Scully snuł się po mieście w poszukiwaniu Joslyn Castle. Potrzebował chwili spokoju, aby uporządkować sobie we łbie fakty z ostatnich chaotycznych nocy. Chociaż głowę zaprzątały mu liczne luźne wątki, nie lekceważył Maskarady. Przeciskał się przez mroczne zaułki i potykał o walające się butelki. Skryty pod swym kapeluszem z szerokim rondem przeszedł obok bezdomnego i cisnął mu dziesięciocentówkę. Ten przez chwilę wpatrywał się w plecy nieznajomego darczyńcy, lecz dziwnym trafem zamglone alkoholem oczy nie mogły przejrzeć cieni...
Luźne wątki.
A raczej luźne sznurki do powiązania.
Idealne określenie na bagno, w którym się znalazł. Choć w swym (nie)życiu był daleko od dramatyzowania, czuł się jak bohater filmu Noir, w którym detektyw musi zostać przeczołgany przez piekło, aby doznać odrobiny oświecenia. Wszystko miało swoją cenę, o czym Nosferatu był boleśnie świadomy. Czy spacer po pustyni byłby pociągający, gdyby na końcu nie czekała oszroniona butelka wody sodowej? Przykrywając się cieniami usiadł na obsikanym przystanku i wpatrywał się w migoczące światła miasta. Joslyn Castle...
Wciąż miał w pamięci przebłysk, czy może raczej... przejaśnienie, za którym stał jeden z jego enigmatycznych towarzyszy. Owa forma telepatycznego kontaktu odcisnęła na jego umyśle ślad, jakby nitkę, za którą mógł powędrować. Tak wyglądało to w teorii. W praktyce obijał się o obdrapane mury, modląc się w duchu o jakąś wskazówkę. Gdy tak siedział i dumał, doznał olśnienia.
Obszarpana książka adresowa zawierała niezbędne dane. W końcu była to atrakcja turystyczna, czyż nie?
Dotarcie na miejsce zajęło mu zdecydowanie mniej czasu.
- No tak. Nie ma mnie przez kwadrans, a wy urządzacie wjazd w stylu Market Garden. Co tu się wydarzyło? Skąd tu tyle broni? Nawet nie chce pytać skąd tu tyle krwi... Czyżby Mr G powrócił? Z drugiej strony, was też ominęła zabawa - wymacał w kieszeni granat. |