Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2015, 23:19   #19
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Jack Brooks - awanturniczy bajker




Pogoda się psuła co raz bardziej. No a przynajmniej co raz chłodniej i mniej przyjemnie się robiło. Jack wyciągnął swoją bluzę z wizerunkiem pędzącego Ghost Ridera.

Comic Vine


Teraz jego plecak zrobił się naprawdę prawie pusty. Szedł gdzieś na początku grupy. Wyjął swoją małą latareczkę i przyświecał po poboczach jej bladym, błękitnym, ledowym światłem. Szybko jednak mu się to znudziło. Krzyczał od czasu do czasu imiona zaginionych nie-umiejących-łazić-po-prostej kretynów ale jakoś bez zapału. Żałował, że nie może tej trasy przebyć na swojej hondzi. Na niej tylko by śmignął! Główne ostrze swiatła reflektora sunęłoby po rozmywajacej się drodze przed nim. Jego boczne refleksy mazałyby jeszcze smugi tych durnych drzew na poboczu a silnik by warczał napędzając maszynę i swojego właściciela. On sam by go słyszał swoim skrytym pod kaskiem uchem a całym ciałem odbierał jego sprawne regularne wibracje. Tak samo jak każdą nierówność na drodze. Własnie dlatego jazda motocyklem łączyła jeźdźca z maszynę bardziej niż w jakimkolwiek samochodzie.

A potem... A potem przy wyjeździe z tego głupiego lasu dąłby czadu i trumfalnie spiął swoją miódmaszynę na jedno koło. Taaak... Wyglądałoby epicko... I triumfalnie... I do cholery lubił stawiać ją na jedne koło! Prawie tak samo jak wygrywać... A lubił wygrywać... Teraz też by wygrał jakby miał swojego Vulcan'a. No znaczy przynajmniej pierwszy dojechałby do autobusu czy gdzie tam trzeba by było. Ale właściwie nawet wygrywanie nie było tak fajne jak pęd. Ta dzika wolność nieposkromionej prędkości, przedzieranie się własnym ciałem przez gęste powietrze jakiego nie odczuwało się nawet biegnąc czy jadąc na rowerze, rozmazywany mało interesujący krajobraz najpier przybliżający się co raz prędzej by nagle zniknąć gdzieś z pola widzenia i pamieci, te balansowanie ciałem i maszyną jak się w zdecydowanie za wysokiej prędkości wjeżdżało w wiraż i uderzenie silnika owocujące wyrwaniem się maszyny do przodu z kolejnego pokonanego zakretu. No i pęd! Pęd był dla Jack'a ucieleśnieniem wolności osobistej. Niczym nie skrępowanej siły dla którego przepisy ruchu drogowego były drobną sugestią a inni użytkownicy ruchu tylko ruchomym elementem trasy wiecznego wyścigu w jakim brał udział Jack ilekroć dosiadał swojej maszyny. Tak jak wtedy...

Przyponiał sobie owe wtedy. Wyścig. On i tamten nowy wówczas palant, O'Brian. Jego hondzia przeciw Ninja tamtego. Silnik o słabszej pojemności bo 250 przeciw 500. Przewaga prędkości i przyspieszenia też była po stronie O'Briana i jego Ninja. A mimo to Jack przyjął wyzwanie. Ba! Sam go wyzwał! Nikt nie wierzył, ze da radę. Chłopaki i tę parę dziewczyn co było na miejscu śmiali się z niego. Sądzili, że zartuje. Ale nie żartował. Sądzili, że w ostatniej chwili się wycofa albo coś rozsądnego pościemnia. Byłoby zrozumiałe. Ale nie naściemniał. Nie miał zwyczaju. Skoro mówił, że coś zrobi to potem to robił. I jak mówił, że chce się ścigać z O'Brianem to do cholery miał zamiar się ścigać! I wygrać!

Nie był jednak głupi. Znał się na motorach ich silnikach i matmie, by wiedzieć, że klasowo nie ma szans z prawie czystosprotową maszyną która może dochodzić na prostych do czterech setek kilosów na godzinę. Jedynym jego atutem była mniejsza masa maszyny a wiec zwinność. Nie miał zamiaru się z nim ścigać na prostych. Miał zamiar pojechac po swojemu. Po swoim terenie. Na przełaj przez opuszczone hale, opustoszałe torowiska, zakurzone drogi i potem na skos przez złomowisko. Tamten pewny swojego zgodził się na taka trasę ufny w potęgę swojej maszyny. Podstęp Jack'a pojął dopiero na trasie. Zaś Jack pojął co znaczy maszyna sportowa za kilkadziesiąt tysiecy papierów w porównaniu z jego z góra ze średniej półki za nędzne kilka tysiecy. Moc techniczna projektantów, jakość wykonania, dobór wręcz kosmicznych technologii był po stronie O'Briana i jego maszyny.

Jack stawiał wszystko na jedną kartę. Przed krzyżówkami nawet nie zwalniał. Jechał jak przecinak licząc na swoje szczęście i późną porę, że nic nie będzie jechać z bocznych uliczek. Ścinał zakręty tak ostro, że za kazdym razem przechył groził utratą stabilności i poszorowaniem po asfalcie ku jakiemuś drzewu czy barierkom. Zajeżdżał przeciwnikowi drogę nie majac zamiaru dać się wyprzedzić. Wyprzedzał samochody przejeżdżając pomiędzy nimi. W końcu więc mimo, że Jack jechał jakby sam Ghosty się nie powstydził na jednej z dłuższych, mrocznych hal przez które przebijały się tylko światła ich reflektorów i odbijał echem to własnie tam Ninja z O'Brianem w siodle po prostu go minęła. ~ Nie! ~ krótka myśl prostestu wypełniła mmu na moment całe adrenalinowe jestestwo.

Dotąd wierzył, że mu się uda. Że zna sposób na to jak wykiwać tego nadętego gnojka i jego podpakowaną, technologiami i kasą maszynę. Wydawało mu się, że da radę udowodnić, że ktoś taki jak on... Z niższych pólek społecznych i sklepowych jest w stanie utrzeć nosa tej wykozaczonej, przemadrzałej elycie. Ale teraz jak go w swoim w-chuj-drogim żółtawym kombinezonie i widział oddalajace się czerwonawe światełko czuł... Żal. I rozczarowanie. Wiedział, że już po wszystkim. Miał szansę nie dać się wyprzedzić ale nie miał szansy ścignąć maszyny i kierowcy tej klasy jaką stanowili O'Brian i jego Ninja. A meta z kumplami była już w zasięgu wzroku. Kurwa, czemu nie była przy wjeździe do tej hali?! Wtedy by wygrał!

Ale wówczas za wręcz znikajacym mu z oczu O'Brianem zauważył promyk nadziei. Blaszane ogrodzenie! Widział je w wcześniej w dzień jak je wstawiali z dytkty czy innego gówna by chwilowo uzupełnić braki. Pewnie na te złomowsko ktoś znów im się włamał czy co. W każdym razie dykta czy blacha... Zaraz za nia droga i to prostopadła do tej którą jechał. Przy takiej prędkości to było... ~ Wal się! Ja będę pierwszy! ~ zbuntowana i agresywna natura chłopaka znów stłumiła własny rozsądek i Brooks dodał gazu. Jego Vulcan odpowiedział rykiem swojego motoru. Dla zebranych w oddali przyjacił wyglądało pewnie jakby w jakimś samobójczym amoku Jack postanowił w pełnym pedzie wbić się w ścianę. Widzieli jak przy tej prędkości nie ma szans by wyhamować przed nią. Musiał w nua uderzyć. I uderzył.

Ale Jack nie miał zamiaru hamować czy zwalniać. Musiał przyznać, że odczuwał strach i obawę widząc zbliżającą się z każdą sekundą ścianę. Nie miał tak naprawdę pojęcia co jest za nią. A jak to nie ten fragment co widział wczęsniej? A jak jakoś to wzmocnili? A jak po drugiej stronie trafi na jakiegoś rozpędzonego tira? A jak... Ale nie chciał ustąpić. Nie chciał zwolnić. Mimo wątpliwości pruł przed siebie do końća, jakikolwiek by on miał nie być. Nie zamierzał się poddać póki był cień nadziei chociaż na zwyciestwo. Dlatego teraz uderzył w pełnym pędzie w tą ścianę. Uderzył burtą i z ulgą prawie nie poczuł oporu. Rozpędzone prawie dwie setki kilogramów metalu i ciała przebiły się przez cienką dyktę stanowiącej dla nich jedynie wizualną przeszkodę. Na moment Jacka i jego hondzię otoczyła i oslepiła chmura drewnianopodobnych odłamków i już byli po drugiej stronie.

Zaczęty jeszcze przed płotem manewr skrętu teraz dawał prawdziwy efekt. Bo w końcu lepiej było przebić płot na wprost niż burtą. Dla fizyki ruchu i masy takie pare milimetrów dykty nie miało znaczenia. Teraz wiec Jack po wyskoczeniu z terenu złomowiska wylądował już z prawie wykręconym na ostatnią prostą motocyklem. Wystarczyło mu wykońćzyć manewr i dać gazu do oporu co też zrobił.

Ani znajomi i przypadkowi widzowie ani tym bardziej O'Brian nie mogli uwierzyć w to co widzą. Słabsza i wolniejsza maszyna która w końću jednak dała sie wyprzedzić, po wyglądającym na samobójczym gambicie Jack'a nagle prawie przebiła sobie skrót przez zdawałoby się litą ścianę i ku zdumieniu wszystkich ponownie wyszła na prowadzenie! Na pewno zaś O'Brian się nie spodziewał. Sądził, że jak w końću wyprzedził hondę to ma już zwycięstwo w wyścigu w kieszeni. A tu nagle przed nim płot wybuchł a z niego, jak zza grobu, powrócił rycząc motorem i błyskając reflektorem jego przeciwnik. No takie rzeczy się po prostu w normalnym świecie po porstu nie zdarzały!

Wyścig jednak się jeszcze nie skońćzył Jack'owi manewr się udał ale na tak ostrym zakręcie wytracił sporo prędkości, rozpędzał się prawie od zera. Zaś droga była szeroka, nie miał jak zablokować drugiej maszyny. Zaś prosta, mimo, ze ostatnia, była dość długa. Na tyle, że Kawasaki miało wystarczajace pole do popisu by pokazać te swoję wręcz magiczne przyśpieszenie i odrobić tę nagłą stratę. I odrabiało z każdą sekundą i każdym metrem. Zebrani widzowie dopingowali swoich faworytów bo Brooks był bliżej ale O'Brian był szybszy. Który z nich pierwszy wpadnie na linię mety nie było wiadomo do ostatniej chwili. Walka była zażarta do ostatniego metra i ostatniego oddechu, żadna maszyna ani kierowca nie miał zamiaru ustąpić, każdy z nich chciał wygrać i pognębic rywala ale mógł wygrać tylko jeden. I pewnie wygrał. Ale bez specjalistycznego sprzętu było to nie do ustalenia. Przez umowną linię mety śmignęli obaj prawie w jednym momencie. Nawet widzowie nie byli pewni który z nich był szybszy choć każdy oczywiście był się gotów kłócić do rana, że właśnie jego faworyt.

Jack usmiechnął się w ciemności opustoszałej drogi do swoich wspomnień. ~ Taaak... To był wyscig... ~ No motory, prędkość i jazda na nich. To był aspekt w którym naprawdę potrafił się odnaleźć i znajdował wolność od trosk i granic tego durnego świata. To był odskocznia gdzie nikt nie miał pretensji, że jest agresywny czy...

Te miłe wspomnienia przerwał Jack'owi Petrovsky który znalazł tę blondkretynkę. Okazało się, że stoi jak słup soli na poboczu jakby stopa miała zamiar łapać. Idiotyczne. Kogo ona chcialaby złapać na srodku niczego i to po nocy juz prawie? Nawet wieczorem jak tu szli żaden pojazd ich nie minął co już wiele mówiło o popularności okolicy.

~ No to traz jak mamy Barbie to trzeba jeszcze znaleźć Ken'a i można spadać do reszty... ~ Jack sądził, że mają już górki. Sarks pewnie była z Danym więc powinna wiedzieć gdzie on jest. Trochę dziwne, że nie było go przy nim. Ale kto wie... Może się pokłocili o lodzika albo, że ktoś nie może czy, że głowa boli? Zaczął świecić swoim ledem po niej i po okolicy spodziewając się natrafić gdzieś na poboczu na Dany'ego. Choć chyba musiałby leżeć by go nie zauważyli tak jak jej. Tylko po cholerę ktoś miałby leżeć jak taki ziąb nadciągał?

I nagle Ascerpto zaczął odstawiać jakiś cyrk. W pierwszej chwili Jack w zaskoczeniu wrócił do niego oswietlajac go swoim błękitnawym ledem ale widząc, że dzieje sie coś niedobrego nie zamierzał stac i sie gapić. - Panie Ascpectro! - krzyknął z mieszaniną niepokoju i zaskoczenia. Nie posądzał tego tepego buca o takie poczucie humoru. Coś go złapało jakby na lasso czy jakaś pułapkę. Ale przechodzili tędy wcześniej, całą grupą i nic nikomu się nie stało więc już prędzej te lasso. No bo co innego?

- Dawajcie, trzeba mu pomóc! - ruszył biegiem w stronę powalonego i ciągniętego po ziemii nauczyciela. - Niech nam pan pomoże! - krzyknął w przelocie do chyba obcego faceta którego zauważył w ostatniej chwili i po którym przęśliznął się promieniem leda. Skupił sie jednak na wyciągnięciu z opresji anglisty. Puścił latarkę by mieć obie chwytne ręce a ta zaczęła dyndać jak duży, świecący brelok na pasku zahaczonym o nadgarstek. Nie lubił gubić latarek. Za wiele już ich zgubił.

Zamierzał rzucić się na profesora tak by przycisnąć go do ziemi swoim ciałem a nogami zaprzeć się o grunt. Miał też nadzieję, że jezeli jakis dowcipniś na serio rzucił mu lasso na szyje to je zauwązy i wymaca. Wówczas spróbowałby je ściagnąć z szyi profesora. No a teraz ten planat miał prawie dwukrotnie większy cieżar do ciągnięcia po ziemi. Jakby jeszcze chłopaki im pomogli i zrobili cos sensownego zamiast stać i się gapić to wierzył, że mają szansę szybko wyratować profesora, sprawdzić czy wszystko z nim gra, zgarnąć Sarks, wypytac o Dany'ego i kurwa pogonic tego rednekowego palanta który chyba sądził, że jest zabawny. No jak go wkurzali tacy durnie no! No czemu zawsze natrafiał na kogoś kto się upierał go wkurzyć co?
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 12-03-2015 o 23:30.
Pipboy79 jest teraz online