Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2015, 15:51   #1
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
[Sesja solowa] Droga

Życie to szpital, w którym wszystkich chorych trawi pragnienie zmiany łóżka. Ten chciałby cierpieć koło pieca, a tamten ufa, że wyzdrowieje przy oknie. Zdaje mi się, że tam, gdzie mnie nie ma, byłbym zawsze szczęśliwszy i sprawa przeprowadzki jest przedmiotem ciągłych dyskusji z moją duszą... I wreszcie moja dusza wybucha i krzyczy, jakże rozsądnie: "Gdziekolwiek, gdziekolwiek, byle poza ten świat! - Charles Pierre Baudelaire.

Stacja I

Zaczęło się - a może skończyło - od mroku. Jak zwykle. Ciemność przyszła do niego nie jak stary przyjaciel, lecz jak nieustępliwy stalker, sadystyczny prześladowca, który - nieważne ile razy odegnany - wraca po raz kolejny, lubując się w cierpieniu i bezsile swojej ofiary. Noc ogarnęła go jak morze, zalewające naporem fal samotnego rozbitka; lodowate fale wpychały go coraz głębiej pod powierzchnię, nieuchronnie ściągając w dół - a jedynym kresem tej wędrówki było tylko i wyłącznie zupełne dno, bez odrobiny padającego z góry światła, bez najmniejszego cienia nadziei. Nikt nie wyciągnął na czas pomocnej ręki, nikt nie rzucił ratunkowego koła; tonął więc jak kamień, w nielicznych przebłyskach świadomości dostrzegając tylko jedną, z dawna objawioną mu prawdę: nie było dla niego zbawienia. Był sam, beznadziejnie sam w tej nierównej walce z losem, innymi ludźmi, rzeczywistością i wrogiem najgroźniejszym z nich wszystkich - samym sobą.

Być może gdyby nie był tym, kim był, wyszedłby z tej bitwy zwycięsko. Lecz nie sposób uwolnić się od własnego ja, nie można zmienić natury człowieka, naprawić dawno popełnionych błędów. Przegrał więc.

Przegrał wszystko, co było do przegrania, tracąc w tym upiornym upadku mizerne resztki każdej rzeczy, która była dla niego cenna i ważna. I kiedy widział już granicę, kiedy obracał w głowie, niczym wyczekany dar, myśl, że oto nadszedł jego koniec, że odejdzie w miękkie objęcia nicości, żegnając się z okrutnym światem i cierpieniem, że zabierze swoje udręki do grobu, za którym będzie - w końcu! - tylko martwy spokój, jego demony po raz kolejny dowiodły swej perfidii i doświadczenia w szatańskim rzemiośle dręczenia potępionych dusz. Odebrały mu nawet śmierć, tą ostatnią deskę ratunku - i skazały na kolejny krąg piekła, tysiąckroć razy gorszy niż wszystkie, które dotychczas odwiedził.

Skazały go na życie. I towarzysząc mu jak żelazny krzyż świadomość że wszystko, co go dotychczas spotkało, by dziełem jego własnych rąk.

***

- Mam dobre wieści. Lekarz prowadzący jest zdania, że mogą pana wypuścić już pod koniec tygodnia. - głos pielęgniarki był płaski i obojętny; nie starała się nawet udawać odrobiny zaangażowania, oddzielając się murem profesjonalizmu od tych wszystkich ludzkich nieszczęść, którymi musiała zajmować się na co dzień. Widział ciemny osad pod jej zmęczonymi oczami, nieudolnie maskowany grubą warstwą pudru; czający się w jej spojrzeniu grzech pychy, kiedy w głębi serca oceniała każdego z pacjentów, stawiając się ponad nimi, ponad tymi wypalonymi wrakami, łatanymi po wielokroć jak zajeżdżone do cna samochody, które muszą odrobić swoje długi, nim litościwie odda je się na złom.

Kobieta poklepała go po ręce i odeszła zająć się kolejnym przypadkiem; jej kroki chrzęściły na drobnym żwirze. Prócz tego powoli niknącego dźwięku - i okazjonalnej, cichej skargi jakiegoś świeżo wskrzeszonego ludzkiego ciała - w lepkim powietrzu panowała martwa cisza. Szpitalny ogród był niczym wnętrze ognistego pieca; przez wysoki mur nie przedostawało się nawet najlżejsze tchnienie wiatru, a błyszczące niczym nawoskowane liście starych oliwnych drzew nie dawały nawet złudzenia cienia. Promienie słońca przebijały wszystko na wskroś, smagając bezlitosnym żarem rozrzucone wśród uschłych trawników białe kukły pacjentów i personelu szpitala.

Siedział nieruchomo na kamiennej ławce, czując jak przez cienki materiał szpitalnej pidżamy parzy go nagrzana, chropowata powierzchnia. Stracił zupełnie poczucie czasu... koniec tygodnia o którym wspominała pielęgniarka mógł być już jutro, jak i dopiero za kilka dni. Z jednego jednak zdawał sobie jasno i wyraźnie sprawę - kończył mu się ten pożyczony, zamrożony czas, a za murem ostrzyły zęby i przebierały kopytami krwiożercze bestie. Szpital nie był rajem, o nie. Był jednak - mimo wszystkich swoich wad i nieustających drobnych upokorzeń, jakich w nim doświadczał - swoistym azylem, względnie spokojną poczekalnią, a może raczej przedsionkiem piekła; przystankiem między jednym upadkiem a następnym. Czuł się jak spłukany, skacowany kanciarz, któremu w ręku pozostały same blotki, a ktoś właśnie powiedział "sprawdzam". Nie pozostało mu wiele; prawdę mówiąc nie pozostało mu wiele więcej niż nic.

Lecz nie poddał się jeszcze; przykuty do szpitalnego łóżka, uwięziony w białych murach jak dzikie, niebezpieczne dla otoczenia zwierzę, odnalazł wśród tych nieodróżnialnych od siebie dni coś, co uważał za dawno utracone: delikatną i słabą iskrę, ledwo pełgającą na ruinach jego sczerniałego serca. Nie mógł nazwać jej jeszcze "nadzieją" czy "siłą"... nie, czasem jej światło było tak słabe, że zastanawiał się mgliście, czy rzeczywiście tam była. *Coś* jednak w nim się zmieniło - czy na lepsze? - lecz cokolwiek to było, wymagało pochylenia się nad tym z troską i cierpliwością, bez żadnej gwarancji, że cały ten trud przyniesie jakieś wymierne efekty. Żeby jednak cokolwiek mogło rozwinąć się na wysypisku, jakim było jego obecne życie, najpierw musiał sam przed sobą zrobić rachunek sumienia... i odpowiedzieć na kilka prostych, lecz bolesnych jak wbijający się w ranę nóż, pytań, udzielić sobie samemu szczerej spowiedzi, nie spodziewając się rozgrzeszenia.

Co doprowadziło go do tego miejsca, w którym obecnie się znajdował? Co stracił, a co jeszcze mu pozostało? Co czekało go na zewnątrz? I kim, do cholery, tak naprawdę był...?

Oliwne drzewa nie znały odpowiedzi na te pytania; tak samo oślepiająco błękitne niebo pozostało nieme. I tylko upał narastał, jakby w lejącym się z góry żarze znaleźć się miała jakaś przewrotna odpowiedź.
 

Ostatnio edytowane przez Autumm : 19-03-2015 o 21:31.
Autumm jest offline