Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2015, 06:51   #24
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Lato 2518 roku K.I., południe

Weissdrachen, świątynia Sigmara


Bert zatopiony w modlitwie trwał zapatrzony w pusty tron Sigmara. Mimowolnie słyszał jednak to samo co siedzący przy nim Hammerfist, jak i nawet przycupnięta ławę dalej, niezauważona przez nich Gowdie. Niektórych nawyków wykorzenić się łatwo nie da, tak jak złodziejowi ciężko pozbyć się oka szatniarza, tak gawędziarzowi nastawiania ucha, nawet podczas rozmowy do bóstwa.

- Hubertowa mówiła, że jej Hochschapler kury truje. – mówił półgłosem z ławy przed Stirlandczykami wąsacz.
- I mnie już trzy padły ale z jajek nie żyję na sczęście. – westchnął rozmówca. – Ale żeby Stefan? – spojrzał na ołtarz. – Wierzyć się nie chce.
- Najwięcej ma niosek w okolicy. Hubert ceny zaniża.
- Gadanie... – machnął ręką.
- A Petera o czarną magyję byś też nie podejrzewał, hę?
- A racja... Cholera wie...




Lato 2518 roku K.I., południe

Weissdrachen, dom sigmaryckiego kapłana


Dom Sigmaryty był równie nieokazały co prowincjonalna świątynia. Wzniesiony przed zapewne kilkoma laty, wciąż wyglądał jak nowy. Miejsce kultu otaczała nieco większa niż resztę wioski palisada, dobudowana, gdyż sądząc do starych palach, wzniesiono nowe budynki już poza granicami Weissdrachen. Przy dróżce do cmentarza wciąż stała, zadbana, stara kapliczka Sigmara, takiej samych rozmiarów jak mijany przy głównej bramie drewniany ołtarzyk Ulryka z warującym, rzeźbionym wilkiem.

Zastukawszy mosiężną kołatką, otworzył wyglądający jakby go zdjęli z szafotu ojciec Choliebek we własnej osobie. Łysy jak kolano mężczyzna w sile wieku, z małym brzuszkiem sterczącym nieznacznie spod kapłańskiej szaty i nalaną, pucułowatą, gładko ogoloną buzią. Choć starał się rozpogodzić oblicze widać było, że jest zmęczony, strapiony i zapewne niewyspany sądząc po ziewaniu i przekrwionych, rozcieranych oczach.




Lato 2518 roku K.I., południe

Weissdrachen, cmentarz


Eryk z duchem Jostem przyglądali się znakowi na ziemi, który mógł być wykonany badylkiem leżącym nieopodal. Wkrótce dołączył do nich Edmund zakradając się jak duch, tak, że o mało nie wystraszył kompanów. Niezauważony przez pogrążonego w medytacji w innej części cmentarza Morrytę i rolników w polu, były dozorca śluzy z Oberwill zostawił w przycmentarnym lesie Yorriego z denatem.

Groby przy których widniał dziwny bohomaz, mogący być jakimś symbolem i którym zapewne był, zważywszy na okoliczności kontekstu wydarzeń oraz miejsca jego umieszczenia, nic nikomu ze Strilandczyków nie mówił. Nigdy takie nie widzieli wcześniej na pewno w życiu i mogli tylko zgadywać kto i dlaczego zostawił ten znak. Co do tożsamości, to już jednak było mniej wątpliwości, bo podejrzenia Eryka potwierdził duch Josta. W tym miejscu i na ziemi świeżych grobów, do których przed dwoma dniami chowani byli ożywieńcy do przerwanego snu, były wyraźne ślady stóp dziecka. Uciekając z cmentarza biegło w linii prostej do muru, depcząc po mogiłach, w kierunku miasteczka.

Edmund i Jost tak samo jak Eryk oglądali nagrobki doszukując się czegoś szczególnego. Prócz tego, że były stare i okazałe, kamienne płyty i małe grobowce łączyły wspólne litery, nagryzione zębem czasu i czasem niewidoczne nawet oraz herby, jak się domyślili nieczytaci Strilandczyzy tutejszej szlachty, a co Bauer, już oświecony w nowicjacie, oznajmił szeptem.

- To jest część cmentarna przodków rodu Scheiben.

Najnowszy grób był tym, czego szukał młody sługa Sigmara.
Na kamiennej płycie z przycupniętym nad nim posągiem szarego gołębia z różą w dziobku, widniał wyryty elegancko napis.




Lato 2518 roku K.I., południe

Weissdrachen, dom sigmaryckiego kapłana



- Hail Sigmar! - Bert pozdrowił zakonnika w imieniu przybyłych. - Podróżnymi ze Strilandu jesteśmy ojcze duchowny.
- Niechaj kometa świeci złotymi ogonami w godzinę naszego spotkania. - rzekł pobożnie kapłan tulący do szerokiej piersi księgę ze znakiem kultu. - Kacper Chooooliebek. - przedstawił się tłumiąc ziew. - Czym służyć mogę? - zapytał.
- Wyrazy szczerego współczucia na ojca ręce skąłdamy za krew przelaną niepotrzebnie przez czarną owcę oraz sen wieczny zakłócanie zmarłym tej ziemi. - wyjaśnił Bert grzecznie.
- A taaak... - westchnął zakonnik. - Wszędzie to się zdążyć może, lecz najgorzej kiedy we własnym domu a nie u sąsiada. Taaaaaak. - pokiwał głową. Dziękuję za troskę. Wszystko w rękach Sigmara. - wzrok kapłana jakby mimowolnie wziósł się ku niebu a potem utkwił ponad głową najwyższego z gości, czyli Berta i zatrzymał gdzieś w miasteczku, choć przenikliwy, dobry wzrok mógłby dostrzec stojącego przy palisadzie w oddali Igora, który chyba udawał że, od niechcenia je jabłko, bo ile jest wspólnego między chmurami na niebie, a chatą kapłana?
- Czy Herr Choliebkowi w czymś pomóc możemy? - zapytał Bert przekraczając próg domu duchownego, po zapraszającym geście kapłana, aby nie stali w przejściu.
- Mnie? - zdziwił się. - Mnie za wszystko wystarczy Sigmar i jego słowo. - potrząsł z pewnością siebie skórzaną obwolutą. - A może wam pomoc potrzebną jest? - zapytał przyglądając się uważnie gościom.




Lato 2518 roku K.I., południe

Weissdrachen, przycmentarny lasek


Yorri dostał kolbę kukurydzy i kolejną wartę przy trupie przyjaciela krewniaka. Czego sie nie robi dla klanu i potrzebujących. Miał prawo khazad dziwować się, jak kto może za życia nie tylko opuścić ciało, ale i po śmierci je zostawić. Widać można było, pewnie Jost szukał sposobu na rozwiązanie zagadki i powrót do swych stygnących kości zapewne wznosząc akty strzeliste do swego opiekuńczego bóstwa, aby przez przypadek Morr go nie zabrał jeszcze do swych Ogrodów ani by młodszy bóstwa brat nie porwał w szpony ciemności.

Rdestobrody lustrował okolicę bardzo uważnie. Uniósł brew widząc przesadzającego zwinnie cmentarny mur Edwarda. Widać tamten za rozglądanie się co sie dzieje na cmentarzu niekoniecznie miał na myśli wodzenie samym wzrokiem. Krasnolud spojrzał sceptycznie na wyciągnięte nogi Josta i je również, tak jak cała resztę trupa, przykrył chrustem. Wstając z kucek zdawało mu się, że dostrzegł coś kątem oka w lesie. Obrócił głowę w tamtym kierunku. Nic tam nie było. Po chwili znowu coś jasnego zamajaczyło między drzewami. Khazad przywarł brzuchem do leśnej kory chowając się za pniem. Już chciał cos mruknąć pod nosem, gdy zaniemówił i nic nie wydusił z gardła. W sporym wykrocie lasu stała nieruchomo kobieta z białej szacie, co na nocna koszulinę wyglądała.


Gdyby nie czarne, zasłaniające twarz gęste kudły ludzkiej niewiasty i mimowolnie stające na rdestobrodowe karku włoski, to by może nie miał złych przeczuć. Śpiew ptaków ustał, zrobiło się nagle bardzo cicho, że mógł słyszeć poruszane zefirkiem listki w koronach drzew.

Postać zdawała się patrzeć z oddali na miejsce pochówku Josta a widząc, że krasnolud ją spostrzegł, jakby przekrzywiła głowę i po chwili powoli wzniosła do góry rękę oskarżycielskim palcem wytykając khazada.

- Mooorrrderrrcaaa... – Yorri usłyszał na wietrze przenikliwy, melancholiczny szept w reikspielu.

Zdał sobie sprawę, że to był co najmniej duch dziewczyny, a dzieliło ją od niego pobrych ponad dwadzieścia kroków. Choć zjawa nie poruszała nogami, zdawała się chyba zbliżać do khazada sunąc po ściółce leśnej. Tak, zdecydowanie tak, choć wcale się jej nie spieszyło.
Po chwili jednak znikła rozpływając się w powietrzu.
Yorri został w ciszy sam na sam z walącym w piersiach jak młot o kowadło sercem i obijającym się we łbie o czaszkę znakiem zapytania, co robić?



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 30-01-2015 o 06:30.
Campo Viejo jest offline