Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2015, 23:08   #21
rudaad
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Wizyta w domu rzeźnika nie przyniosła żadnych dowodów na to, że Peter był nekromantą, za to na pewno był niechlują i obibokiem - tego Gowdie była pewna po dokładnym przewertowaniu wszystkich papierów zapisanych reikspielu i porozrzucanych bez ładu po izbie. Jeśli za bałaganiarstwo należy się według Łowcy Czarownic stryczek to kiepsko też przedstawiała się przyszłość Edmunda i Arno, którzy byli tam wcześniej niż ona. Szczygiełek natchniona tą myślą sprzątnęła przed wyjściem rozbite szkło z podłogi oraz doprowadziła pomieszczenie do stanu wcześniejszego - finezyjnego chaosu pozostawionego przez zawodowców. Zachowywanie pozorów - mała miała do tego oko i talent. Zupełnie jak do odnajdywania dawno zapomnianych błyskotek, zwłaszcza, że od znaleźnego Ranaldowie nie należała się dziesięcina. Nie do końca jasną było tylko sprawą czy znalezienie czegokolwiek podczas włamania jednak nie obejmuje jurysdykcji tego bóstwa. Choć nie czas był na samotne roztrząsanie tej kwestii, gdy pod oknem budynku toczyła się świetna zabawa. Kislevski ochroniarz, znany ponoć jako Igor, grał z miejscową dzieciarnią w piłkę, za co ta odwdzięczała się mu wszelkimi okrzykami radości jakie tylko przychodziły im do głowy. Widząc to zza wykusza okna Gowdie postanowiła cichutko opuścić swoje schronienie tą samą drogą, którą przyszła - byle tylko nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi postronnych i nawet głównych zainteresowanych jej ówczesną bytnością w zapuszczonej posiadłości. Nim jednak wyszła na ulicę w pełnym świetle dnia schowała dokładnie znaleziątko i otrzepała ubranie, które miało szansę wyjawić ślad jej niecnego uczynku sprzed chwili. Po dopilnowaniu wszelkich szczegółów przyłączyła się do beztroskiej zabawy z dzieciakami i wielkoludem, wbiegając do gry bez pytania o pozwolenie. Ciesząc się i śmiejąc razem z gawiedzią była złodziejka pozornie nie miała celu we wspólnym spędzaniu czasu z towarzyszem Morriaryty i Łowcy. Mimo to podczas gry wyrwało się jej parę słów w rodzimej mowie mężczyzny, o które zapytana przez umorusanego chłopca w wieku nie starszym niż pięć lat, dokładnie wyjaśniła, że oznaczają:

- “Pozhaluysta” - podaj.
- “YA zdes” - tu jestem.
- “Blin” - nie, nigdy nie słyszałam, a na pewno nie mówiłam!


Niesiona nurtem nowości dziatwa na koniec ubawu dała się wciągnąć Gowdie w realizację nieistniejącego planu. Po krótkiej chwili narady najstarsza dziewczyna poprowadziła chóralne podziękowanie dla Igora:

- SPASIBO!

i przyłączyła się do niego w drodze powrotnej - gdziekolwiek go ona nie prowadziła. Z zaróżowionymi od biegania policzkami i ciągle roześmiana Szczygiełek szła koło niego lekko prowadząc pogawędkę w kislevskim. Rozpoczęła ją oczywiście od pochwały za miło spędzony czas i jego nastawienie do miejscowych dzieciaków, co dało przyczynek krótkim opowieściom:

- Gdy sama byłam w wieku tych dzieciaków to nikt z dorosłych nie chciał się z nimi bawić. Choć może dlatego, że w ogóle niespecjalnie też ktokolwiek zwracał na nas uwagę... A zamiast piłki mieliśmy gałganek, który i tak, jeśli po złości nie został nam zniszczony lub ukradziony, to rozpadał się sam po kilku meczach. Wtedy trzeba było robić nowy, a o wytrzymałą szmatę w małym miasteczku ciężko, wszystko przecież można jeszcze nei raz wykorzystać i nikt takiej nie chce zgubić lub wyrzucić. Dlatego graliśmy nieczęsto, ale wystarczająco żebym się nauczyła! To były dobre czasy, a teraz są z nich dobre wspomnienia. Co ty tak pamiętasz ze swojego dzieciństwa, które przecież wiadomo, że nie mogło być aż tak dawno skoro ciągle znasz wspólny język z pacholętami? -

- Też pochodzę z małego miasteczka w Kislevie i też byłem sierotą, gdy zmarli mi dziadkowie. - Chętnie odpowiedział ochroniarz odwzajemniając usmiechy dziewczyny. Był wesoły i całkiem wygadany. - Tutaj dzieciom staram się pomagać zabawą przejść przez przez traumę ostatnich dni. A ty, skąd znasz języki? I te pomocne w porozumnieniu się z dziatwą i ten, który jest moim rodzinnym?

- Znam kislevski, bo wychowywały mnie kapłanki Shalylii, z których niejedna nie była miejscowa. To jednak było dawno w Halsted. - odpowiedziała bez zastanowienia specjalnie nie zdradzając niczego na temat swojego dwuletniego okresu przyuczenia na skrybę.

- Dokąd więc zmierza sierotka z Halsted? Chyba, że jest ona kimś więcej teraz? Nie możliwością byłoby przecież zostać jedynie sierotą przez całe życie i dorobić się do tego jeszcze czeredy towarzyszy, którzy są… kim? - zapytał wojownik zmuszając byłą złodziejkę do mocnego zastanowienia się.

- Kim? Nie wiem, ale jeden ten taki wygadany to Bert, nowicjusz to Eryk, ten mały i burkliwy, co się nie umie wysłowić, więc pewnie dlatego nawet nie próbuje to Arno, drugi krasnolud zna się na pompach wodnych, ale nie pomnę jak ma na imię i jest Edmund. To ten co nie potrafi przespać wszystko. - z wysiłkiem wymieniła połowę imion towarzyszy, bo drugiej jeszcze nie spamiętała. Pozostało wytłumaczyć się - W sumie pierwszy raz ich wczoraj na oczy widziałam, a sama jestem… cóż z Halfsted i niewiele więcej, no może poza tym, że chciałabym nauczyć się rysować, ale do tej pory tej sztuki nie opanowałam, może przyniesie mi szczęście ta droga lub jej cel, bo zmierzamy, jak większość ludzi w tej części Imperium, za pracą na festiwal do Franztein. Wy chyba jednak tam nie idziecie, więc dokąd los was prowadzi?

- Ja jestem od kilku lat współpracownikiem znanego w Stirlandzie Łowcy Czarownic. Zrobiliśmy tu porządek, a raczej robimy tu porządek z nekromancją.

Jakby na potwierdzenie swoich słów Igor wskazał na wisielca, skręcając jednak wcześniej niż stał szafot i idąc do karczmy by zasiąść w ławie przed wejściem, która była pusta. Na wskazanie na trupa Gowdie lekko skuliła się we własnych ramionach. Do stołu nie usiadła, nie tylko żeby zachować pozę zagubionego dziecka, ale także żeby się nie narzucać. Stała jak ta sierota jedynie obok, gotowa w każdej chwili do ucieczki, gdyby odpowiedź na jej pytanie miała skończyć się czymś więcej niż tylko pouczeniem, którego się spodziewała:

- Bardzo straszny był ten tam… nekromanta? Nie ma aby na pewno tutaj więcej nekromantów skoro jeszcze tutaj zostajecie robiąc porządek z nekromancją jak mówiłeś... albo czy zwyczajnie boicie się, że ten tam się sam ożywi?

- Nie ożywi się ten na pewno. Nie bój sie. - i nic więcej nie powiedział zmieniając szybko temat - Ile masz lat? - i równie beztrosko, przyjaźnie wyjaśni powód zainteresowania - Masz ochotę na dobre dupczenie jeśli nie masz chłopa wśród towarzyszy? Nie miałem kobiety od kilku tygodni.

Gowdie na propozycję ochroniarza rozdziawiła jedynie usta pozostawiając wrażenie, że jej stan raczej szybko się nie zmieni. Nikt nigdy nie zaproponował jej czegoś takiego, a sama nie miła odwagi spróbować nawet zapytać. Jej sytuacja życiowa rozbijała się z wyobrażeniami kislevity o wydarzenia sprzed lat, gdy usłyszała gdzieś w starym Halsted, że w burdelu można by się zatrudnić za wikt i opierunek. Poszła spróbować, ale jej nie przyjęli, Była wszak mała, chuda, niezbyt urodziwa, piegowata i roztrzepana. Wyglądem bardziej przypominała chłopca, charakterem niziołka. Nic dziwnego, że nikt na tak wyglądająca ulicznice się nie pokusił, a burdelmama nie miała zamiaru ryzykować, że wyrośnie z niej coś jeszcze mniej opłacalnego.

Dziewczyna niechętnie odepchnęła od siebie owe wspomnienie i spróbowała się opanować. Gdy nadludzkim wysiłkiem woli udało się jej zamknąć usta, za chwilę już je znów otworzyła:

- Współczuje Ci, ale dalej raczej szczęścia nie masz, bo sama nie jestem jeszcze kobietą. Za to matula chłopaków, z którymi graliśmy w piłkę wyglądała na oczarowaną tobą i całkiem samotną. - powiedziała po kislevsku za chwilę dodając już w ogólnym języku używanym w Imperium:

- Radzisz sobie w staroświatowym, czy trzeba będzie Cię przedstawić? - zażartowała, bo wiedziała przecież, że w staroświatowym radzi sobie świetnie, choć większość dialogu prowadził po drodze po kislevsku, skoro w takim języku Gowdie ciągnęła rozmowę.

- Da? Hm... Pewnie żonata jeśli dzieciata. - machnął ręką. - Nic się nie bój. Obronię cię dziewoczka, jeśli tu jeszcze miejscowe knują. - puścił oko. - A gdzie wasze dwa kolegi? Khazad... - zapytał od niechcenia - i krzywonos? Z wieczora więcej was było, nie? Już wyjechali?

Szczygiełek roześmiała się radośnie na jego machnięcie ręką, widać, aż tak samotny jak opowiadał wcale nie był i do dziewek mu nie spieszno nie było, dlatego właśnie sytuację można było jeszcze przeciągnąć:

- Ja nie wiem, po śniadaniu poszłam zobaczyć miasto, bo chcieli coś załatwiać, ale powiedzieli, że nas nie znają i nie ufają, więc nie będą do wyruszenia dalej nas nigdzie ciągać. Sami są. Gdy wyszłam trafiłam na ciebie, a że się do mnie rano uśmiechnąłeś to i dotrzymałam towarzystwa. Ja lubię ludzi co się do mnie uśmiechają. Jak ty mnie będziesz bronić, to nic mi tu nie grozi, a jak dalej pójdę w świat to nie wiadomo co będzie - zmarkotniała. - Jak takiego nekromantę poznać? Czy on jak normalny człowiek wygląda? Czy człek już się boi jak go widzi, tak jak na widok twojego łowcy? - zapytała bardzo cichutko stając tuż obok wojownika.

- Tak łatwo to ich nie poznasz, bo ten musiał od dawna sie uczyć i ukrywać z tym. Ludziska nie podejrzewali zepsutego jabłka. Tylko, żeby rzeźnik? Chłop prosty i niekształcony? A czytaty i pisaty być musiał w nekromanckich księgach... - zasępił się. - A był, bo zaklęciami miotał i żywe trupy kontrolował, sam widziałem. - pokiwał głową. - Ale ty się tym nie interesuj, bo jak to mawia nasz łowca, ciekawość często to pierwszy stopień na stos. Igrać ze złymi mocami niebezpieczno jest. - mówił już poważniej i elokwentniej. - I łatwo wypaczyć się dając przystąpienie kurupcyjnej mocy chaosu.

Gowdie też spoważniała i pomarkotniała, nawet przysiadła się do Igora. O ile on był poważny o tyle sama dziewczyna zwyczajnie przestraszona. Nie pasowała jej kwestia grożenia jej stosem, a prawdziwego, potężnego nekromanty pozostawienia na szubienicy. Do tego wiedziała o braku jakichkolwiek zapisków poza rachunkami w domu rzeźnika, więc, zważywszy na całą opowieść i wyobrażenie Petera stworzone w jej głowie opowieścią kislevity, podejrzewała samego wisielca o bycie albo kukiełką, albo uczniem kogoś innego. Potwierdzało to choćby wcześniejsze stwierdzenie, że siedzą tu by tępić nekromancję, a nie tylko jednego biednego rzeźnika. Na poruszenie kwestii wypaczenia przez chaos, mały klejnocik dziwnie zaciążył jej w sakiewce skrytej głęboko pod ubraniem...

- Boję się, wiesz? Nikogo tu praktycznie nie znam, pierwszy raz wyjechałam ze swojego miasteczka, a na sam początek podróży trafia na mnie wszystko to czego nigdy nie znałam, widziałam i czego zrozumieć nie zdołam. Do teraz nie wiedziałam nawet, że należy się tak bać... - trwała wytrwale w przyjętej konwencji małoletniej sierotki, która poniekąd była jednym z cieni jej prawdziwego oblicza, a doskonale nadawała się do tego żeby do końca zniechęcić wojownika i usunąć się w cień nie pozostawiając żadnych podejrzeń. Jak się zdawało, tak właśnie było bo Igor uśmiechnął się.

- Jeżeli czyste serce nosisz, to nie lękaj się diewuszka. Warto dobierać sobie w podróży dobre towarzystwo, bo na szlakach niebezpieczno w pojedynkę. Tutaj nic ci nie grozi. Nie bojsja. - obserwował przechodniów miasteczka. - A jak zobaczysz co podejrzanego to mnie powiedz. Bywaj na razie. Do svidanja

Kislevita wstał i ruszył ku grupce ludzi rozmawiających niedaleko szafotu, ale oni rozpierzchli się widząc idącego woja. Igor mimo wszystko szedł dalej. Całkiem jakby patrolował okolicę. Choć sama Gowdie wiedziała, że zwyczajnie rozczarował się tym, że nie była zainteresowana jego propozycją, zakładając zapewne wcześniej, iż dziewczyna rzuci się w jego ramiona. Cóż były na to szanse, ale trochę wszystko utrudniał trup Josta w budynku tuz obok i straszenie sabatem nekromantów w tej zabitej dechami dziurze. Mimo to jego reakcja podpowiadała Szczygiełek, że ktoś mógł dyskretnie dać mu do zrozumienia, że ruda chciałaby z nim zawiązać przy najmniej rozmowę. Jeśli tak faktycznie wyglądała sprawa to jedyne dwie osoby, które mogłaby się tym spróbować zająć były dość oczywiste: pałający chęcią zemsty za nieprzyjemną pobudkę Edmund i szukający sposobu na wkupienie się w jej łaski Bert. Cóż drugiego z nich dużo łatwiej będzie znaleźć niż pierwszego. Wszak roztacza on w okół siebie niewyjaśnialną aurę… sam pewnie nie wie czego, ale ludzie go pamiętają i wskażą dziewczynie drogę jeśli tylko poprosi.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline