Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2015, 22:56   #14
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Jack Brooks - awanturnik


Jack lubił wycieczki. To znaczy... Jakby go ktoś spytał przed albo po wycieczkach to by powiedział, że lubi. Było to lepsze niz siedzienie w klasie na durnych zajęciach. Pod tym względem było to o niebo lepsze i ciekawsze. Tylko jak już za każdym razem znalazł się na takiej wycieczce tu czy tam przypominał sobie mniej pozytywne aspekty takiego szkolnego spędu: cel wycieczek na ogół nie pokrywał się z jego zainteresowaniami którymi były głównie motory, ich historia, naprawa, tuning no i wyścigi. No na jakieś fajne koncerty punkowych czy rockowych kapel też nie jeździli. Więc po co gdzie indziej jeżdzić? No tak... By nie siedzieć w ławie...

Drugim mniej przyjemnym aspektem było to, że musiał siedzieć uwięziony z resztą tych pacanów. Pod tym względem szkoła miała tę przewagę, że chociaż przerwy były. A tu jak zamknęli ich w tym autobusie to był na nich skazany. Dobrze, że przynajmniej siedział sam i nikt się do niego nie dosiadł. Jeszcze by go wkurzył albo się czepiał... Jack'a często ktoś wkurzał albo się czepiał... Nie mógł tego zrozumieć jak to sie dzieje, że majac do wyboru całą resztę ludzkosć te wszystkie palanty zawsze się czepiały własnie jego? No mało innych ludzi jest na świecie?! Jak ten palant na postoju teraz...

Jack odpłynał wspomnieniami do postoju "na siku" zaledwie parę godzin temu gdzie sie zatrzymali w Mac'u. No kurde... No czepiali się go no... Nic im nie wadził, szedł sobie spokojnie a tu ten palant mu nagle wyskoczył... Przejchał tym swoim podpasionym i to tandetnie, camaro przy okazji niszcząc piękno klasycznej linii za co już ktoś powinien pojechac po nim jak po szmacie. Ale Jakc zmilkł to. Doktor Brikstein tak mu zalecił. By się nie denerwować. Żeby było mu łatwiej się kontrolować. I nie wkurzać się. Więc mu darował. Serio. Korciło go by dupkowi coś powiedzieć na temat szpecenia żywego okazu amerykańskiej motoryzacji no ale nie, powstrzymał się. Powstrzymał się też gdy tamten latynoski kretyn przejechał mu prawie po nogach tak, ze jak Jack odskoczył to mu się z połowę coli wylało na żarcie z Mac'a więc się wkurzył bo stracił i cole i żarcie juz było nią zasyfione. I znów się powstrzymał. Wysilił się nawet by mruknąć jakieś "przepraszam" bo tamten palant przecież na to nie zasługiwał.

No ale nie! Ledwo doszedł do stolika i połozył tackę tamten kretyn jeden z drugim zatrzymali tę swoją kiedys śliczną brykę i zaczęli coś się z niego nabijać, smiać i wyzywać. Jeszcze ten dureń otworzył okno i coś tam tym swoim szmacianym latynoskim slangiem nawijał do niego złosliwie. Jack był na granicy wytrzymałości by czegoś mu nie bluznąć ale się powstrzymał mimo, że miał ochotę i to wielką juz mu przylać. Podszedł do asmochodu i poprosił by ten mówił po angielsku jak na człowieka przystało ale tylko wywołał u nich salwę ironicznego smiechu. Otwarcie z niego się nabijali! A gdy te palanty się zapmniały i usłyszął od nich z ich coś jakby latynoskie "idiota" to już szlag go trafił ostatecznie.

- Taki kurwa cwelu się czujesz tam bezpieczny?! - warknął na nich zjadliwym głosem czym od razu widział jak zbystrzeli i spojrzeli na niego z zaskoczeniem. Pewnie sądzili, że mają do czynienia z kolejnym białasem co to skórzaną kurtkę nosi dla ozdoby bo na ebay kupił i bedą sobie mogli jeździć po nim jak po szmacie. Ale Jack miał juz plan. Już wcześniej widział, że te palanty wyszły wcześniej z Mac'a i wciąż nie mają zapiętych pasów. A jak jeszcze ten dureń otowrzył okno by się z niego ponabijać...

Miał z pół kroku do nich więc wystarczyło się schylić i wyrzucić ręce do przodu. Złapał nagle kierowcę za dres i pociągnął. Zaskoczone ciało w pierwszej chwili nie stawiało oporu ale rama okna sportowego samochodu była dość wąska więc głowa latynosa zablokowała sie uderzając o sufit pojazdu. W tym momencie Jack stracił efekt zaskoczenia ale nie deteminację by wykonać swój zamiar. Obaj Latnosi zacżeli się coć drzeć po swojemu a ten złapany usiłował wierzgać i wyrwać się z uchwytu obcego w skórzanej kurtce. Ale Jack szarpnął nim trochę z powrotem w głąb samochodu czego tamten się nie spodziewał więc nim majtnęło trochę a następnie znów nim szarpnął tym razem bardziej poziomo. W efekcie wyszarpał juz prawie połowę latynoskiego równolatka na zewnątrz ale znów zablokowały mu się jego nogi. Do tego ten jego kumpel złapał go i próbował wciągnąć do środka niebywale głośnie isę przy tym drąc.

- Jack! - usłyszał za sobą ostry głos Sotrz'a. Wiedział, że ma mało czasu i te spanikowane planty ściągnęł uwagę innych w tym jego opiekunów. Wkurzył się do reszty. Wyszedł sobie spokojnie na zewnątrz by sobie wszamać michę, te planty go zaczepiły a znów będzie na niego! Że to on zaczął! Że jest kurwa agresywny! Wiedział to. Zawze tak było. Miał juz metkę. Teraz jak tylko coś komuś nie pasiło w okolicy jego osoby zawsze szło na jego konto. Bo jest niby agresywny... Wiedział, ze będzie miał kłopoty bo z jego opinią nikt mu nie uwierzy, że to te palanty zaczęły. Właściwie miał zamiar wywlec Latynosa na zewnątrz i dać mu po mordzie jak zasłużył no ale nauczyciel matmy był tuż, tuż. Więc tylko na szybkiego odchylił jedną ręką twarz tamtego i sprzedał prawie na oslep trzy syzbkie strzały celując mniej wiecej w twarz tamtego. I już musiał go puścić bo Storz był już prawie przy nim. Odskoczył od samochodu i uniósł obie ręce nieco do góry w pokojowym geście, żeby było wiadomo, że nie ma zamiaru z kimś się więcej szaprać.

No a potem zaczął sie standardowy młyn. Storz miał pretensję i Jack musiał odbyć pogadankę, i próbował się tłumaczyć, że tamci zaczęli no ale skończyło się jak zwykle: Jack jest winny bo nie umie kontrolowac swojej agresji. Chciał ich przekonać, zalezało mu, próbował się tłumaczyć by go nie brali za jakiegoś czuba ale z rozpaczą widział jak stawiają na nim krzyżyk. Po raz kolejny. Za daleko odjechali by się wracać czy co ale wiedział, że po wycieczce pewnie znów go wezwą na dywanik i będzie musiał cos odpracowac albo obiecac poprawę albo co.


Tak więc dojechał siedząc w autobusie i pogrążony w swoich myślach. Zapętlił się w nich. Wiedział, że ma problem a nie umiał znaleźć jego rozwiazania. Wiedział, że jakos odstaje od reszty z tym ciągłym ściąganiem kłopotów na siebie. Nie miał pojęcia jak to się działo, że przytrafiało mu się tyle rzeczy które innych jakoś po prostu omijały. Wyszedł na lunch jak inni z autobusu a te dwa gnojki czepnęły sie tylko jego. Teraz to była jednak świeża ale przeszłość. Nie wiedział jak sobie z tym poradzić. Zapisał się nawet na wizyty do szkolenego psychologa no ale jakoś albo on nie kumał tego faceta albo ten facet nie kumał jego. Yoga? Medytacja? Oddychanie? Jakieś zryte dymiące gówna? Nosz jak to go wkurzało do cholery! Miał się ubierać w jakieś pedalskie getry i pocić w jakimś Gejowie? A od oddychania kręciło mu się w głowie a te dymiace gówna czuć było nawet po dwóch dniach i poza tym nic się nie działo. Po co ludziom wciskać taki kit?! Wkurzało go to!

W sumie z tego kołowrotu niewesołych myśli wyrwał go dopiero postój w polu kukurydzy. W końcu był to dłuzszy postój a własciwie to nawet awaria. I to jakaś powązniejsza. Mieli iść z buta po... Właściwie nie do końća wiedział po co. Jak cos się zryło a busie to trzeba albo zamówić serwis albo drugi autokar. W jakiejś wiosce była mała szansa na jedno czy drugie. No może jednak telefon jest i gdzieś przekoczować się da. Ale właściwie było mu wszystko jedno.

Do tego Old Harvest ruszył zabierajac ze sobą mały plecak jaki zawsze nosił do szkoły i jaki zazwyczaj był pusty. Po jeden kołonotatnik czy dwa na krzyż nawet mały plecak słabo wypełniały. Ruszył gdzieś z przodu grupy. Usmiechnął się pod nosem gdy ta blondkretynka spanikowała widząc stracha na ptaki. Droga przez las była jakas taka dziwna. Nie podobała mu się. Nie wiedząc dlaczego czuł się nieswojo. Znaczy... Pewnie przez Erica... Zaczął te brednie o horrorach i teraz wszystkim zaczęło się to udzielać.




Żalował, że nie ma swojego motoru jakim zazwyczaj przyjeżdżał do szkoły i nie tylko. Swojej hondy. Ta maszyna na pewno by się nie zepsuła. Prosta, niezawodna konstrukcja bez żadnych udziwnień nigdy się nie psuła. I była prosta tak jak jej własciciel. Dlatego zdaniem Jack'a tak do siebie pasowali. Szkoda, że reszta świata była tak niedopasowana do nich...


Dotarli jednak w końću do tej wiochy. Wiochy... 118 osób? Kurde... Toż nawet by coś nazwać wiochą to trzeba spełnic jakies wymagania. Ich szkoła miała więcej uczniów niż tu mieszkańców. Jak tu mieli znaleźć jakąś sensowną pomoc? Może udałoby się gdzieś przecępić do rana ale i tego nie był pewny. Pierwszy dom jaki im się napatoczył pod oczy też jakoś zachecajaco nie wyglądał. No ale może dlatego, że tak po ciemku. I jeszcze wyszło, że dwójka z nich się zgubiła. Nosz kurwa... Jakim trzeba być kretynem by się zgubić na drodze, po której szła kawalkada pacanów a na końcach byli ludzie ze światłami. Wystarczyło się trzymać tłumu, drogi i pomiędzy światłami. No i nie wchodzić pomiędzy te głupie drzewa. Koniec. No ale nie. Za trudne się okazało. Jack pokręcił głową. Pewnie przez takie historie potem o Amerykanach krążą dowcipy po świecie.

Gdy się jednak drugi raz nad tym zastanowił wydało mu się to dziwne. Może parka miała się ochotę pomiziać ale jakoś te drzewa i temu nie sprzyjały. Chyba. Kto wie, może ich to kręciło albo co. A jakby się cos stało to by się darli. A nic nie było słychać. No albo odpowiedzieli na ich wołania. A nie odpowiadali. Więc co? Zgubili się jeszcze na polu? Nosz kurwa jak? Tłum pacanów, jedna droga, na krańcach ludzie z... Eeehh... Co a parka debili... Nawet jak zostali się pobzykać w tej kukurydzy to jak potem można się zgubić? Przecież na tym zadupiu była tylko JEDNA droga. Nawet po ciemku, dało się nią iść bo albo kukurydza albo drzewa stanowiły szpaler. Co za idioci...

- Trochę głupi moment na produkcję małych barbiokenów... - mruknął odzywajc się wreszcie pierwszy raz od "wypadku w Mac'u". Zaliczył jednak spojrzenie matematyka i powiercił się chwilę pod nim. Kto wie, może jak będzie się starał być miły i pomocny to do powrotu jakoś to się rozejdzie ta awantura na postoju po kościach. - Ja się mogę przejść panie Aspectro. - niewyraźnie uniósł rękę na chwile i dołączył do grupy poszukiwawczej. Jak tym durniom cos na serio się stało to do transportu trzeba było najlepiej po dwie osoby na każde z nich. Z takim kretynami to kto wie, mogli sobie połamać nogi na prostej drodze.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline