne zerwanie umowy mogło być dla drużyny dość problematyczne.

Pytanie Meriel za to widocznie zdenerwowało Cromwella, spojrzał niepewnie na wścibską czarodziejkę.

- Tak i nie. Ferrbeth było w zasadzie opuszczone, plemię orków o którym wcześniej mówiłem żyło z najazdów okolicznych wysepek (o ile mieli tam co najeżdżać) i polowania. Kopalnia była nie tyle opuszczona, co była to jaskinia z bardzo prowizorycznymi podporami, zapewne zbudowanymi przez tych właśnie orków. Dlaczego ją opuścili? Nie wiem, może wydobyli co było im potrzebne do wytworzenia broni i nie mieli z niej większego pożytku. Prawdę mówiąc nie interesowałem się tym, jak to się mówi darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.

Vade’a zamurowało. Czyżby…? Nie, to nie możliwe. Trubadur odpędził od siebie parszywe myśli i w mgnieniu oka zachował kamienną twarz. - W takim razie, z mojej strony to wszystko. Rzeczowość i konkretność tych negocjacji zasługuje na uczczenie w odpowiedniej pieśni - albo chociaż nośnej rymowance - Vade pokłonił się głęboko, z szacunkiem. - Skoro świt będziemy wyczekiwali wspomnianego okrętu. Proszę tylko powiedzieć jakim mianem został on ochrzczony? Nie chcemy doprowadzić do kompromitujących nieporozumień.

- Pamięć Laury, będzie czekała gotowa skoro świt w głównym doku - odpowiedział Cromwell.

-Skoro to wszystko Panie Cromwell to bardzo dziękuję za rozmowę. Obiecuję w moim a jakże podejrzewam i wszystkich innych tu obecnych imieniu, że sprawę zbadamy i wyjaśnimy. Dołożymy wszelkich starań! -powiedział Karnax kierując słowa do pracodawcy i po krótkiej pauzie dodał do towarzyszy- Może udamy się na targ? Uzupełnić zapasy przed jutrzejszą wyprawą? -

- Fakt, przyda się kilka drobiazgów. - Odrzekła Awiluma czekając kiedy Cromwell wychwyci sugestię i wręczy im zaliczkę.
- Co to jest procent? - Zapytał się Blodwyn.
-Ułamek o mianowniku sto… setna cześć całości...- spojrzał na Blodwyna czy ten zrozumiał podaną mu przez Karnaxa definicję.
Co? - Bodwyn popatrzył krzywo na Karnaxa.
-Cóż, jak masz… dajmy na to plemię… w plemieniu jest sto osobni… sto orków! To jeden ork z tego plemienia będzie jednym procentem tego plemienia. Ogólnie ujmując oczywiście, ale stosując analogię do tego przykładu można by to zrozumieć… chyba… Mam pomysł rozrysuję Ci to Blod’whunie! - Karnax uśmiechając się przyjacielsko do półorka zaczął grzebać w swojej szacie, po chwili w jego dłoniach znalazł się pergamin, pióro i kałamarz. -Spójrz tutaj Blod’whun...- Karnax starał się coś wytłumaczyć, ale były ważniejsze sprawy na głowie. Po chwili skupił się z powrotem na sprawie zaliczki i zakupów.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 26-01-2015 o 20:36.
echidna jest offline