Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2015, 23:11   #10
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację

- Dalej! Naprzód! - harmider radosnych i zachęcających głosów - niektórych już cokolwiek zdartych od kilkugodzinnego krzyczenia - wzbił się w niebo razem z falą uniesionych rąk, kufli i zaimprowizowanych flag. Tłum wiwatował z entuzjazmem, kiedy na służące za arenę klepisko wstąpił kolejny śmiałek, gotów wziąć byka za rogi i zmierzyć się z Ludo, niekwestionowanym faworytem wszystkich poprzednich starć. Młody mężczyzna - sądząc po wyglądzie szybki i gibki - odrzucił zamaszystym gestem zdjętą uprzednio koszulę i z zawadiackim uśmiechem stanął pewnie na ubitej ziemi. Znajdujące się z drugiej strony areny drzwi boksu uchyliły się powoli, a kiedy na klepisko wyszedł - a raczej wystąpił, dumnie potrząsając szerokim łbem - rozłożysty byk, tłum eksplodował. Irgun, stojąca najbliżej jak się dało płotu, dała się ponieść entuzjazmowi, choć naprawdę nie wiedziała, komu tłum kibicuje bardziej - odważnemu młodzieńcowi, czy może bardziej rogatemu czempionowi, który z błyskiem we wrednych ślepiach przygotowywał się do pogonienia natręta. W zamieszaniu udało się jej wylać na kogoś solidną porcję piwa z trzymanego w ręce kufla - mała niedogodność, na którą nikt nie zwrócił uwagi, zwłaszcza że sama solidnie oberwała w brzuch łokciem od zbyt entuzjastycznie kibicującego widza. Ale kiedy doping ucichł, łowczyni z napięciem wlepiła oczy w rozgrywające się za ogrodzeniem widowisko.

To była dopiero rozgrzewka przed właściwym konkursem; Irgun przybyła do Starego Brodu odrobinę wcześniej i zastała festiwal jeszcze w przygotowaniu. Przed oficjalnym otwarciem zawodów pozwalano - a raczej patrzono z przymrużeniem oka - na próbowanie swoich sił "na sucho" przez wszystkich tych, którzy nie zostali zapisani do konkurencji. Z okazji korzystali głównie młodzi, chcąc popisać się przed rówieśnikami czy zaimponować pannom; nikt nie brał wszak tych wygłupów na poważnie, bo i nikt nie spodziewał się, że któryś młodzik może stanowić dla byka jakiekolwiek wyzwanie. Dla łowczyni jednak te harce były cenną obserwacją; podchodząc odyńca czy waderę, gros czasu spędzała na uczeniu się z tropów i śladów zachowania i charakteru zwierzęcia. Tak było i z Ludem; patrząc jak byk radzi sobie "w boju", Irgun w głowie układała plan na czekającą ją bitwę...

Ta potyczka zaś, jak było do przewidzenia, nie trwała długo. Ludo z dumą - i jak się wydawało, nieskrywaną satysfakcją - grzebał kopytem w rozrytej ziemi, a chłopak szczerzył zęby i dzielnie znosił przyjacielskie docinki po tym, jak musiał salwować się ucieczką na płot. Oj, zapowiadało się, że i tym roku to byk zwycięży w swojej własnej konkurencji, niezależnie od wysiłków coraz to liczniejszej grupy pretendentów.

Tłumek począł rzednąć; kolejny śmiałek wejdzie na arenę dopiero za jakiś czas, dopiero kiedy Ludo chwilę odpocznie, a klepisko zostanie doprowadzone do porządku. Irgun z uśmiechem pokręciła głową i dopiła resztę lekkiego trunku, zwilżajac zaschnięte gardło. W kamionkowym kuflu widać już było dno - niezawodne powód, żeby coś zrobić z tym wysoce niepokojącym faktem - lecz kiedy rozglądała się za właściwym kierunkiem dalszego zwiedzania festiwalu, w gęstwinie ciemnych głów mignęła jej nagle jasna czupryna - wśród Beoringów widok równie rzadki jak śnieg latem. A razem z pszenicznymi włosami pojawiła się i znajoma sylwetka...
- EDDA..! EDDA ŁOTRZYCA! - zawołała Irgun ile jej w piersiach tchu starczyło, a że - nawet jak na Beornejkę - w owych piersiach mogła pomieścić sporo powietrza, zawołanie to zapewne usłyszały wszystkie znajdujące się w okolicy kobiety o imieniu Edda. Szczęściem jedna tylko nosiła taki uroczy przydomek. Niepewna jednak, czy gwar ludzi nie zagłuszy jej słów, łowczyni pomachała kurierce radośnie i zaczęła się przepychać w jej kierunku, torując sobie drogę wśród podekscytowanej gawiedzi.

Jasna głowa ozdobiona koroną z warkoczy obróciła się w jej stronę i Irgun została obdarzona najpiękniejszym uśmiechem świata. Łotrzyca przedarła się przez zbity tłum i nadal wyglądała ślicznie i wdzięcznie, nawet pomimo tego, że z nosa przysmażonego wiosennym słońcem obłaziła skóra, a stokrotki w wianku otaczającym skronie lekko już przywiędły. Edda zawsze wyglądała ślicznie i wdzięcznie. Tym razem wyglądała też podejrzanie trzeźwo, co w połączeniu z faktami, że spódnice miała upięte powyżej kolan skomplikowanym systemem rzemieni i klamerek i że nie snuła się za nią żadna żadna świeżo upolowana zdobycz - mogło oznaczać dwie rzeczy. Albo dopiero zjechała i nie zdążyła się jeszcze rozgościć, albo coś knuła. Szczupła, odziana w rękawiczkę rączka, dodatkowo uzbrojona w dwa szaszłyki przekładane cebulą otoczyła szyję Irgun, a czerwone usta wycisnęły na policzku łowczyni lepki pocałunek.
- A właśnie o tobie myślałam. - wybuchnęła Edda perlistym śmiechem; oddech miała przesycony słodką wonią brzozowego soku - Stałam sobie, patrzyłam na Ludo, i myślałam o tobie!
- Zapewniam Cię, że to nikt z rodziny... mimo pewnego podobieństwa - Irgun zaśmiała się, starając się przetrwać bez większych szkód tą nawałnicę słodkości. Objęła serdecznie Eddę i przytuliła, a potem delikatnie “odstawiła” Łotrzycę na odległość gwarantującą, że żaden z zaostrzonych końców jedzenia nie trafi jej w jakieś wrażliwe miejsce. Po dłuższej chwili przebywania w nieostrożnym tłumie wyrobiła już sobie taki bezpieczny nawyk.
- Nie widziałam cię chyba lata... - zamyśliła się - Ale tak myślałam, że cię tu spotkam. Jak zawsze tam, gdzie się coś dzieje! Zamierzasz wziąć udział w któryś zawodach? - zagadnęła - Ludo jest niepokonany... a z roku na rok jeszcze lepiej mu idzie! - zaśmiała się - Pewnie i sam Beorn z trudem dałby mu radę...
- Wziąć udział? Ja przyjechałam wygrać ten turniej. - Łotrzyca wgryzła się w jeden szaszłyk, drugi podając Irgun - Panowanie Luda się kończy. Popatrz na niego... to tylko chłop jest. Największy i najbardziej kudłaty w okolicy, ale nie z takimi już miałam sprawę. Żaden co prawda jeszcze przede mną nie uciekał, ale i ten nie musi - wyszczerzyła zęby. - Jeszcze się taki nie urodził, coby oponował, jak już na nim usiądę okrakiem.
- Ale nie o to chodzi, żeby z nim w krzaki uciec, tylko do klatki zagonić. A tego to niejeden chłop bardziej niż smoka się lęka - że będzie musiał być babie posłuszny... - łowczyni też wyszczerzyła zęby, ale zaraz się zreflektowała i dodała, przypominając sobie swoje opory przed ustatkowaniem się - Nie żeby w drugą stronę tak też czasem nie było. A prócz Luda masz tu kogoś na oku? Z kim przyjechałaś? Przyznaj się! - zagadnęła z przekorą przyjaciółkę. Irgun też lubiła towarzystwo męskiej kompanii, ale sława Eddy w niektórych kwestiach była aż za dobrze znana, tak że czasem aż onieśmielała prostą łowczynię. Ale z drugiej strony może to były tylko nieżyczliwe plotki...

Ciągle jeszcze mówiła, kiedy Łotrzyca złapała ją za rękę i wyciągnęła z ciżby na bok. Edda posmutniała wyraźnie, ale zaraz spuściła oczy skromnie i wstydliwie niemal, zarumieniła się jak dziewica w noc poślubną i wyznała szeptem, że i owszem, upatrzyła sobie już jednego. Ratfwulfa Szybkiego, co będzie biegł w Wyścigu Pochodni. I że Rathwulf co prawda jest żylasty jak węzeł rzemieni, milkliwy jak kamienny ostaniec i lekko nieśmiały jak na swój przydomek, ale nic to. Nic to, bo Edda weszła już w bliską i serdeczną komitywę z jego trzema kuzynami, z którymi zjechał na zabawę. Że jeden kuzyn gra na gęślach, drugi na fletni, a trzeci na krasnoludzkich dudach, które dostał od brodaczy, gdy ochraniał ich karawany, razem z przydomkiem.
- Trevor Duży Krasnolud go wołają. Będziemy stali na mecie wyścigu, oni będą łapać rozpędzonego Rathwulfa, bo ten jak się zapatrzy w horyzont, to wyhamować nie może. A ja będę kufle z piwem wszystkim trzymać. To jak Irgun? Ciebie też mają łapać, czy trunków będziesz ze mną pilnować?
- Łapać, łapać. Całą zimę siedziałam jak kura na zapiecku, to i mi się trochę urosło gdzie nie trzeba i człowiek zdrewniał bez ruchu! - zaśmiała się zapytana - Każda więc okazja dobra, żeby trochę poruszać i przygotować do wiosny... Ale podawaniem trunków też nie pogardzę. Tylko później, jak się już zmęczę porządnie. Bo widzisz, ode mnie nikt więcej się nie wybrał. Ofala z dzieckiem, Wulfred wciąż kuśtyka, a te dwa urwipołcie gdzieś daleko na patrolu. Samej tak bardzo to wszystko nie smakuje; jak nie masz nic przeciw, to się z chęcią przy twojej wesołej kompanii zaczepię. Ktoś cię przecież z tego byka będzie musiał ściągać, jak już na niego siądziesz... - zauważyła przytomnie na koniec.

W oczach Eddy zamigotało coś ciepło, jak odblask ognia w oknach odległego domostwa. Rzekła, że wie, bo z Pięciu Strumieni jechała, gdzie bliźniaki rozgościli się już całą gębą, a i Chatę Ingwara odwiedziła po drodze, by podziękować matce Irgun za pomoc w zimie. Zamilkła i zawahała się, a potem pogładziła łowczynię po policzku. Dotyk irchowej rękawiczki był suchy i miękki.
- Nie powiedziałam, wtedy, na brodzie, boś nie chciała pytać. Ale wiesz, komu nie dałaś zdechnąć jak psu?
- Umrzeć. Zwierzęta umierają, jak ludzie... - poprawiła łowczyni niemal odruchowo. Mimo swojego morderczego fachu nie znajdywała rozkoszy w zabijaniu i szanowała każde życie, nawet to najmniejsze. Prócz pomiotów Cienia, rzecz jasna.
- To, że mogłam komuś pomóc, było wystarczającą nagrodą. Nie musisz zdradzać swoich tajemnic. - spojrzała na Eddę. No proszę, tak to pary z ust nie puściła przez tyle czasu, a tu nagle jej się na zwierzenia zebrało. - Ale wiesz, że nigdy nie odmówię wysłuchania ciekawej historii! - skierowała się do jednego z grubsza ociosanych pni, robiących za tymczasowe ławy, żeby usiąść i wysłuchać Eddy w należytym skupieniu.
- Zdechnąć - powtórzyła Łotrzyca jak echo - Są takie śmierci, których inaczej nazwać się nie da.

Historia była długa jak zima, opowiedziana szeptem niewiele głośniejszym od spadającego śniegu, na wypadek, jakby ktoś miał zamiar ją podsłuchać. Piekielnie chaotyczna i pełna szczegółów, które nie miały raczej nic do rzeczy, ale Edda była głęboko przekonana o ich wymowności i istotności, a także o tym, że się łączyły w jedno, w imię jakiejś pokrętnej logiki. Jak ta tarcza, którą wojownik Valtera wyrżnął jej w zęby, a którą Edda wytargała ze stosu broni pokonanych i mu oddała, tarcza z białym koniem i ciemnym wargiem w wiecznym pościgu, w walce, która nigdy się nie kończy... Przyznała, że chciała powiedzieć o wszystkim Ennaldzie, ale nie powiedziała, bo córka Beorna robi wszystko porządnie i oddaje się każdej sprawie całym sercem - ale tylko jednej naraz.
- A tej jesieni i zimy zbyt była zajęta miłowaniem - podsumowała Łotrzyca gorzko - I nie wydaje mi się, aby kiedykolwiek zajęła się jeszcze czymś innym. Naprawdę... nie wydaje mi się. Nieważne już to, zresztą - machnęła ręką - Nie mam z nią już o czym mówić. Zima się skończyła, on ozdrowiał na tyle, że mógł jechać. Odszedł. Pomyślałam, że powinnaś wiedzieć, że karmiłaś kogoś, kto być może ranił Wulfreda. Jemu... właśnie to powiedziałam.
- Postąpiłaś bardzo... szlachetnie - powiedziała w końcu Irgun powoli, po długiej, naprawdę długiej chwili milczenia, kiedy wszystko już sobie w głowie porządnie ułożyła i na powrót zagoniła w karby szalejące emocje - Mój brat żyje i ma się coraz lepiej... a tamten człowiek wystarczająco wiele przecierpiał. Nie żywię do niego urazy. - objęła Łotrzycę ramieniem i powiedziała na koniec ciepło - Dziękuję za ten sekret, Eddo. Myślę, że jeśli jeździec dzięki Tobie odmieni swoje ścieżki, to będzie równie ważne zwycięstwo, co bitwa na Brodzie...

Posiedziały tak jeszcze chwilę w obustronnym milczeniu, aż w końcu niecierpliwa Edda zerwała się z miejsca. Irgun podążyła za nią; historie historiami, lecz jak bardzo by nie były skłaniające do zadumy, czas festynu miał swoje prawa i wymagania. Tych kilka dni beztroski i zabawy trzeba było wykorzystać jak można, nie zajmując serca zbyt poważnymi sprawami. Choć, jak gdzieś z tyłu głowy kołatało się łowczyni, nic nie odchodziło na zawsze i nigdy zbyt daleko - i miała jakieś podświadome przeczucie, że postać Eothaina powróci jeszcze nie raz w jej rozmowach z Eddą. Teraz jednak trzeba było wygrać którąś z konkurencji!


Nie miała nigdy talentu ni cierpliwości do zawiłych słów i ozdobnych zdań - jak większość Beorningów mówiła prosto i bez owijania. Na Szlachetne Deski poszła li i jedynie dlatego, że Łotrzyca brała udział w tych zmaganiach. Kibicowała przyjaciółce w duchu, choć spodziewała się raczej, że uśnie z nudów przy któryś z silących się na scenie oratorów. Edda poległa szybko; coś widziało się Irgun, że gadatliwość i nie dająca się uchwycić - lecz wyczuwalna - zbytnia pewność siebie były tym, co przesądziło o negatywnym dla Łotrzycy werdykcie. Niemniej jednak, wbrew początkowym obawom, konkurs nawet ją zajął: wyróżniający się wśród Beorningów poważny, ciemnowłosy mężczyzna - ani chybi gość znad Długiego Jeziora - mówił pięknie, prosto i szlachetnie; słuchając go, można było pomyśleć, że jego słowa płyną wprost z prawego serca. Irgun była pod wrażeniem - i uznała, że Mikkel (tak bowiem nazywał się ów mówca) wygrał zupełnie zasłużenie.

Jednak rychło okazało się, że za wprawnym językiem nie idzie bynajmniej wprawa w fizycznych zmaganiach. Łowczyni ciekawa była, jak czarnowłosy poradzi sobie w biegu, w którym i ona startowała, tu jednak czekało ją rozczarowanie: Dalijczyk zniknął gdzieś w krzakach zaraz po starcie i nawet heroiczne podjęcie pochodni przez jego sympatycznego kundla - nagrodzone gromkim śmiechem publiki - nie zmieniło wyniku wyścigu. Sama łowczyni trzymała się do końca całkiem dobrze: pochodnię udało jej się utrzymać bez zgaśnięcia do mety, ale nie potrafiła doścignąć Rathara, który - dokładając do swojej sławy kolejną cegiełkę - udowodnił, że równie dobrze jak przydomek "Wszędobylski" pasuje mu imię "Rączy". Nie była to poniekąd jej dyscyplina - zawsze była silniejsza niż szybsza, a nad rączość ceniła sobie bardziej wytrzymałość - ale porażka o włos mimo wszystko ją nieco zabolała. Może od tego, co o góralu nagadała jej Edda?

Pogratulowała jedna szczerze zwycięzcy - nie wstyd przecież było przegrać z kimś takim - i zadowolona ze swojego solidnego zmęczenia dała zaciągnąć się bez większych protestów na wieczorne świętowanie końca pierwszego dnia festynu. I choć sama bawiła się przednio, nie mogła nie zauważyć, że jej przyjaciółka bynajmniej nie jest w nastroju do swawoli; niedługi czas potem Edda faktycznie ulotniła się z zabawy, wpierw wyznając lekko już zawianej Irgun niespodziewany komplement tyczący się rzekomej irgunowej mądrości. Łowczyni nie pojęła z tego wiele; Edda bywała jednak zmienna jak wiosenna pogoda - i równie nieprzewidywalna - więc przyjęła ten smętny nastrój za dobrą monetę, kaprys, który szybko minie. Kiedy jednak zobaczyły się rano - łowczyni wyspana i gotowa na nowe zmagania, a kurierka zmarnowana i wymęczona, jakby nie zmrużyła oka przez całą noc - Irgun obróciła w głowie myśl, czy aby na pewno to, co powiedziała poprzedniego dnia o valterowym maruderze było właśnie tym, co Edda chciałaby usłyszeć...


Tegoroczny Wredny Ludo miał wszelkie powody ku temu, by przejść na długi czas do annałów Księżycowego Festiwalu. A przynajmniej zająć poczesne miejsce w gronie historii opowiadanych ku uciesze towarzystwa zwłaszcza po kilku głębszych kuflach piwa czy miodu. I to bynajmniej nie z powodu zawziętości byka - który, wśród wielu innych, pogonił z areny i Rathara i Mikkalea, a nawet Baralda Mrukliwego, udowadniając że ani szybkie nogi, ani gładka gadka, ani nawet bycie faworytem publiki nie gwarantują łatwego zwycięstwa - ale z powodu Eddy. Otóż Edda - udowadniając wszem i wobec (jakby nie było już to powtarzane tu i ówdzie) że jest szalona jak marcowy zając, nie zrobiła nic innego, jak właśnie zgrabnym susem dosiadła zdumionego Ludo i na byczym grzbiecie przedefilowała przez arenę, zanim jej wierzchowiec na dobre otrząsnął się z szoku i - mimo jeszcze ukrytej w zanadrzu sztuczki z chustą - ostatecznie przegonił kurierkę. Irgun wpatrywała się w te Eddowe wyczyny z oczami rozwartymi jak spodki, zamarła w nagłej grozie. Minę musiała mieć zaiste durną, lecz Łotrzyca przyciągała na szczęście tak wielką uwagę, że nikt nagłego skamienienia łowczyni na szczęście nie zauważył. Ta pomyślała nawet z niepokojem, że to przez brak snu i nadmiar alkoholu tak przyjaciółce odbiło, ale jej obawy rozwiały się szybko - gdy tylko Łotrzyca pewnie stanęła na ziemi, zaraz z niezachwianą fantazją ogłosiła, że nie wierzy co prawda, że ktoś lepiej niż ona poradzi sobie z bykiem, ale gdyby taki śmiałek się znalazł, to z chęcią obdaruje go przedniej jakości siodłem, wykonanym przez jej brata. Zuchwałą dziewczynę długo jeszcze żegnały brawa, śmiechy i przyjacielskie docinki, a Irgun mogła tylko kręcić z niedowierzaniem głową. Cóż poradzić na to, że Edda kochała być w centrum zainteresowania i wszelkiego zamieszania...

Na łotrzykowskim występie konkurs się jednak nie skończył i wreszcie nadeszła pora i dla Irgun, by stanąć w szranki z rogatym pogromcą. Gdy tylko weszła na arenę, wszystko wokół zniknęło w szarej mgle - płot, publiczność, gwar ludzkich głosów. Istniały tylko drewniane drzwi do boksu i bestia, która się za nimi kryła...

Ludo zaczął ostro, wybiegając zza bariery w pełnym pędzie; rozpędzona, ciemna bryła, buchająca parą z nozdrzy i rwąca ziemię silnymi kopytami. Irgun, przytłoczona tą demonstracją potężnej mocy, zrobiła kilka kroków w tył, by uniknąć stratowania - błąd, który od razy wykorzystał Ludo, zdobywając w ten sposób kawał terenu. Zatrzymał się co prawda niedaleko Irgun, ale błysk w pałających gniewem oczkach i niecierpliwe grzebanie w ziemi zwiastowało, że zaraz znów ruszy do szarży, i tym razem rzeczywiście trzeba będzie ratować się ucieczką.

Łowczyni zacisnęła pięści i pochyliła się naprzód, jak zapaśnik szykujący się do złapania wpół swojego przeciwnika. Uniosła wzrok na byka i dwa spojrzenia spotkały się - każde tak samo pewne siebie i zdeterminowane, by zwyciężyć. Zapadła cisza, której łowczyni nawet nie słyszała; przez głowę przebiegały jej wspomnienia własnych zmagań z innymi królami ostępów - mocarnymi czarnymi niedźwiedziami, przebiegłymi knurami o srebrnej sierści, czy zaciekłymi basiorami o dzikich oczach i ostrych jak brzytwa zębach. Z każdym z nich stawała oko w oko, człowiek kontra zwierzę, na odległość włóczni, chroniona tylko cienką skórznią i niezachwianą wiarą we własne umiejętności i odwagę. Ślady tych starć nosiła na sobie - i w sobie - jak najcenniejsze trofea. Porywała się przecież na bestie, o których inni czasem bali się mówić - a miałaby ustąpić przed jakąś przerośniętą krową?!

Postąpiła krok naprzód. I kolejny. I kolejny. Ludo był już na wyciągnięcie ramienia, tak blisko, że Irgun widziała muchy siadające na spoconej sierści zwierzęcia. Potrząsnął głową, już nie był taki pewny siebie, spoglądał na boki, jakby szukając oparcia w publice. Powoli, z niechęcią i widocznym oporem zrobił jeden mały kroczek w tył. I Irgun wiedziała, że wygrała. Naparła na byka, korzystając z tego momentu zawahania i cały czas przyspieszała kroku, nie odrywając oczu do Luda i zmuszając go do cofania się rakiem, coraz szybciej i szybciej. W końcu Ludo dał z wygraną, odwracając się zadem i truchtając do boksu. Ścigał go krzyk Irgun, a raczej pełen radości - i mocy - gardłowy ryk, tak podobny do pomruku obwieszczającego swój gniew niedźwiedzia. Przeciągłe muczenie, jakie dobyło się z zagrody, chwilę przed tym, jak tłum oszalał, znaczyło zapewne, że Ludo zapowiada rewanż w przyszłym roku...


W kolejnych zmaganiach wyczerpana, ale dumna z siebie Irgun nie brała już udziału. Pokibicowała Eddzie przy grze w trzy muszle i dopiero po zmroku (i kilku kuflach piwa) poczuła się na tyle spokojnie, by stanąć razem z Łotrzycą do konkursu pieśni. Tak jak nie bała się prychającego byka, tak patrzące na nią ciekawe oczy i słuchające ją uszy wydały jej się po stokroć bardziej groźne; zeżarła ją straszliwa trema i z ulgą usiadała po drugiej stronie sceny, łajając siebie samą, że też od początku dała się namówić Eddzie na wzięcie udziału w tych zawodach. Przyjaciółka rzecz jasna czuła się jak ryba w wodzie i choć wokalny występ Łotrzycy nie przyćmił - zdaniem wielu - jej występu na arenie, to autorska opowieść o godnych naśladowania czynach Rathara Wszędobylskiego, śpiewana urokliwym głosem kurierki-rozrabiaki zebrała zasłużone brawa. I powiększyła tylko zamęt w głowie łowczyni, zadającej sobie nadaremno pytanie o co właściwe Eddzie chodziło z Ennaldą i góralem... miała-li w końcu Ratharowi za złe, że zabrał córce Beorna czas i myśli, które ta mogłaby poświęcić na zajmowanie się kurierką? Jeśli tak, to czemu Edda wychwalając pod niebiosa jego czyny..? To były jednak zbyt trudne zagadki dla Irgun i w końcu poddała się nastrojowi święta, obiecując sobie, że jak cały festiwal się skończy, dokładnie przemagluje Eddę o odpowiedzi.

Teraz jednak zabawa rozkręcała się coraz bardziej, a przecież po tych wszystkich wyczerpujących ciało i ducha zawodach z niecierpliwością oczekiwano jeszcze na najważniejsze wydarzenie festynu - ogłoszenie przez marszałka imienia śmiałka, który przez kolejny rok dostąpi zaszczytu dzierżenia Księżycowego Sierpa...


 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline