Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2015, 00:14   #29
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję MG i rudej za dialogi...

Modlitwa gawędziarza była szczera i pełna pokory. Winkel nie zamierzał zgrywać zaradnego, mądrego i silnego, bo Młotodzierżca wiedział, że Bert został postawiony w takiej sytuacji pierwszy raz. O ile realne zagrożenie życia jednego z jego przyjaciół nie było mu obce to... śmierć jak najbardziej. Chłopak przypomniał sobie kiedy dla ratowania życia Rudiego naraził nie tylko swoją reputację, ale podniósł rękę na święty obrzęd Morra. I żadne modlitwy nigdy nie będą w stanie usunąć tak silnego, głębokiego grzechu jaki ośmielił się popełnić. Ba. Dla przyjaciela - takiego jak Jost - zrobiłby o wiele gorsze rzeczy. Wiedział to, ale prosił Sigmara aby parszywy los nie zmuszał go do ich popełnienia.

Wyłapana mimo woli - kątem ucha ledwie - rozmowa przykuła uwagę gawędziarza. Skoro ten cały Hochschapler truje kury sąsiadów musi bardzo uważać aby oczy czujnego łowcy nie padły na nim i jego gospodarstwie. Chociaż zdaje się, że nie wszyscy podzielali opinię, że on za tym stał to Stefan będzie musiał trzymać się na baczności. Bert czuł, że ta plotka - jak każda mu znana - ma w sobie ziarnko prawdy i należy ją sprawdzić. Oby przed wyjazdem miał na to czas...


Gdy tylko cała ferajna opuściła mury świątyni Gowdie podeszła do Berta i z szerokim uśmiechem zaczęła tyradę:

- Ja wiem, że może brakuje już wam pomysłów na załatwienie sprawy Josta, ale moje towarzystwo w tym wspólnym przedsięwzięciu nie będzie się sprowadzać do robienia za twarz, bo nic poniżej nie ma, a wy myślicie sobie nie wiadomo co. Albo ty albo Edmund, co nie mógł przeżyć przyjacielskiego kuksańca z rana, załatwiliście mi prawie, że prywatne spotkanie, oko w oko, z łowcą czarownic przez kislevskiego kuma tegoż. Ja wiem, że może samo moje jestestwo i samotna podróż na festiwal podsuwa zmartwienie o moje pochodzenie, ale nie łatwiej było zapytać się wprost? Ty wiesz czego on ode mnie chciał? Co sobie myślał, pewnie nie po swoim własnym osądzie, ale z waszą podpowiedzią? Jeszcze mi stosem groził, jeszcze kazał się was pilnować, albo pilnować was… - nie przerywała sobie, chyba, że do nabrania oddechu.

- Co jak co, ale pomysłów to nam chyba szybko nie zabraknie. - uśmiechnął się przyjacielsko Winkel. - Gorzej z ich wpasowaniem się w nasz problem. - puścił do dziewczyny oko. - Ja niczego Tobie nie załatwiałem i nie mam pojęcia czego oczekiwał od Ciebie Igor. To całkiem przyjemny gość, swoją drogą. - dodał gawędziarz. - Jeżeli groził Tobie stosem to pewnie od zbyt długiego przebywania z jego chlebodawcą łowcą Gustewem Rochem. Jak chcesz mogę z nim porozmawiać i wyjaśnić sprawę. Nikt moim kompanom nie będzie bezpodstawnie groził. - uśmiechnął się chłopak patrząc w oczy Gowdie. - Twoja mina wiele mi mówi, ale uściślając sprawę, czego on w zasadzie chciał? Domyślam się, że nie tylko porozmawiać…

Dziewczyna spłonęła rumieńcem, ale nie traciła impetu z którym zaczęła:

- Mnie chciał do wyra. Wyobrażasz sobie?! Nie bez podstaw takie coś sobie ubzdurał, a w sumie nie wiem, kto poza tobą mógłby mu tak gadaniną w głowie namieszać, że zupełnie już wzrok stracił. Za to rozumu mu trochę zostało i nic nie powiedział przydatnego. - dodała ciszej. - Poza tym, że rzeźnik wielkim nekromantą był i basta. Chłop niepiśmienny, sam by się nie nauczył, komuś pomagał, albo kto nim sobie pomagał. Z resztą siedzą tu by za nekromancją ganiać, jednego im nie wystarczy. W zwyczaju palić mają jak sami stwierdzili, ale tego powiesili. Gdzie macie trupa, bo chyba dalej w stodole nie trzymacie pod stosem, jak każdy pół głupi by zrobił na tej ziemi?

- Do wyra? - zapytał szeptem Winkel lekko onieśmielony. - Co za tupet. - powiedział sam do siebie. - Słuchaj Gowdie. Może umiem rozmawiać z ludźmi, czasem przekonywać ich do swojej racji, ale nie jestem w stanie wpłynąć na ich zmysł wzroku. Zatem albo się najemnikowi spodobałaś albo od dawna nie miał żadnej kobiety. - dodał Bert po chwili zastanowienia. - Skąd wiesz, że rzeźnik był niepiśmienny? Wiemy, że wymieniał listy z Elizą, a zatem istnieje duża szansa, że potrafił pisać, a już na pewno czytać, bo po co by ona do nieczytatego pisała? Aby powąchał papirus? - zapytał z lekkim uśmiechem Winkel. - Wydaje mi się, że przed niektórymi Peter mógł udawać mało kumatego, a w środku mógł być kimkolwiek chciał. Nie takie cuda widziałem w życiu kochana…

- Igor mi powiedział, skąd mogłabym wiedzieć? - zapytała bez zająknięcia nawet o wizycie w domu rzeźnika i nie uzyskując odpowiedzi na poprzednie pytanie, co oznaczało, że należy tyle samo zaufania pokładać w przygodnych towarzyszach, co oni pokładają w niej. Z drugiej strony, nie było to głupie.

- Nie wiem Gowdie. - odparł Winkel. - Wy się chyba z Igorem znacie lepiej. Lub bliżej. - Winkel szturchnął dziewczynę delikatnie. - Co do Josta to nie mam pojęcia. Jest w rękach innych przyjaciół i wiem, że podejmą słuszną decyzję. Pewnie już go przenieśli, ale dokładnie gdzie i kiedy nie mam pojęcia. Ty co od rana robiłaś?

- Miasto zwiedzałam i w piłkę z dzieciakami grałam, uczyłam ich tyle kislevskiego ile Ciebie rano. - odpowiedziała tuż po odpowiedzi na szturchnięcie niby przypadkowym nadepnięciem Bertowi na stopę. - Sami nas nie chcieliście do pomocy przecież.

- Ała… - zatrzymał się na chwilę Bert aby poruszać palcami u stopy i ją rozmasować. - Z tych nauk nie wyniknie nic dobrego. Same brzydkie i sprośne zwroty nie uczynią z nich językoznawców. - zaśmiał się Bert. - Gowdie nikt nie powiedział, że odrzuca twoją pomoc. Ja osobiście bardzo ją doceniam. Musisz jednak zrozumieć, że jesteś nowa w grupie, która została utworzona wiele lat temu. Nie możesz od razu narzucać nam swoich pomysłów, nawet jeżeli są lepsze od naszych własnych. Wyczuwam, że naszą dwójka nie zaczęła najlepiej i wiem, że to głównie moja wina. Przepraszam Cię za to. - dodał całkowicie szczerze gawędziarz. - Wiedz, że jeżeli masz jakiś problem to nie jesteś z nim sama. Zawsze możesz ze mną porozmawiać. Tak samo jak nie masz pieniędzy, a chcesz coś zjeść. Nie mam wiele, ale zawsze mogę się podzielić...


Dom ojca Choliebka nie należał do tych olbrzymich i potężnie ufortyfikowanych, ale była to budowla schludna i zadbana, a na dodatek nie starsza niż dzieci, z którymi grywała w piłkę Gowdie. Kołatka chodziła lekko, a po dwóch pierwszych uderzeniach w środku dało się słyszeć zbliżające się głośne kroki. Mężczyzna, który im otworzył nie wyglądał jakby wysoko unosił nogi, a bardziej ciągnął je po ziemi niczym dorodny ożywieniec. Łysy, z krągłym brzuchem i zalaną tłuszczem twarzą kapłan wyglądał na wykończonego.

Po przywitaniu się i wymienieniu prostych grzeczności Bert - i nie tylko on - zauważył, że obserwuje ich Igor. Czyżby łowca nakazał mu obserwować plotkarza wypytującego o zmarłą Elizę? Jak się okazało sam duchowny nie potrzebował żadnej pomocy, a nawet sam swoje wsparcie zaoferował.

- Mnie osobiście uspokaja fakt, że w mieścinie są osoby godne przeciwstawić się siłom ciemności. - powiedział Winkel. - Łowca Gustaw Roch jest sławnym niemal na cały Stirland, a Morryta u jego boku ponoć należy do Altdorfskiej Gildii Łowców Czarownic. Szkoda tylko, że dalsze śledztwo może tylko pogorszyć dobre imię społeczności Weissdrachen. Coś ojcu dolega? Wygląda duchowny na zaniepokojonego.

- Łowcy nie mogą jeszcze zakończyć śledztwa i ja wierzę, że jako słudzy kultu, wiedzą co czynią. - odrzekł kapłan i ziewnął. - Koszmar miałem, wyspać się nie wyspałem po kilku wcześniej nieprzespanych nocy. Ze sługą Morra porozmawiać muszę chyba, poradzić się. A wy w jakiej sprawie, bo chyba nie nekromanty? - zapytał. - Nie lękajcie się. Sigmar z nami.

- Ja to w sumie chciałem zawitać w świątyni Młotodzierżcy co już uczyniłem i zapytać ojca czy nie potrzeba jakiejś pomocy w mieście człowieka takiego jak ja. - powiedział Winkel. - Potrafię czytać, pisać, a jak któryś ze zbiegłych po walce z nekromantą mężczyzn jest ranny to również znam się na opatrywaniu ran. Oczywiście moja pomoc byłaby bezpłatna. My, ludzie wiary, musimy trzymać się razem. - dodał z uśmiechem gawędziarz czekając na odpowiedź duchownego.

- Dziękuję, to bardzo dobrze o was świadczy. - na twarzy kapłana pojawił się zmęczony uśmiech. - Kilka rodzin straciło ojców i synów. Kilku wdowom przyda się pomoc w polu i obejściu. - pokiwał głową. - Matki nie radzą sobie… Przed świtem widziałem dziecko gnające ulicą… O tej porze dzieci jeszcze spać powinny… - westchnął ziewając i spojrzał na krasnoluda.

Arno spojrzał na rozmówcę i - zawile, jak to zwykle on - chciał przede wszystkim dowiedzieć się co kapłan by radził im jako podróżnym zatrzymującym się w tym miejscu, by uchronić się przed wpływem pozostałości działalności nekromanty i których miejsc należałoby unikać.

- Domu rzeźnika nawiedzać nie polecam. Łowcy wyszli z niego wielce niezadowoleni… - powiedział niemal bez namysłu duchowny. - Nie bój się jednak, kult Sigmara wszystkim się zajmie. Polecić mogę z całą pewnością świątynię oraz karczmę naszą jako bezpieczne schronienia, gdyby niebezpieczeństwo ci groziło. Do domu mego również jak do sanktuarium przybieżyć możesz. Pomogę jak tylko umieć będę i Sigmar pozwoli. - zapewnił. - Osobiście uważam, że już po wszystkim chyba… - dodał.


Otworzył księgę i przeczytał kilka wersów ku pokrzepieniu serc i oddaniu się bożej opatrzności. Winkel z szacunkiem lekko pochylił głowę słuchając słów płynących ze świętej relikwii.

- Za zaproszenie dziękujemy i mamy szczerą nadzieję, że korzystanie z niego nie będzie potrzebne. - rzuciła rudowłosa. - Acz łowca i jego kompani chyba nie do końca podzielają Ojca i naszą opinię, skoro bawią ciągle w mieście. Za strapionych, z drugiej strony, też postrzegać ich nie można, choć fach mają niebezpieczny i godny wszelkiego podziwu… Wygląda na to, że niezadowolenie rozmyło się w bezpiecznym schronieniu z jakiego i my korzystamy, a które Ojciec nam poleca. Choć sprawą ciekawą jest pomarkotnienie rzeczonych specjalistów. Dom rzeźnika wygląda z zewnątrz zwyczajnie i dzieci się pod nim bawią. Samego kislevskiego towarzysza Łowcy w pobliżu dziś widziałam. Miejscową dziatwę bawił, jakby pilnował owej, mimo, że przestróg nie rzucał na przeciw dziecięcej beztrosce i ciekawości. Czegóż się tam bać wielebny? - powiedziała Gowdie po chwili milczenia, która zastygła nad nimi po przebrzmieniu ostatnich słów czytanej przez kapłana księgi zaciekawiła się wcześniej poruszoną kwestią. Nie naciskała jednak i nie entuzjazmowała się zbytnio. Mówiła niespiesznie, po każdym drobnym wyrazie szacunku dając wielebnemu chwilę na przyjęcie go i przetrawienie. Nie spieszyli się przecież… przynajmniej nie ona.

- Cóż dziecko... Ja ci wytłumaczę. Skoro kult Sigmara zakazał, to nierozsądnie... Ba, niebezpiecznie, jest łamać postanowienia Herr Rocha. To bardzo gorliwy inkwizytor... Szukają zapewne w miasteczku tego, czego nie znaleźli w domu Petera. - tuląc sigmarycką księgę, powiedział, jakby to była oczywistość.

- Zatem nie pozostaje nam nic innego jak zastosować się do zaleceń doświadczonego kapłana. - powiedział z lekkim ukłonem Winkel. - Mam nadzieję, że mroczne czasy dla Weissdrachen wkrótce przeminą i wszyscy będą mogli na nowo cieszyć się swoim życiem nie niepokojeni przez niegodziwców takich jak Pan Peter, rzeźnik. Zastanawiam się jak dobrze ojciec znał tego człowieka? Ciekawi mnie czy nigdy nikt go o żadne herezje nie podejrzewał. Przecież żaden człowiek nie jest w stanie tak dobrze grać normalnego obywatela… - zapytał zaciekawiony szczerze gawędziarz.

- Dobrze nie znałem, bo od niedawna jestem z posługą w Weissdrachen. - odparł łysy Choliebek. - Kłam zadał rzeźnik powiedzeniu, że w małej społeczności każdy, wszystko o swych sąsiadach wie doskonale. Sekret tego człowieka odkryty został dopiero przez łowców czarownic. Do świątyni nie przychodził, ale to jeszcze za mało, abym za heretyka miał go brać. Zresztą wyznawał Ulryka, jak kilka innych rodzin w Weissdrachen, to i mnie to specjalnie nie dziwiło. - stwierdził spokojnie. - Czemu tak was ten nekromanta interesuje? Uważajcie kochani, bo Herr Roch pomyśleć gotów, że czegoś wokół tej sprawy szukacie śledztwo prowadząc. - dodał życzliwie. - W paradę wchodzić temu inkwizytorowi bym nie radził. - westchnął. - W Stirlandzie pogromił potężnego wampira Michela Strogova, zwanego Szkarłatną Grozą. Tropił go wzdłuż Stiru, aż z Sylwanii. Głośno o tym w samym Altdorfie było kilka lat temu. Bezwzględny to inkwizytor i nie zmruży oka przed oczyszczeniem całej społeczności, jeśli powód ku temu znajdzie stosowny.


- Słyszałem o tym człowieku na długo przed poznaniem go osobiście. - pokiwał z pewnością Winkel. - Jest to jednak osoba, której uczciwi ludzie nie powinni się obawiać. Może aż za bardzo gorliwa, ale czyż tak właśnie nie powinno być? - zapytał Bert. - Dziękujemy za poświęcony czas i życzymy miłego dnia. - dodał gawędziarz z szacunkiem kiwając głową.

- Zostańcie z Sigmarem. - kapłan powiedział na pożegnanie.
 
Lechu jest offline